To coś, co zamazuje obraz

Mnóstwo osób, które znają Franka dzięki internetowi, kiedy poznaje go osobiście, zwykle powtarza, że Franek ma to coś. Zwykle też nie potrafią określić, co w nim jest takiego, ale to rodzaj magnetyzmu, który sprawia, że ludzie tracą przy nim zdolność logicznego myślenia. I choć każda z tych osób z uporem maniaka powtarza mi, że nie jest to patrzenie przez pryzmat choroby, to jednak wiem, że rurka wystająca z szyi, wątłe ciało i nogi bez ruchu w korelacji ze zniewalającym urokiem, inteligencją ponad wiek i wygadaniem stanowią mieszankę wybuchową, przy której kolana miękną największym twardzielom. Poza tym każda z tych osób zdaje się, że nie pamięta, że drobina, z którą rozmawiają w październiku skończy osiem lat. A przyznać musicie, że wszystkie ośmiolatki niejedno mają za uszami. Zaś Franek choć niepełnosprawny ruchowo, to mentalnie przerasta niejednego starszaka i to sprawia, że grono jego wielbicieli przyprawia nas o zawrót głowy. Widzimy to my – jego rodzice, wszyscy pozostali mają klapki na oczy i nazywają to tym czymś, co nie pozwala im o Francysiu zapomnieć.

Najlepszym tego przykładem jest Ciotka Magda z Warszawy, która gotowa była na środku Warszawy odtańczyć taniec słońca, byle tylko przestało padać i Franek mógł przejść dziesięć metrów do metra, o którym marzył od stu lat. W przerwach między ulewami „utknęliśmy” we frytkowni, co oznaczało akcję pod tytułem: „Franek bierz co chcesz, ciotka stawia”, więc frytki wychodziły nam uszami. A kiedy wyraziłam obiekcje, że to po prostu aż nie wypada, żeby dorosła, wykształcona kobieta dawała sobą tak manipulować, Magda otwarcie przyznała, że ona nie może inaczej. Że wystarczy, że Franek spojrzy, uśmiechnie się, a ona z miękkimi kolanami jest gotowa spełnić jego najdrobniejszą zachciankę. 

Ok. Cioci Magdzie można wybaczyć. Zna Franka jeszcze dość krótko, widuje rzadko. Ale nawet nasza Suzi – kobieta która nie daje sobą manipulować nigdzie i nikomu, ostatnio nauczyła Franka kilku brzydkich słów o kalibrze ciężkim niż słynna „dupa” i na skrzydłach miłości biegała donosząc parmezan wprost do paszczy Młodziaka, bo kiedy tak spojrzał, tak zagadał, to ona nie mogła. A przecież zna wszystkie jego sztuczki.

Skłamałabym pisząc, że my na te sztuczki się nie łapiemy. Trudno być krytycznym wobec własnego dziecka, które może wieczorem przegina, ale jeszcze rano walczyło o oddech, bo rurka tracheo znów się zatkała. Czasem odpuszczamy, ale czasem, kiedy Franio totalnie przesadzi, nie ma zmiłuj. Tak właśnie było wczoraj. Franciszek w ferworze totalnego rozluźnienia bardzo brzydko zwrócił się do swojego Dziadka, przezywając go. Od razu zorientował się, że to było przegięcie i próbował całą sytuację obrócić w żart. Szedł w zaparte, kiedy powiedziałam, że ma natychmiast przeprosić Dziadka, bo to co powiedział było bardzo niegrzeczne. Francyś potrzebował chwili w samotności, by wszystko przemyśleć i ze łzami z w oczach przeprosił ukochanego Dziadka mówiąc, że bardzo go kocha. To prawda. Dziadek Ksero jest jedną z najważniejszych osób w jego życiu i sprawienie mu przykrości, a potem przeprosiny zrobiły na nim ogromne wrażenie. Jeszcze w drodze powrotnej rozmawialiśmy o tym, co się wydarzyło w ogródku Dziadków, a Franio powiedział, że było mu bardzo smutno i dlatego się popłakał i że bez Dziadka to by nie było życia.

