Idę na wojnę.

Łamanie w kościach, dreszcze, napady zimna, a potem gorąca, ogólna niechęć do wszystkiego. Mamę dopadła starość. Albo w wersji optymistycznej grypa.

Izolujemy zatem Franciszka od mamowej miłości. Franciszek zaś na przekór ma etap: „tak bardzo kocham moją mamusię, a ona nie podchodzi, nie całuje… Czuję się taki samotny.” Pół wieczora przepłakał na kanapie, bo chciał do mamy- poczytać. Cokolwiek. Zgadzał się nawet na książki, których nie lubi. Byle do mamy. Tymczasem Frankowy tata przygotowuje herbatki, soczki malinowe, podaje lekarstwa i pilnuje, żeby się starość (albo w wersji optymistycznej- grypa) nie rozniosła po domu.

Tym samym idę na wojnę. Nie dam się ani starości, ani grypie.

Grunt, żeby uchronić Francesco. Bo nie jest mu potrzebna starość. Ani grypa.