Niewidzialny

Wiecie, jak to jest być niewidzialnym? My trochę wiemy. Tylko trochę, ponieważ ja i mój mąż jesteśmy dorośli, więc zdajemy sobie sprawę z tego, że ta niewidzialność jest po pierwsze mocno na wyrost, a po drugie jest powodowana zupełnie poza nami, nie mamy na nią żadnego wpływu. Dużo więcej o niewidzialności może powiedzieć Franek. To on dostaje zwykle czapkę niewidkę, choć do teraz zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Jak to jest z tą niewidzialnością? Dużo częściej niewidzialni bywamy latem. W upalne dni rurka Frania jest totalnie widoczna, do tego chude ramionka i drobne kolanka. Zimą, kiedy dochodzi kurtka, chustka, szalik i koc trzeba być naprawdę spostrzegawczym, żeby połączyć wiszący na wózku respirator z szyją małego Francia. Do tej pory bywało tak, że kiedy ludzie orientowali się, że ten wygadany młodzieniec na wózku, to ma jeszcze jakąś rurę w szyi, nie rusza nogami, a i te ręce, też takie jakieś inne, robili nas niewidzialnymi. Odwracali wzrok lub pospiesznie zabierali się w inne miejsce. Oczywiście nie zawsze i nie wszyscy, ale znacząca większość. Czasem to trochę śmiesznie wygląda, kiedy na przykład w windzie pani daje oczami znać swojemu mężowi, żeby spojrzał i robi takie wymowne miny albo kiedy ktoś takim trochę teatralnym szeptem, mówi: oooo patrz. 

Wiecie, że nie unikamy skupisk ludzi, miejsc publicznych. Nie wstydzimy się choroby naszego syna, ale staramy się chronić jego prawo do intymności i tak, o ile nie mam problemu z przewentylowaniem Franka w kolejce, w kinie, czy urzędzie, to już jeśli nie muszę, nie odsysam go publicznie. Zwykle odwracam wózek lub szukam łazienki, czy innego ustronnego miejsca. Co nie zmienia faktu, że trzeba być głuchym, żeby nie usłyszeć, jak odsysam Franka. Respirator wyje alarmem, ssak buczy jak stary traktor i ambu, które przy odsysaniu zwykle też jest w użyciu. Wtedy akurat bardzo sobie chwalę naszą niewidzialność. Ostatnio jednak zdjęto z nas czapkę niewidkę…

Czapkę niewidkę zdjął z nas „efekt Lewandowskiego”, jak to w żartach nazywamy z naszymi przyjaciółmi. Bo oto ten chłopiec z rurką w szyi pojawił się nagle na wszystkich kanałach, w kilku gazetach, telewizjach śniadaniowych, radio i naszej lodówce. Wszystko fajnie, przygoda wyśmienita, ale należy pamiętać, że Franek ma siedem lat! I na tę mądrą, ale nadal siedmioletnią, obciążoną szpitalną przeszłością, pracą z terapeutami nad sensoryką, wrodzoną nieśmiałością i ograniczoną fizycznością głowę, spadła popularność. Co uważniejsi z Was od razu wychwycili, że o ile w pierwszych dniach Francesco medialnie brylował, zachwycał elokwentnymi wypowiedziami, dowcipem i erudycją, to im dalej, było coraz słabiej. Z biegiem czasu, po milionowym pytaniu „ale powiedz Franio, jaki jest ten Robert?” dopadała go nuda, niechęć a ostatnio nawet złość. Doszło do tego, że Franek tylko z nami chciał oglądać mecze Roberta, tylko z nami chciał oglądać wspólne ich zdjęcia i filmiki, a słyszeć nie chciał o wywiadach, zdjęciach i rozmowach z dziennikarzami. Czarę goryczy przelały zakupy, na których Franio z niewidzialnego chłopca stał się… No właśnie, kim? Obce osoby podchodziły do niego, witały się, inni robili zdjęcia z ukrycia. Wszystko było ok dopóty, dopóki te kontakty ograniczały się do krótkiego 'cześć Franek’ lub 'czy to ten chłopiec…?’. Gorzej, kiedy ktoś próbował się z Franiem na siłę przywitać, głaskał go po głowie albo próbował wciągnąć w zwierzenia na temat Roberta. W pewnym momencie Franciszek kategorycznie oznajmił, że chce już wracać do domu, bo nie ma na to wszystko sił.