Franek jest chłopcem pełnym wdzięku i uroku osobistego. Plątanina rur i kabli, która zwykle mu towarzyszy sprawia, że trudno jest nie patrzeć na niego przez pryzmat choroby. Trudno jest osiągnąć równowagę między racjonalnym podejściem (on wszystko rozumie, nie działa mu ciało, nie głowa), a czymś w rodzaju odpuszczania na zasadzie „tyle przeszedł, to jeszcze mu będę kazaniami dokładać”.


p.s. Franek ma się już zdecydowanie lepiej. Zdążył się już zarazić pleśniawkami od Leona i już prawie z nich wyleczyć. Leon pokonał wszystko, jak to Leon. Dziękujemy, że o nas myślicie!

Foch.

Wiem, że wakacje jeszcze nawet nie dobiły do półmetka, ale nie mogę się powstrzymać. Dziś będzie wykład. Bardzo ważny wykład. Wykład będzie bowiem dotyczył niezwykle ciekawego zjawiska, które od jakiegoś czasu występuje w naszym domu. Ba! Zjawisko owo, stosowane kiedyś sporadycznie i raczej niezbyt świadomie, jest dzisiaj najokrutniejszą i najtajniejszą bronią, jakiej może użyć dwuipółletni Obiekt Obserwowany (w skrócie: OO.) Zdajemy sobie sprawę, że zjawisko to jest efektem popełnionych w niedalekiej przeszłości błędów wychowawczych. Żyjemy jednakowoż nadzieją, że ignorowane pójdzie sobie tak szybko, jak się pojawiło.

Mówimy dziś o fochu.

Czym jest foch? Foch jest skróconą wersją „obrażenia się na kogoś”. Dlaczego skróconą? Dlatego, że występuje nagle, zupełnie niespodziewanie i jest najczęściej nadużywany. Dziś omówimy focha dziecięcego. Dokładniej dwuipółletniego dziecięcego. Dokładniej- Franciszkowego.

Wyróżniamy następujące rodzaje focha a’la Franciszek:

1. Foch terrorysta:

Foch terrorysta ma za zadanie wymóc na mamie/tacie/babci/dziadku/cioci/etc. zabawy lub gry zupełnie nieadekwatnej do sytuacji. Objawia się ciskaniem przedmiotami znajdującymi się w zasięgu (podobno osłabionych) rąk oraz wymownym milczeniem. Przykład: niedzielny obiad. Niezbyt dobra pora na rysowanie, na które akurat ma ochotę Franciszek. Mimo tłumaczeń, że najpierw jemy, potem rysujemy- Franio ciska książeczką i odwraca wzrok. Nie reaguje na prośby (mamy) i błagania (babci), by jednak jadł. Od stołu najedzonych odchodzi czworo dorosłych i głodny, obrażony F.

2. Foch zdrowotny.

Foch zdrowotny to foch wykorzystujący swój aktualny stan zdrowia- mianowicie poza podstawową chorobą, Dziedzicowi nie dolega nic innego (katar, kaszel, choroba tropikalna). Objawia się nadprodukcją śliny, tęsknym wywoływaniem ambu i w efekcie zupełnie niepotrzebnym odsysaniem. Przykład: poranna rehabilitacja. W drzwiach pojawia się któraś z Cioć, a ponieważ Franio ma od rana za skórą leniwca, obraża się na takie zajęcia i zalewa potem, łzami i śliną. Oczywiście w finale kończy się to uśmiechami i buziakami do Cioci rehabilitującej, ale pierwsze pięć minut niemal zawsze należy do Dziedzica.

3. Foch o ścianę.

Foch o ścianę polega na nagłym odwróceniu wzroku i głowy od rozmówcy połączonymi z zaciśniętymi w złości ustami i wymownym milczeniem. Pojawia się najczęściej i jest najskuteczniejszy (przynajmniej jeśli chodzi o mamę). Foch o ścianę stosowany jest bez zapowiedzi i bez przyczyny. Franciszek czegoś chce, mama nie zdąży zareagować lub reaguje z opóźnieniem- Franciszek się obraża. Trwa w tym obrażaniu całe trzy minuty i kiedy widzi, że nie przynosi ono efektu, jak gdyby nigdy nic wraca do formy sprzed focha.

