Ostatni hit serialowy netflixa sprawił, że słowo „dojrzewanie” pojawiło się w każdym możliwym kontekście. Ten wpis też będzie o dojrzewaniu. Jeśli ktoś jednak oczekuje szczegółowych informacji, jak to przebiega u nas w domu – może srogo się zawieść. Uważni obserwatorzy już dawno zorientowali się, że moje wpisy nigdy nie pozwalały odrzeć Franka z intymności. A wszystkie te (w mojej opinii) nazbyt intymne już dawno wylądowały w prywatnym archiwum.
O czym więc będzie ten wpis? O trudach życia, jak zwykle. Serial Netflixa obejrzałam chyba jako jedna z ostatnich moich znajomych. Za jednym zamachem i mam wrażenie, że na jednym oddechu. Weszłam chyba w buty każdego pojawiającego się tam bohatera i oczywiście przerzuciłam to na nasze podwórko, dodając wózek, respirator, pompę i wszystko co przyniosła ze sobą choroba Franka.
Matce Naturze nie wyszło to dojrzewanie. Hormony buzują, organizm walczy, gonitwa myśli na każdy temat nie zatrzymuje się. I jeszcze social media: lajki, serduszka, emotki, udostępnienia, subskrypcje. Tysiące grup na komunikatorach, śmieszne filmiki, zabawne zdjęcia. Poczucie anonimowości, a jeśli nie tego – to bezkarności. Przecież ja to napisałam/napisałem dla żartu. Wiecie, że cykl życia w sieci człowieka niepełnosprawnego wygląda zawsze tak samo? Oto jest najpierw słodkie chore bobo, któremu żal nie pomóc, uroczy dzielny kilkulatek, nastolatek z misją, bez misji, z buntem i bez, który nie ma ochoty epatować swoim wizerunkiem nie tylko na forum rodziny, a gdzie dopiero publicznie.
A teraz wszystkim swoim nastolatkom dajcie do tego niepełnosprawność, która rozumie otaczający go świat. Która wie, jak w życiu może być ciężko. Tak naprawdę ciężko.
Nie dalej niż tydzień temu razem z Adamem, który ogarnia mi stronę techniczną tego bloga usuwaliśmy stąd hejterskie komentarze. Są już dawno przerzucone do panelu administratora, więc ich nie zobaczycie, ale uwierzcie na słowo – były grube. Z numeru IP nadawców wynikało, że uczą się w pewnym dużym liceum w zupełnie innym, niż nasze mieście. Komentarze wypłynęły właśnie z tej szkoły. Zaopatrzona w screeny i historię zadzwoniłam do tego liceum i poprosiłam o rozmowę pedagoga. Nakreśliłam, jaki to rodzaj komentarzy, poprosiłam o potwierdzenie numeru IP, podałam dane uczniów, które zgodnie z tym co udało nam się ustalić, należały do autorów. Po rozmowie napisałam maila z prośbą o rozmowę wychowawczą i interwencję. Napisałam, że to jest mój blog, że mój syn jest rówieśnikiem tych dzieciaków i że bardzo mi zależy, żeby mieli świadomość, że takimi słowami mogą wyrządzić niebotyczne krzywdy adresatom. Nie wymagałam publicznych kar i linczów. Co się okazało?
Szkoła bardzo poważnie podeszła do sprawy. Okazało się, że uczniowie o wskazanych personaliach chodzą do tej szkoły, co generalnie mnie nie zdziwiło, bo research Adama był naprawdę konkretny. Niemniej jednak w toku rozmów wyszło, że to nie oni dodali te komentarze, a ktoś się pod nich podszył. Dyrekcja i Pedagog w mailu zwrotnym zapewnili mnie, że zależy im na odnalezieniu autorów i że liczą na moje wsparcie w tym temacie.
Czy wierzę w taki obrót spraw? Nie mam podstaw, żeby nie.
A teraz pomyślcie, co mogłabym zrobić inaczej. Mogłabym wrzucić dane personalne, profile tych dzieciaków na facebooka blogowego wraz z załączonymi obrazkami z komentarzy i… czekać. Internet uwielbia takie lincze. A krzywdy wyrządzone osobom takim jak Franek tak pięknie się linczuje i udostępnia. I nie myślcie sobie, że jestem taka mądra i zapobiegawcza, że wzięłam pod uwagę, że ktoś się mógł pod nich podszywać. Ja po prostu tak zwrotnie chciałam im pokazać, że to naprawdę nie ma sensu krzywdzenie innych. Przede wszystkim realnie, ale także coraz częściej przez Internet.
I wróćmy na moment do serialowego „Dojrzewania”. Jako rodzice żyjemy trochę w szklanej bańce myśląc, że naszych dzieci w zbyt wielkich bluzach to nie dotyczy. Oni codziennie mierzą się z oceną – realnie w szkole, na imprezie, treningu i w sieci. Ciągle z presją bycia fajnym, ładnym i lubianym. Kurde, przecież to nie ma chwili wytchnienia. Ten serial nie pozwala jednoznacznie potępić nikogo dopóty, dopóki sami nie stalibyśmy po którejś stronie barykady.
Dojrzewanie w social mediach nie omija też mojego starszego syna. Z jednej strony jego choroba wymaga bycia w sieci. Z drugiej – czy jeszcze udaje się go chronić?