Ponieważ nie ma jeszcze w sieci bloga o wdzięcznym tytule mojsynleon 😉 i nie sądzę, żeby udało mi się być twórcą takowego, uznałam więc, że od czasu do czasu Franciszek odstąpi łamów swojego podwórka i padnie coś leonowego. Z resztą już jakiś czas temu Wujek P. namawiał mnie, żeby uaktualnić nazwę bloga i tytułować go mójsynfranekplus. Tymczasem dziś będzie o tym, skąd się wziął Leon. No, może nie do końca aż tak dokładnie, bo liczę, że większość z Was jednak wie, jak to jest z tymi dziećmi, bocianami i kapustą, skupimy się więc na grande finale moich chłopaków, czyli wyjściu po cesarsku. To będzie takie preludium do działki Leona.
Obu moich synów pomógł urodzić Doktor Prowadzący. Jestem mamą po dwóch cięciach cesarskich. To nie będzie wpis o tym, co lepsze- siły natury, czy cięcie. Chłopcy tak się urodzili, bo to było dla nas najlepsze i najbezpieczniejsze rozwiązanie i już. Nie ma co roztrząsać. Zatem jako doświadczona w temacie wieloródka (czy tam podwójna cesarzowa) opowiem Wam, jak to było… Macie chwilkę i mocne nerwy? No to zapraszam!
Dzień przed
Słyszałam, że normalnie to kobiety nie wiedzą, że mają rodzić. To znaczy przychodzi ten dzień, kiedy to latorośl brzuszna uznaje, że pora zobaczyć, jak to jest po drugiej stronie mamy, odchodzą wody- bywa, że w nocy i wtedy taka przyszła mama robi susa do łazienki, żeby nie pobrudzić nowego dywanu, co to go wybierała na powitanie dziecięcia, który wbrew wytycznym nie czerwony, a biały i takie wody mocno byłoby na nim widać, a wiadomo, że w czasie porodu ciężko prać dywan- więc kobiecina pędzi do szpitala i tam w towarzystwie męża lub nie, położnej czy doktora wije dziecię w godzinę lub trzydzieści sześć. No to z cesarkami planowanymi tak nie jest. Moje obie były planowe ze wskazań medycznych. Nieco wcześniej znałam więc już datę przyjścia na świat słodkiego bobo i kiedy zbliżał się ten dzień miałam spodnie pełne strachu. Oczywiście, że w głowie to tysiąc razy umierałam w czasie tych cesarek i czyniłam męża mego przystojnego wdowcem młodym na pożarcie niezliczonej ilości kobiet. Zaparłam się więc i przeżyłam, na złość czającym się brunetkom, blondynkom tudzież rudym. Z mężem pod rękę i skierowaniem w ręku stawiałam się w szpitalu dzień przed. I w sumie nie wiem co lepsze. Taki siurprajs z wodami na dywanie, czy świadomość, że za 10, 9, 8, 7,… godzin zobaczysz swoje dziecko i już. No, ale nie ma człowiek wyjścia, bo ileż można chodzić w tej ciąży, skoro ma się wrażenie, że skóra na brzuchu zaraz puści na wysokości bioder i dziecię samo wyskoczy, bez doktorów. Dzień przed to szpitalny lajcik. Udzielasz wywiadów- o wadze, wieku, stanie cywilnym, miłości do męża i antybiotykach w ciąży. Panie mierzą, ważą, podadzą lekkostrawną kolację (to ważne, że lekkostrawną, o czym przekonasz się następnego dnia rano) i nakazują się zrelaksować. Ktg Ci podłączą kilka razy i nie staraj się go raczej interpretować w internecie, bo wyjdzie, że już rodzisz, a tego byśmy nie chcieli szczególnie, że właśnie sąsiadka z łóżka obok pojechała na cięcie na cito, bo córa nie mogła doczekać do rana. Leżysz więc, słuchasz relaksacyjnego pikania maszyny do ktg i nie możesz zasnąć. Kurczę, rano będziesz mamą. Taką od noszenia, tulenia, karmienia, dawania szlabanu na telewizor i bycia zazdrosną o pierwszą miłość. Tuż przed snem dostajesz espumisan lub inny cud na wzdęcia, bo niefajnie się będzie doktorom przebijać przez Twoje jelita i możesz iść spać. Spokojnie spać. Ha. Ha. Ha.