4. Foch z przytupem.

Foch z przytupem to typowy foch o ścianę z dołączeniem (podobno osłabionej stopy). Ta nieznacznie ruszająca się stopa dołącza, kiedy Franciszek naprawdę się wkurzy. A potrafi wkurzyć się o wszystko. Że kanał w telewizji nie ten, że mam chce wierszyk o żabie, a nie o Gawle, że kredkę dostał niebieską, a nie zieloną (choć chciał niebieską).

5. Foch ekstremalny.

Foch ekstremalny to suma focha nr 3 i 4 z udawanym płaczem, przeistaczającym się czasem w płacz prawdziwy. Zdarzył się raz, góra trzy. Franciszek uznał, że nie chce wracać do domu (choć robiło się ciemno) i urządził awanturę na trawniku. Do domu wrócił i tak, co rzecz jasna było do przewidzenia, ale za to upłakany, jakby go ktoś ze skóry odzierał i obrażony na cały świat. Foch ekstremalny pojawia się zazwyczaj, kiedy kończą się przyjemności (spacer, wycieczka autem, wyjście z basenu), a zaczynają obowiązki: kąpiel, kolacja, sen.

Nie powiem, że jest łatwo. Na szczęście wszystkie to fochy pojawiają się z małą częstotliwością, a ignorowane wyraźnie tracą na sile. Pozostaje nam więc mimo wszystko uśmiechnąć się na myśl, że w tej nienormalności, to nasze dziecię się zupełnie normalnie rozwija…

 

A urlop?

Urlop nam się wziął i skończył. Po wspaniałej czterodniówce u Dziadków należało w końcu wrócić do domu i solidnie wziąć się do roboty. Franciszek pourlopowy jest jakby piękniejszy, jakby mądrzejszy, jakby… jest bardziej. Zdobywał serca Pań w sklepach uroczym „dzień dobly poplocie jogult, pięć zloty, dziękuje, do widzenia”, opiekował się swoją mini- farmą i pozwalał Babci na totalne rozpieszczanie.

Błędy wychowawcze Franklinowskich, odcinek 1764.

Jeżeli istnieje coś takiego jak rodzicielskie piekło, do którego trafiają rodzice w ramach popełniania błędów wychowawczych, to już tam na nas czekają. Ba! Jestem niemal bardziej niż pewna, że jeżeli piekło to ma piętra, to my trafimy najniżej jak się da- do piwnicy. A wtedy drżyjcie pobratymcy! Ja wiem, najpierw popełniam kardynalne błędy, rozpieszczając naszego Francesco do granic możliwości, a potem skarżę. Taki przywilej bycia mamą. 🙂 Podejrzewam, że jak tylko Dziedzic osiągnie umiejętność pisania, dostanie kilka notek na wyłączność- wtedy się dopiero zacznie i On będzie narzekał!

Ale do sedna.

Godzina 4:30 nad ranem. Normalni ludzie jeszcze śpią. Normalni. Bo u nas było dziś tak: „Miiiiiiiiimooooooooon! Miiiiiiiiiiimoooooooooon!” „Odessać Cię synku? Chcesz ambu?” „Nieeeeeeeee, Miiiiimooooooon Nianio kokompa” (kokompa oznacza komputer) „Chcesz komputer?” „Tat. Jaba mała” (żabka mała). „Nie ma mowy. Śpij.”