Te wszystkie rozmowy i chwile są bardzo przyjemne. Cieszy nas, że odbiór tego zdarzenia był tak pozytywny, nie spotkaliśmy prawie żadnych negatywnych komentarzy i naprawdę nie dziwi nas fakt, że Franio został pokochany. Wszak my kochamy go od siedmiu lat. Niemniej jednak on ma tych lat właśnie tylko siedem. Nie musi mieć ochoty na siedemnasty taki sam wywiad, na dwudzieste podobne wystąpienie, nie musi chcieć się z każdym przywitać i każdemu opowiadać o spotkaniu z RL. Sam mi z resztą powiedział, że „kumpelskich tajemnic się nie zdradza”. Chciałabym bardzo, żebyście wiedzieli, że jest mu bardzo trudno poukładać to wszystko w głowie. Jego marzeniem było spotkanie Roberta i teraz, kiedy uważa, że zostali przyjaciółmi, przeszedł z tym do porządku dziennego. Aczkolwiek tęskni z Robertem, tak samo jak za Bolem, czy Kubą i tylko martwi się niestrzeloną bramką, czy kontuzją tego pierwszego. 

Trudne to wszystko dla Franciszka jest dlatego, że był do tej pory niewidzialny. Zdjęto z niego czapkę niewidkę w dość spektakularny sposób i trudno mu pojąć, że zna go tyle osób, choć on ich nigdy nie poznał. Staramy się mu wszystko tłumaczyć, cierpliwie odpowiadać na pytania, a kontakty medialne wzięliśmy na siebie, Frania czasowo od nich odcinając. Młodziak wraca do rytmu codzienności, ćwiczy dzielnie, uczy się matematyki, hiszpańskiego, ma zajęcia z programowania. Chciałby bardzo jeszcze kiedyś spotkać swojego kolegę, martwi się o niego i często wspomina, ale od razu zastrzega, że od telewizji musi odpocząć. Gwiazdeczka nasza kochana…

Bardzo bym chciała, żeby ten wpis miał jeden oczywisty morał i przesłanie. Że niepełnosprawni są codziennie wśród Was. W knajpie, bibliotece, szkole, kościele, autobusie. Oni doskonale widzą, jak nie chcecie ich widzieć. Nie mają czapek niewidek, więc nie czekajcie aż każdy z nich wyprowadzi reprezentację na murawę, by zostać zauważonym. 

Dwaj przyjaciele z boiska

I co dalej? Pytają najwytrwalsi, kiedy przewijam tysiące komentarzy. Dalej, to chyba widzieliście wczoraj, prawda? Ja Wam mogę powiedzieć, jak to dalej wyglądało z naszej strony.

 

Jak donoszą dzisiaj wszystkie najważniejsze media, ani ja ani mój mąż nie przynieśliśmy Franiowi wstydu zawałem na środku stadionu. Co prawda nie pamiętam, żebym wczoraj oddychała jakoś wyjątkowo często, co jednak nie doprowadziło do jakiegoś wyjątkowego skandalu. Dziś chciałabym Wam napisać o największej gwieździe wczorajszego wyjścia, o tym jak to się stało, że Panowie się spotkali i o tym jakie wymagania i warunki należało spełnić, żeby wszystko się udało.

Zacznijmy więc od końca, od warunków. Otóż nie ma co ukrywać, że gdyby wziąć pod lupę wymagania dotyczące wczorajszej eskorty, to ten wielki piłkarz, ten rekordzista miał ich… zero. A my? A my. Hm. My powiedzieliśmy: spoko, Franek może (łaskawie) wyjść z Robertem Lewandowskim (!!!) na murawę, ale musicie… Serio! To my, to nasza ekipa była w tym duecie bardziej wymagająca. Pan Robert po prostu chciał spotkać się z Frankiem. Jakie to były wymagania? Pewnie się domyślacie. Franciszek od zawsze musi być pod stałym nadzorem rodzicielskim. Dlatego, mimo renomy spotkania, nie mogliśmy odstąpić od tej zasady. Z Frankiem cały czas musiało być jedno z nas. Wyobrażacie sobie, co by było, gdyby zatkała się rurka, pękł obwód, wyłączył się respirator, odłączył się filtr? Tragedia! I choć zabezpieczyliśmy Frania maksymalnie, to i tak cały czas mieliśmy go na oku. Oprócz tego potrzebowaliśmy więcej czasu na ubranie i przygotowanie Frania, potrzebowaliśmy czasu na odessanie i przewentylowanie i wszystko to wliczono we wczorajsze przedsięwzięcie tylko po to, by Francio mógł spełnić swoje największe marzenie.  

