Pisałam już kiedyś, że jedną z zalet naszych wspólnych wyjść i wyjazdów- poza miłym spędzaniem czasu oczywiście- jest także fakt, że Franio je. Moi drodzy! Jak on jadł na tych wakacjach! Jak się delektował! Jak smakował! Aż miło było patrzeć. I choć ilości tego jedzenia nie wystarczyłyby statystycznemu trzylatkowi nawet na śniadanie, to jak na Frania- przecieraliśmy oczy ze zdumienia.
Nie bez znaczenia pewnie był fakt, że sporą część tego menu stanowiły gofry, lody i frytki, ale kalorie się odkładały. Na szczęście ta rozpusta żywieniowa tak rozbujała Dziedzica, że chętnie smakował kanapki na śniadanie, drożdżówki na drugie, zupy na obiad, rybę, sałatkę, spaghetti- słowem wszystko to, co jedliśmy my, jadł i Franio.
Skąd taki wstęp? Otóż drodzy Państwo! Z wielką radością ogłaszam wszem i wobec, całemu światu, że zgodnie z najnowszymi obliczeniami Franciszek Dziedzic Franklinowski przytył ostatnio trzysta gramów, co w sumie daje nam dziesięć kilogramów Franka!
Wielka to radość i szczęście, bośmy, jak wiecie mocno w temacie wagi przewrażliwieni. Tym samym nosimy teraz dziesięciokilogramową miłość i respirator. Nasze kręgosłupy też pieją z zachwytu.
Dziś na obiad zjadł kalafiora, młodą kapustę i jajko sadzone. Mniam!