No i wtedy się zaczęło. Rozpłakało nam się dziecko tak, jakbyśmy mu skórę żywcem zdzierali. Jęło lać łzy jak grochy, patrzeć z żalem i wyrzutem. I płakać i płakać i płakać. O 4:30 NAD RANEM!  Kojarzycie motyw dziecka, które terroryzując rodziców płacze do utraty tchu? U nas jakby technicznie jest to niemożliwe, bo respirator nie pozwoli Frankowi tego tchu utracić. Ale nie od parady jest się niezwykle sprytnym Jaśnie Paniczem! Wystarczy kilka razy się zanieść, kilka razy nie podjąć współpracy z maszyną, no i najważniejsze- wystarczy zalać się śliną w rurce, mimo, że się potrafi ładnie przełykać. Podobno z terrorystami się nie negocjuje, ale skoro się jest rodzicem i się jakby miało wpływ bezpośredni na zachowanie takiego terrorysty, to jakby trochę trzeba. Odessany Dziedzic rzekł tylko: „Do mamy”, posłał siedem i pół rozżalonego spojrzenia i prosi: „Miiiiiimoon. Kokompa?”

Nie. Nie ulegliśmy. Dziedzic komputera nie dostał. Oczywiście rozpłakał się znowu, więc dostał buziaka, zapewnienie o miłości wielkiej i dozgonnej i zapaloną lampkę nocną. Po czym zupełnie niezauważenie obrażony zasnął.

Za to w ramach zemsty obudziliśmy go na śniadanie. O 7:40.

 

***

Aktualnie Dziedzic w ramach równouprawnienia i zbyt luźnego stylu wychowawczego swoich rodziców z Tatą jest na Ty. Podobnie jak z Ciocią Anią Rehabilitantką, Ciocią Monią i prawie całą rodziną. Jest więc Mimon (Szymon Tata), Ania, Gesiu (Dziadek Greg- choć Dziadek ma zaszczyt być nazywany Dziadzio Bavo, od częstego oklaskiwania Frankowych wyczynów), Kaloł (Dziadek Ksero, który jest także zwany Dziadzio Ahahahaha- nie pytajcie 😉 ), Ameka (Ciocia A.)… Mam nadzieję, że do przedszkola jakoś go wychowamy w tej kwestii.

Kolanko małego terrorysty.

Czy bardzo Was zdziwi, jeśli napiszę, że u nas upał niemiłosierny? Grzeje. Totalnie i na maksa. Z kanapy co i rusz wydobywa się donośne papa na znak tego, że Młodzieniec chce na spacer. Niestety to nie my, a pogoda podarowała Franciszkowi wielki szlaban. W ciągu dnia Franklin zmuszony jest zatem siedzieć w domu, a na podbój świata wyruszamy dopiero pod wieczór, kiedy słońce zaczyna odpuszczać. W związku z tym od kilku dobrych dni Dziedzic chadza spać grubo po 21 i zdaje się, że absolutnie mu to nie przeszkadza. Na szczęście, w odróżnieniu od zeszłego roku, póki co obywa się bez odparzeń pod tasiemką od rurki. Młody jakoś przestał się intensywniej pocić i mimo upałów obywa się bez większych dolegliwości skórnych.

Z cyklu: przygody rehabilitacyjne:

od jakiegoś czasu Franciszek domaga się, żeby go kąpać na siedząco. Jest to nieco trudniejsze, bo śliska wanna bardzo ogranicza stabilność Dziedzica, ale wiadomo- Jaśnie Panicz zapragnął, Jaśnie Panicz ma. Wielką atrakcją takiego siedzenia w wanience jest możliwość oglądania własnych osobistych nóg. I tutaj dochodzimy do sedna: przecież nie tak łatwo jest obejrzeć swoje kolano, kiedy zakrywa ja piana z mydła. W związku z tym Dziedzic spina się i tężeje i… ZGINA NOGĘ!!!! A miał przecież nie zginać, prawda? A zgina. Lewą. Modelowo. Są to ruchy, co prawda dalekie do ideału. No i pod brodę kolana nie podciągnie. Ale. Działały do tej pory tylko prostowniki. Sam nie zginał nogi w siadzie. A zgina. Naprawdę. Znaczy zginacze przypomniały sobie o swoim istnieniu. Cudownie!