Skąd Franek na Narodowym? Już słyszałam kilka wersji. A to wyszło zupełnie naturalnie. Napisałam na fanpage Pana Roberta list motywacyjny. Motywujący jego, oczywiście! O tym, jak fantastycznym i mądrym chłopakiem jest Franio i o tym, jakie jest jego marzenie. I zapytałam, po prostu, zwyczajnie- czy byłaby taka możliwość. Nie wiem, może jestem w czepku urodzona, a może tak miało być, ale zauważono moją wiadomość i Franio na mecz pojechał. Chciałabym, żebyście wiedzieli, że nie „załatwił” nam tego bogaty wujek z Ameryki, ani tym bardziej uprzejma Ciotka z Kanady. Nie musieliśmy też za to płacić. Wyobraźcie sobie, że takie rzeczy po prostu się dzieją. Że jeśli ktoś może i ma możliwość, to robi coś, a dobro wraca. Kiedy więc zgodę wyraziła cała oficjalna strona zaangażowana w organizację meczu, nam pozostało tylko kurować Frania, trzymać go z daleka od wirusów i bakterii i bezpiecznie dowieźć na umówiony termin do Warszawy.

Franek do końca nie wiedział, co będzie działo się w ten weekend. Z jednego, bardzo ważnego powodu. Otóż on bardzo przeżywa wszystkie wielkie atrakcje w swoim życiu, do tego stopnia, że zwykle kończy się to co najmniej stanem podgorączkowym. Dlatego powiedzieliśmy mu, że jedziemy do Warszawy na wycieczkę. Był na nas nawet zły i obrażony, kiedy to w sobotę zabraliśmy go do hotel na „ważne spotkanie z takim panem”, bo on miał zupełnie inne plany. 

Kiedy więc zapytano go, co jest jego największym marzeniem, odpowiedział, że spotkanie Roberta Lewandowskiego. Ktoś więc powiedział: Franio, odwróć się. Bo tuż za jego plecami wyrósł… idol. Żebyście widzieli tę minę! Szok, niedowierzanie i szczęście w jednym. Trwało to prawie do samego meczu. A jak wyjście? Francesco bardzo wszystko przeżywał. I wiecie co? On nie martwił się, że będzie dużo ludzi, że będzie hałas, którego tak nie lubi. Bał się, że coś zrobi źle i jego koledze będzie przez to smutno. Bał się, że jeśli jego koledze będzie smutno, to źle mu się będzie grało i nie strzeli gola. Spiął się więc maksymalnie, a kiedy zjechał z murawy, powiedział:

Widziałaś mamo? Dałem radę!

Był bardzo z siebie dumny, a my mieliśmy problem, żeby powstrzymać łzy wzruszenia. Franciszek resztę meczu spędził na trybunach, skandując „Polska gola” . Niestety nie było mu dane zobaczyć bramki strzelonej przez Pana Roberta, bo przed nim wyrosła ściana podekscytowanych kibiców, ale od czego są powtórki, prawda? Szczęście wieczoru dopełnił telefon od Roberta z gratulacjami i podziękowaniem za wspólne wyjście. 

Od wczoraj żyjemy w jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Jak pewnie wielu z Was widziało, media oszalały. Doświadczamy wątpliwej przyjemności montażu, zdań wyrwanych z kontekstu i umieszczania nas w wygodnych dla autorów aluzjach. Nie wiem, jak Wy, ale ja na wszelki wypadek staram się nie otwierać lodówki, bo nie wiadomo, czy nie wyskoczy z niej Franek. Na szczęście doświadczamy także ogromu ciepła i dobroci, które przekazujecie nam w komentarzach (Tata Franka śledzi wszystkie na bieżąco), wiadomościach (powolutku odpisujemy na wszystkie), telefonach (mój nie nadąża). Bardzo Wam dziękujemy, że tak pozytywnie odebraliście występ Franciszka. Państwu z głównych wydań serwisów informacyjnych za cudne reportaże, za zdjęcia, za to, że z nami jesteście.

No i witamy nowych! Cześć, jak Wam się podobamy?