Przed godziną zero
Ranek przychodzi szybciej niż myśli cały świat. Z resztą świat coś wolno myśli, bo Ty od dwóch godzin masz już dzisiaj i tylko czekasz aż przyjdą i powiedzą, że Twoja kolej. Ale nie tak szybko. Najpierw to co tygryski lubią najbardziej, czyli lewatywa. No nie ma zmiłuj. Teraz już wiesz dlaczego ta kolacja była taka lekka. Może nie wchodźmy w szczegóły, jednak umówmy się, nie jest to ulubiona czynność w Twoim życiu. Potem, jak na gwiazdę poranka przystało bierzesz prysznic. Jednak zamiast ulubionego żelu o zapachu migdałów używasz środka do dezynfekcji, który sprezentowała Ci Pani Położna. Nie czujesz się z tym wyjątkowo, kiedy odkrywasz, że taki sam prezent dostały wszystkie planowane cesarzowe. Cóż począć. Kąpiesz się i zakładasz przepięknej urody koszulkę, co najmniej dwa rozmiary za małą, bo uroczo widać Ci spod niej pupę. Ach. Nie zakładaj bielizny. Nie będzie Ci już potrzebna. Z własnego doświadczenia nie polecam środkiem do dezynfekcji myć włosów. Przy pierwszej cesarce tak zaszalałam i potem przez pół roku nie mogłam ogarnąć ich matowości. Nauczona błędem niedoświadczonej cesarzowej w czasie przygotowań do drugiego cc, skonstruowałam na głowie gustowny koczek. Z reszta akurat głowa to nie będzie Ci do niczego potrzebna jeszcze jakąś chwilę. Wskakujesz na łóżko, przychodzi przemiła Położna, rzuca, że zaczynacie i tłumaczy, co będzie robiła. No nie są to przyjemności godne spa. Cesarskie cięcie to operacja, dlatego wszystko musi być przygotowane tak, żebyście Ty i Twój maluch byli bezpieczni. Najpierw cewnik. Chwilka, dwa ruchy sprawnej pielęgniarki i po krzyku. Od tej pory jesteście nierozłączni. Potem venflony. Dwa. W obie ręce. Tak na wszelki wypadek, gdyby coś. Dostajesz tabletkę w porywach do dwóch od anestezjologa i pod rękę z kimś silnym idziesz urodzić swoje dziecko.
Już za chwileczkę, już za momencik
Kiedy doczłapiesz do sali operacyjnej, to emocje są takie, że ja nie mogę! I to słynne kłucie w kręgosłup. Za pierwszym razem oblał mnie zimny pot ze strachu, za drugim już nie, ale trzęsłam się jak galaretka. Nie bałam się bólu, bardziej to było coś na zasadzie tak wielkiego zdenerwowania i podniecenia, jak przed pierwszą randką razy miliard. Zanim anestezjolog poda Ci właściwe znieczulenie, znieczula miejsce wkłucia. Ja mam podobno piękny kręgosłup, a skoro obydwa wkłucia poszły raz dwa, to chyba naprawdę tak jest. Potem szybko lądujesz na stole i nagle widzisz swoje nogi w powietrzu. Widzisz, a ich nie czujesz. Mówię Wam, jakie to jest doświadczenie! Potem dzielą Cię kotarką na pół. Pół od góry należy do anestezjologa, pół dolne do doktorów operatorów i Twojego dziecka. Pół górne zostaje podłączone do ciśnieniomierza, pulsoksymetru, jakiś kroplówek i hipnotyzujących oczu Twoich aniołów. Leona i Franka na świecie witała Ciocia Bożenka- położna, która pamięta przyjście na świat Matki Anki- mówię Wam, znać kogoś komu można posłać mordercze wystraszone spojrzenie (podobno taką mieszankę zafundowałam wszystkim obecnym, ale ja to zrzucam na leki) w czasie cc to bezcenne uczucie. Kiedy górna część Ciebie jest zabezpieczona, na salę wkraczają operatorzy. Dwaj.
Ciach ciach
Doktory zaczynają. Coś tam tną, coś szarpną i niby to czujesz. To znaczy, nie bój się, nie czujesz. Tylko tak jakby wiesz, że ktoś Ci gmera w brzuchu. W tak zwanym międzyczasie po przeciwnej stronie firanki, głowa zaczyna Ci szaleć. Oznajmiasz swoim aniołom, że o matko chyba zwymiotujesz, dostajesz 500 jednostek czegoś tam i robi Ci się lżej. Ni z tego, ni z owego Doktor ogłasza ciszę w eterze, puszcza Ci oko i nakazuje wyjęcie cesarza. Potem żartuje, że jest większy niż zakładaliście (w opcji frankowej mniejszy), a Ty z zawałem czekasz na pierwszy krzyk.
Jest i cesarz
No i płacze. Ciocia Bożenka przynosi Ci go do buzi i możecie się przywitać, wycałować. Wytulić niestety nie, bo nadal jesteś przymocowana do łóżka i maszyn, ale co tam. Kochasz tego małego skrzata i kiedy zabierają go na pomiar jakości z serca spada Ci tak wielki głaz, że słyszy i mąż i mama i teściowa. Jesteś mamą.
After party
Kiedy neonatolog oznajmia Ci, że właśnie zostałaś mamą chłopca na dziesięć w skali apgar, doktorzy operatorzy naprawiają to, co pocięli. Mają niezły ubaw, kiedy pod wpływem 500 jednostek czegoś tam zaczynasz opowiadać o swoim życiu, ale zaręczam Ci, że pewno niejedno słyszeli. Kiedy kosmetyka dobiega końca, nadal nie czujesz swoich nóg. Przychodzi sprawna ekipa, przenoszą Cię na łóżko i jak prawdziwą cesarzową, zawożą na salony. Tam możesz poczekać na swojego dzidziusia. Potem tylko siup pionizacja i być może za dwadzieścia cztery godziny będziesz mogła zjeść sucharka! Teraz tylko po troszku pij i bądź dzielna. To dopiero początek.
A u Was? Jak było?