Z serii: ja tu rządzę:

Dziedzic jeść oczywiście nie chce. Zupełnie mu się nie dziwię, bo przy tej pogodzie, to nawet ja wysiadam konsumpcyjnie, ale wypadałoby Dziecięcia nie zagłodzić i spróbować mu przemycić to i owo. Spróbować. To bardzo dobre słowo. Śniadanie: kaszka waniliowa- protest, jajecznica- obraza majestatu, jogurt- foch jak milionpięćsetstodziewięćset. W związku z tym zupełnie niepedagogicznie i w ogóle niewychowawczo Franklin został niejako zastraszony i zjada na dźwięk słów: „oj, bo tata patrzy!”. Tata patrzy, Dziedzic paszczę otwiera, zjada, tata bije brawo. I tak jogurt. I zupa. I podwieczorek. I kolacja. Grunt, że działa. A Wasze pociechy jedzą w ogóle w takie upały? Co dać na obiad/śniadanie niejadkowi, któremu na dodatek gorąco?

I jeszcze sobie narzeknę na koniec, a co tam! Czy kiedy w Waszych domach przez dwa dni się nie sprząta to też wyglądają one jak po przejściu tornada? Ja nie wiem, kto nas sabotuje, ale wiecznie trzeba sprzątać. A prasownia to chyba nigdy nie polubię. Tym optymistycznym akcentem w gorącą lipcową noc pozdrawiam Was niezwykle chłodno! 😉

 

p.s. Kontrolne badanie krwi pokazało, że Dziedzic już wraca do formy. Za trzy tygodnie wynik najważniejszego z badań!

Bunt dwulatka.

Wiecie, że jeżeli chodzi o wychowanie Franka, to przede wszystkim jesteśmy prawie w ogóle niekonsekwentni. Na swoje usprawiedliwienie dodam tylko, że Dziedzic jest rozpieszczany nie tylko przez nas, ale także przez Dziadków, Ciocie i Wujków. Dlatego albo mi się wydaje, albo nasz syn wkracza w pierwszą fazę buntu dwulatka. Dodam niespełna dwulatka. Jak to się objawia u zarurkowanego Franklina?

Zacznijmy od tego, że hasłem przewodnim każdego dnia powinno być: „grunt to dobra zabawa”. Franklin uwielbia wszelkiego rodzaju rozrywki, w które zaangażować może któreś z rodziców. Zatem uwielbiana przez nas do tej pory zabawka z wiszącymi figurkami poszła w odstawkę, bo Dziedzic zorientował się, że tym to musi bawić się sam. Teraz na topie są karty ze zwierzątkami, przedstawienia, piosenki i nawet ćwiczenia, byleby tylko ktoś jeszcze mógł się pobawić. Tym samym Francesco głośno protestuje, kiedy próbujemy umyć podłogę, posprzątać auto, czy jak dziś wypielić chwasty. Motywem przewodnim takiego protestu jest ból na licu i łzy jak grochy, które znikają trzy sekundy po tym, jak rzucamy swoje zajęcie i bawimy się w re-re -kum-kum. Oj, próbuje nas tresować syneczek, próbuje.

Na szczęście nasze trio, to trzy dość mocne charaktery. I choć do tej pory, to mama była najsłabszym ogniwem i dawała sobą zarządzać Franklinowi jak mało kto, to teraz z zaciśniętymi zębami, staram się nie ulegać. Wdech-wydech. Raz,dwa, trzy. Nie ulegać. Nie patrzeć w te wielkie niebieskie oczy, nie reagować na nieuzasadniony lament. Wdech-wydech. No dobra. Podłoga w kuchni i jeden wierszyk. Podłoga w pokoju. Wierszyk numer dwa. Odkurzanie. Kąpiel. Kompromis to połowa sukcesu. 🙂

Czy po buncie dwulatka następuje bunt trzylatka?

Z cyklu: szalone pomysły Frankowych rodziców:

Nasza Ciocia A. jest właścicielką i przyjaciółką w jednym Pitiego. Piti- to znajda, mieszaniec jamnikopodobny, który za uratowanie życia jest małej A. najwierniejszym z przyjaciół. Nie opuszcza jej na krok, słucha tylko Cioci A. i tylko na jej komendy reaguje. Jak to się ma do Franka? Piti jest jednym ze zwierząt, którego Franek się nie boi. Niestety cały czas zmagamy się z tym, żeby Franklin nie bał się nowości. Idzie nam, a raczej jemu coraz łatwiej, dlatego kiedy dzisiaj zobaczyliśmy jak na podwórku Franek aż trzęsie się z zachwytu na widok psa, wpadliśmy na pewien pomysł. A może by tak zorganizować Dziedzicowi dogoterapię? Nie wiemy jaki to będzie miało wpływ na siłę mięśniową, ale wiemy na pewno, że w rozwoju Franka to będzie strzał w dziesiątkę. Od jutra zatem robimy rekonesans i mam nadzieję, że wkrótce znajdziemy odpowiedniego kumpla dla Franciszka. Przynajmniej to poprawia mi nastrój.

 

 

Frankowe sztuczki własne.

Krótki wycinek z Frankowego stylu bycia:

1. „weź mnie na rączki”:

Dziedzic oczywiście (jeszcze) tego nie mówi, ale coraz częściej dopomina się podróżowania po domu na rękach mamy lub taty. Niepedagogiczne to i w ogóle, ale ulegamy mu na całego. Tym samym obowiązki domowe leżą odłogiem, a Franek ma możliwość przeglądania się w lusterku, podglądania sąsiadów przez okno w kuchni i ekscytowania się wodą lejącą się z kranu. Wszystko, byleby tylko nie leżeć na kanapie.

2. idę spać. teraz. natychmiast.:

Franciszek wziął się na sposób i zaraz po kąpieli maksymalnie się wycisza, byleby tylko zasnąć. Kilka razy mu odpuściliśmy, co kończyło się nocnym dokarmianiem, ale Młodzieniec jest na tyle sprytny, że potrafi zasnąć w trakcie ubierania. Próbowałam go kąpać odrobinę wcześniej, ale efekt był taki sam, więc pozostaliśmy przy wieczornym rytuale i odkąd zauważyliśmy, co Franklin kombinuje, urządzamy wyścigi. Tata robi kolację, mama ubiera synka. Póki co jest 2:2. 🙂

3. robię na przekór. bo tak mam.:

„Franek nie przechylaj głowy, bo się uderzysz o oparcie!” bach, głowa przekrzywiona. „Franek nie zjeżdżaj pupą, bo się wypniesz ze stabilo” trzy ruchy i Franco zjeżdża. „Franek przechyl głowę, wymienimy tasiemkę” „Nie!” i seria buziaczków dla zmiękczenia matki. I pomyśleć, że na własnej piersi wychowany…

***

Tymczasem jutro mamy dzień pod znakiem diagnostyki. Pobieranie krwi, zdjęcie RTG złamanej nogi, USG brzuszka i okolic. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie sprawnie. Franciszek zapisany został na godzinę, a Pani w rejestracji powiedziała, że bardzo tego pilnują. Trzymajcie zatem kciuki za wyniki. Po cichu liczymy na to, że pozbędziemy się w końcu tego usztywniacza z nogi i Młody w końcu będzie mógł ruszyć na rower.

A poniżej obiecane wiosenno-świąteczne foto: Co można robić w święta?

 

Można gadać do upadłego z jednym z ulubionych Wujków…

Można uczyć się obsługi telefonu od najmłodszych cioć…

Można leżeć w łóżku babci tyle ile tylko się chce…

Można podrywać Ciocię Ew., kiedy Wujek nie patrzy…

Można nawet samodzielnie pooddychać, bujając się na fotelu…

Jest już bardzo późno. Matka Anka jutro na trochę wyjeżdża i berło nad blogiem przekazuje chłopakom. Swoją drogą Franek mógłby się w końcu nauczyć pisać i pomóc w redagowaniu własnej strony. Lodówka pełna, obiady na dni mamowej nieobecności ugotowane. Trzymajcie kciuki, coby dom stał na swoim miejscu, kiedy wrócę i by (jeśli to możliwe mężu) pranie się jakoś poprasowało. 🙂