Ale na końcu.

Robercie, kolego mojego syna. Pewnie nie zdajesz sobie sprawy, że tym jednym gestem podarowałeś mojemu dziecku siłę i adrenalinę na kolejne długie miesiące. Francio widzi w Tobie wielkiego przyjaciela. Okrzepł, nabrał werwy i energii. Jest dumny z siebie, że Cię wczoraj nie zawiódł. 

A ja? Nigdy Panu tego nie zapomnę. 


zdj. 1 PAP Bartłomiej Zborowski

zdj.2,3,4 materiały PZPN

pozostałe: fot. rodzinne

Audiobook

12991930_1056531644432531_2010392055_o

Rzecz się miała dawno temu, jak na realia internetowe, ale w związku z matczyną niemocą, doczekała się wyłącznie zajawki na facebooku. Otóż chwilę przed Wielkanocą wybraliśmy się całą czwórką do Opola. Tam w Radio Opole, na zaproszenie Autorki 12962661_1056531731099189_148026414_oksiążki „Duże sprawy w małych głowach” -książki absolutnie obowiązkowej, której wydanie drugie już pewno niedługo, więc miejcie rękę na pulsie- nasz Franciszek brał udział w nagraniu audiobooka. Kto zna książkę, pewno się domyśla, który rozdział mógł czytać. Nie inaczej, niż ten o niepełnosprawności ruchowej, nagranie którego swojego czasu Wam udostępniałam. Franek był zachwycony wizytą w Radio! Dostał nawet
specjalnie sprowadzony dla niego mikrofon. Wszystko po to, żeby jakość nagrania była jak największa. Nagranie musiało być krystalicznie czyste, więc odbywało się w studio nagraniowym, gdzie było słychać nawet najmniejszy szmer.

Frank tak się wczuł w rolę, że przemknął jak burza przez zadany tekst, przyprawiając o zawał Pana Realizatora. Okazało się bowiem, że mniejsze znaczenie ma płynność czytanego przez Frania rozdziału. Tutaj najbardziej przeszkadzał 12980718_1056531747765854_1462120553_orespirator. Jeśli dobrze wsłuchacie się w to nagranie, usłyszycie jego szum i to, że Franciszek czyta zarówno na wdechu, jak i na wydechu. Jemu to nie przeszkadza, nam w sumie także, ale już dla nie znającego tematu słuchacza, może być trudne w odbiorze. Bardzo trudno będzie Panom Realizatorom pociąć opolskie nagranie tak, by całość czytanki znalazła się w audiobooku. No, ale niestety, tak się czyta na respiratorze. Mimo wszystko zabawa była przednia, a Franek słusznie z siebie dumny. Dziękujemy Agnieszce za pamięć i trzymamy kciuki za drugie wydanie „Dużych spraw”.

Prawda, że przystojny z niego radiowiec?

 

Radio.

Z pamiętnika Celebryty:

Dzień jak co dzień. 😉 Do wszystkich codowności jakich naczytaliśmy/ nasłuchaliśmy/ naoglądaliśmy się o naszym Franku dołączył dziś tworzony jakiś czas temu reportaż dla Programu 1 Polskiego Radia. Nie słyszeliśmy go wcześniej, więc bardzo nie mogliśmy doczekać się premiery. Jesteśmy bardzo wdzięczni Marcie, która Franka znalazła, zakochała się i na przekór zawieszającej się nawigacji przybyła do naszego domu, żeby stworzyć to cudo. Byliście dzisiaj słuchaczami dnia z przysłowiową wisienką w domu Franklinowskich. Bowiem oprócz codziennego rytuału wybiegania mamy do pracy, piosenek Cioci Ani w trakcie rehabilitacji i rozmów ojcowsko- synowskich, byliście nausznymi świadkami wymiany rurki tracheostomijnej. Tak się złożyło, że w dniu wizyty Marty przypadła wizyta Doktora Opiekuna i czas wymiany. Może kiedyś do fonii nagramy wizję i zobaczycie jak taki zabieg może wyglądać. Reportaż jest przede wszystkim stworzony z pasją, wzruszający i taki bardzo Frankowy…

Jeśli ktoś chciałby jeszcze raz usłyszeć o Franku z Frankowic może kliknąć tu———->KLIK

A poniżej dowód na to, że Dziedzic potrafi powiedzieć coś jeszcze oprócz najsłynniejszego radiowego TATA. Jest to niezwykle ważny film, bowiem to pierwszy dowód na to, że Franek posiada też mamę! Kota nie posiada. Początek filmu to ukryta kamera, bo zauważcie, że kiedy tylko Franciszek zorientował się, że jest nagrywany było po mamie. Był tata. Złośliwe to moje dziecię…

Marcie bardzo dziękujemy! Jesteś bossska! 🙂

***

A film dedykujemy i tym samym bardzo dziękujemy Tajemniczemu Darczyńcy, który z pośrednictwem Pani Kasi i Pani Aldony z Fundacji Mimo Wszystko przysłał Frankowi kilkumiesięczny zapas pieluch.

Franciszek radiowy.

Wpis miał być wieczorny ofkors, ale nie spodziewaliśmy się, że z (już) Ciocią Martą będzie nam się tak fajnie pracowało i koniec końców po jej odjeździe całą trójką padliśmy jak muchy.

Cały reportaż, który próbowała stworzyć wczoraj Marta będzie miał konwencję dnia Taty i Franka ze (złośliwym niekiedy) komentarzem mamy. I tylko tyle Wam zdradzę, żeby rozbudzić maksymalnie Waszą ciekawość i żebyśmy za około trzy tygodnie gremialnie zasiedli przed radioodbiornikami i nasłuchiwali, co we Frankowicach piszczy. 🙂

Mogę Wam zdradzić jeszcze, że Franciszek, jak na prawdziwego Celebrytę przystało rozkochał w sobie Ciocię Martę w 5 minut od pierwszego uśmiechu i przez cały dzień dał się podrywać, zaczepiać i kokietować. Odezwała się w nim także złośliwość wrodzona, bo przez cały dzień ani razu nie padło słynne na cały świat: „tatatatatata”. Dopiero, kiedy Ciocia poskładała mikrofony, aparaty, itd. Francesco na cało głos zakrzyknął: „TA-TA”. Nie wiem, po kim ten upór, złośliwość i spryt jednocześnie.

Na koniec kulinarnie:

Na Frankowym talerzu regularnie ląduje jajecznica, ryby pod każdą postacią i zupy uzupełniane tartym serem. A wczoraj Dziedzic pierwszy raz zjadł najprawdziwszy w świecie „dorosły” jogurt. Jagodowy. Ze smakiem.

I jeszcze oddechowo:

Powoli wracamy do dawnej formy oddechowej sprzed złamania, BEZ RESPIRATORA. Ciocia Marta była wczoraj świadkiem kilku kilkuminutowych samodzielnych Frankowych maratonów.

Czuć, że idzie wiosna! 😀

 

 

Preludium do wieczornego wpisu.

-Ja pierdziu… 6:15.- westchnęła matka Anka dzisiaj rano, kiedy z łóżeczka zaczęło dochodzić pierwsze „tatatatatatata”.- Mężu! Do Ciebie.- sapnęła sprytnie i odwróciwszy się na drugi bok, postanowiła dośnić.

Frankowy tata próbował przechytrzyć synka i tylko mrugał delikatnie, ale Młodzieniec był już cały gotów do zabawy i rad nie rad biedny ojciec musiał konwersować:

-Tatatatatatatata.

-Dobrze synku.

-tatatatata, nia, tatat!

-Tak synku.

-tatatatat, cmok, cmok.

-Tak myślisz?

-tatatatata! 🙂

Nagle przyszło olśnienie! Nie, ono nawet nie przyszło. Ono spadło matce Ance na głowę z takim impetem, że umarłego by obudziło. Zerwała się zatem kobiecina z łóżka w tempie ekspres, pogoniła do kuchni i pichciła i piekła i gotowała… no, dobra. Wstawiła tylko wodę na herbatę i zrobiła jajecznicę synowi, ale tamto brzmiało dramatyczniej. Nie wiedzieć kiedy zrobiła się siódma. Francesco już przebrany, konsumował śniadanie, mama biegała w poszukiwaniu „czegoś” do ubrania, a tata pakował ciasto dla Cioci Suzany. Dziś mamy TEN dzień. Dzień z Panią Martą. Z Panią Martą z Polskiego Radia.

W związku z powyższym tata dziś gotuje obiad, Dziedzic obiecał zachować się na medal, a Pani Marcie trafił się dzień z przysłowiową wisienką na torcie u Franklina: będzie i rehabilitacja i wymiana rurki, odwiedziny Doktora Opiekuna, Pielęgniarki i zapewne  cała gama szaleństw.

Ciąg dalszy relacji nastąpi…

A poniżej Dziedzic kąpielowy:

Na ryby.

Choć Wujek Farmer mieszka zupełnie w innym kierunku niż morze, to właśnie dzięki jego pomysłowości przez kilka ostatnich dni w naszym domu królowały najprawdziwsze ryby z najprawdziwszego kutra rybackiego. Franklin okazał się wybitnym smakoszem ryb, więc kuchnia należała do niego. Tym samym nasze dziecię przez cały weekend było w kulinarnym siódmym niebie i spożywało ryby pod każdą postacią. Nie spodziewaliśmy się, że aż tak mu będą smakowały. Jadł dosłownie wszystko- smakował mu nawet debiut kulinarny mamy- zupa rybna. Żałowałam tylko, że nie mamy w sąsiedztwie Preclowego Taty, bo po tym, co wyczarował ze zwykłego makaronu, kiedy gościłyśmy z ciocią M. w Warszawie mogłabym się spodziewać cudów w naszej kuchni z tą ilością ryb! W ogóle ostatnio Dziedzic nas zaskakuje. Zjada bez grymasów i kłótni wszystko, co ma na talerzu – jak nie nasz synek. Po cichu liczymy na jakiś efekt w postaci bonusu wagowego, ale ważyć dziecię będziemy dopiero po zdjęciu usztywnienia z nogi- a to najprawdopodobniej dopiero 26 marca.

Z życia celebryty:

Zdobyliśmy już telewizję internetową,teraz przyszedł czas na radio. Napisała do nas Pani Marta z Polskiego Radia i tym sposobem Dzielniaka z Kalisza będzie można nie tylko zobaczyć, ale i usłyszeć. Pani Marta ma zamiar spędzić jeden dzień z mikrofonem w naszym domu i tym sposobem powstanie najprawdziwszy w świecie reportaż radiowy o Franku. Do usłyszenia w Programie I Polskiego Radia. Jak zaczniemy zdobywać telewizje śniadaniowe i ekskluzywne pisma dla pań też nie omieszkamy się pochwalić, ale wody sodowej się raczej nie spodziewamy. Z resztą już niedługo na jednym z portali ukaże się artykuł popełniony przez Frankową mamę- pod warunkiem, że to co mama skleci, nada się do publikacji.

Zdrowie i uroda:

Francesco dojrzewa, dorasta i mężnieje. Dlaczego? Dlatego, że UWIELBIA, kiedy obcinam mu paznokcie (a jeszcze całkiem niedawno płakał przy tym, jakbym go ze skóry obdzierała) i uwaga: POZWALA sobie włożyć do buzi szczoteczkę do zębów! Taddam! Do mycia ich pewnie jeszcze daleko, ale to olbrzymi sukces, biorąc pod uwagę fakt, że do tej pory na widok każdej ze swoich pięciu szczoteczek do zębów Franek wpadał w gniew, złość i żal. To także sukces naszej Pani Specjalistki, bo to ona trenuje nadwrażliwą na dotyk Frankową buzię.

Pytanie do Czytaczy:

Czy macie swój ulubiony wpis na Frankowej? Jeśli tak, to który?

Sama mam wybrać kilka ulubionych i zastanawia mnie, czy moje typy, to perełki w moim mniemaniu, czy faktycznie mają to coś.

 

 

Franciszek wspomagany.

Jak wiecie, nasz Franciszek uczęszcza na zajęcia z wczesnego wspomagania. Nowa Pani przypadła Dziedzicowi do gustu i raz na dwa tygodnie Franklin wraz z tatą uczą się nowych sposobów komunikacji. Tym samym trenujemy wszelkie wyliczanki, uczymy się szukać nosa, uszu i oczu (okazuje się, że wszytko to posiada nasz tata), doskonalimy aaaa, ooo, eee,… . Pani Specjalistka mówi, że Franklin jest niezwykle mądrym chłopcem i rozumie więcej niż nam się wydaje, a wszelkie trudności, jakie mamy, żeby się porozumieć wynikają z tego, że 1. Dziedzic nie wszystko potrafi jeszcze odpowiednio przekazać, 2. jest stuprocentowym leniwcem i wygodniej mu, kiedy my zgadujemy. A ile przy tym frajdy!

Za kontakt do Pani Specjalistki dziękujemy Beacie (mamowej koleżance ze studiów). Buziak! :*

Z cyklu: POMAGACZE:

W sobotę, 10 marca z okazji Powiatowego Dnia Kobiet w Opatówku odbędzie się koncert. Koncert, na którym zbierane będą pieniądze na sprzęt i rehabilitację dla naszego Franciszka. Już dzisiaj dziękujemy Organizatorom i Darczyńcom, a o szczegółach na pewno napiszemy w sobotę. DZIĘKUJEMY!!!!

Z serii: Celebryci w naszej rodzinie:

1.Okazało się, że Frankowy tata został Tatą Stycznia. Wszystko dzięki naszym Czytaczom, którzy wysłali tonę smsów i dzięki temu tata weźmie udział w plebiscycie na Tatę Roku, a kiedy wygra wyjazd do SPA, to mama i Ciocia Suzana pojadą się pięknić (tylko tata jeszcze o tym nic nie wie:) ). W ramach wygranej tata otrzymał elektryczną szczoteczkę do zębów i pastę, coby jego uśmiech lśnił stąd na koniec świata. W ramach nagrody rodzinnej tata został wybuziakowany przez żonę i syna. Czytaczom dziękujemy!

2. Reportaż o Franku Dzielniaku, który kilka dni temu mieliśmy przyjemność nagrywać, nadawany będzie 8 marca o 20:55 o tutaj ————-> klik. Całe 20 minut! Gdyby komuś było mało, będą powtórki 🙂 A serio, to nagranie trwało kilka godzin, program będzie trwał 20 min., aż się boję czego tam nie będzie.  W razie czego, będziemy się tłumaczyć.

Zdrowie i uroda:

*Franklinowski znów ma problem z tym, z czym miewa problemy od czasu do czasu. Dziś poskutkował czopek, ale obserwujemy i serwujemy dania light z oliwą w przerwach.

*Kąpiel z nogą owiniętą folią jest do bani, choć Frankowi utrudnia to tylko tyle, że nie może fikać do woli. Za to łapki szaleją.

*Jutro Franek będzie próbował wątróbki a’la Babcia Gosha. Mama i jej słabe nerwy będą tymczasem w pracy. Na szczęście.

*Nasz syn ma 79 cm wzrostu i stopę o długości 10cm. Jak prawdziwy facet! Nie ważymy go póki co, bo ma usztywniacz na nodze, ale na mamine oko jakiś taki pulchniejszy jest…

Buziakujemy kochani Czytacze! :*

 

p.s. A w piątek mamy w domu święto. 😀

Preludium do wody sodowej.

Niesieni dobrym nastrojem Franka w czasie śniadania, postanowiliśmy zaszaleć i zrobić sobie wychodne w niedzielne popołudnie. Tym samym w końcu udało nam się odwiedzić Wujka Foto i jego Dziewczyny.Niestety. Franklin uznał, że jest już tak wielką gwiazdą, że może stroić fochy na całego i niemal całą wizytę przepłakał.

Mały terrorysta jest już tak sprytny, że uśmiechał się i bawił z Wujkiem tylko wtedy, kiedy był wentylowany ambu. Kiedy podłączaliśmy go do respiratora, płakał, jakby go ktoś ze skóry odzierał. A żeby było śmieszniej bez respiratora w domu wytrzymał- śmiejąc się z tatowego przedstawienia 21 minut! U Wujka najzwyczajniej w świecie nie chciał się dogadać ze swoją maszyną. Po powrocie do domu zjadł kolację, wziął kąpiel i poszedł spać, pozostawiając nas w głębokiej niewiedzy, jak mamy sobie odczytać jego popołudniowe zachowanie… Ciężkie jest życie matki Celebryty…

Efektem wizyty u Wujka są przepięknej urody zdjęcia, które udało się zrobić w chwilach łaski Jaśnie Panicza. Publikacja nastąpi, jak tylko Wujek prześle maila, a mama będzie miała przysłowiowe pięć minut. 🙂

Plotki i ploteczki:

Wieczorem zadzwoniła Pani z telewizji. Póki co, nie mówimy synowi, coby się ustrzec przed efektem wody sodowej!

***

Dodane po mailu od Wujka Foto: