Ostatnie ze wspomnień warszawskich…

No niby ma te blond włosy i oczy błękitne też ma, posiada także wdzięk i grację i niesamowicie uwodzicielski uśmiech. O! I jeszcze mądry jest jak nie wiem co.  A na co zwróciła uwagę Hanka? Na ambu. Na zwykły zielony worek z kawałkiem plastiku. Po prostu zachwyciło ją ambu…

Niemniej jednak bardzo się cieszymy ze spotkania z Hanią i jej rodzicami, bo dzięki temu Franciszek mógł spełnić swoje marzenie i po raz pierwszy w życiu widział prawdziwe żyrafy! W czasie naszej warszawskiej podróży i randce z Hanią, Franklin był w ZOO. Najfajniejsze jest w tym wszystkim to, że z tej wyprawy Franek najbardziej zapamiętał wcale nie żyrafy, a… hipopotama i małpki. Tak się naszemu dziecięciu pozmieniało…

Konferencja po naszemu.

Człowiekowi to jednak ciężko dogodzić. Najpierw nam się nudziło. No to ja grom z jasnego nieba spadł Matce Ance na głowę konkurs Promyka. Jak już Matka doszła do wniosku, że to taki konkurs-nie-konukrs, bo najważniejsza nie nagroda w nim, a możliwość poznania bloga Zoszki, czy Anny Julijki, to się okazało, że Kapituła Matce nagrodę z „twórcze podejście do wychowania” przyznała i pojedziemy na wakacje. Kiedy emocje zdążyły już przysiąść i plan sensowny podróży zaczął nam się w kalendarzu kształtować, okazało się, że pojedziemy nagrodę odebrać osobiście! I to nie byle gdzie! bo do Warszawy. Do Sejmu.

Jak myślicie, co było największym problemem? Wcale, że nie podróż, bośmy już zaprawieni w bojach. I wcale nie chęci, bo podróżować z Franciszkiem, to sama przyjemność. Największym problemem dla Matki Anki było „co na siebie do licha włożyć?”. Okazało się finalnie, że nie było najgorzej i wszystko byłoby idealnie, gdyby nie przemowa Mamusi. Oj, jak ja zazdrościłam innym mówcom opanowania i przejrzystości umysłu. Mnie niestety dopadło coś na kształt pomroczności jasnej i moja mowa, to głównie „aaaaaaaa, eeeeeeee, yyyyyyyyy” i kilka nieskładnie rzuconych czasowników. Na szczęście poza mównicą, było jeszcze spotkanie w kuluarach i tam się dopiero moje gadulstwo załączyło. Zakochana na zabój w Dzielnym Franku, Ignacym i Zoszce wróciłam do domu z wnioskiem, że Franciszek KONIECZNIE musi mówić jeszcze więcej, musi składać wyrazy w zdania i od tej pory, to on będzie głównym publicznym mówcą w naszej rodzinie.

I jeszcze foto:

fot. Jaimójbrat.

fot. Preclowa Rodzina

Fot. Dzielny Franek

Fot. Dzielny Franek

Fot. Zoszka Radoszka (Tata)

Poznajmy się.

„Z dzieckiem niepełnosprawnym jest jak z parkowaniem w Warszawie – ciężko, ale jaka radość, gdy się uda” (Tata Zoszki)

I właśnie tę radość, o której mówił Tato Zoszki widać było na każdym kroku w czasie naszego spotkania w Sejmie. Obiecałam, że kolejny wpis będzie o tych „fajnych”. Ci fajni, to wszyscy, którym na co dzień kibicowałam zza ekranu komputera. W końcu poznaliśmy w się w realu. To była chyba najfajniejsza randka w ciemno w naszym życiu, więc już dziś śmiało piszemy się na kolejne. Kogo poznaliśmy?

Tych Dzielniaków znamy w zasadzie od zawsze. Byli naszymi przewodnikami od początku choroby Franka, a każde kolejne spotkanie utwierdza mnie w przekonaniu, że to grzech nie poznać ich jeszcze bliżej. Tym bardziej cieszymy się, że kolejne spotkanie tuż tuż. I co najważniejsze! Mama Precla jest dla mnie wzorem opanowania i woli walki o swoje dziecko. I pomyśleć, że znam ją OSOBIŚCIE!

„Mamo! Mamo! Czy ty wiesz, kogo spotkaliśmy w windzie? Dzielnego Franka! Ty wiesz jaki to fajny chłopak?” I tak moje obawy strzeliły jak bańka mydlana! Czego się bałam? Bałam się tego, że niechcący zafunduje małemu Krasnalkowi taką dawkę stresu, że uzna, że wszystko, tylko nie Ciotka Anka. A tu wręcz przeciwnie. Mały Franek woził naszego Franka po wszystkich zakamarkach Sejmu i pierwszy rwał się do zmiany nastaw w respiratorze ( tu ja chyba za bardzo poszalałam z paniką, co na szczęście zostało mi już wybaczone). Mama Dzielnego Franka to przemądra, przeciepła kobieta, jego siostra Natalia- ach i och miód dziewczyna i Tata- oaza spokoju.

Annę Julijkę i jej brata Piotra zobaczyliśmy przy śniadaniu w hotelu. Nie jesteśmy jednak tacy odważni za jakich uchodzimy, więc poczekaliśmy do spotkania w Sejmie i tam daliśmy się porwać wielkiej energii Julijkowej Mamy. To nasz Franek i Anna Julijka byli największą konkurencją dla Marszałek Kopacz i w czasie jej przemówienia gaworzyli aż miło.

Jeśli Tato Zoszki będzie miał kiedyś gdzieś w kraju fanklub, to ja się piszę od razu! Takiej energii i poczucia humoru nam trzeba, dlatego kiedy tylko na świat przyjdzie Zoszkowwy brat (też Franek!!!!) i rodzice ogarną nowy świat jesteśmy wstępnie umówieni na spotkanie w centralnej Polsce. Fantastyczni ludzie mówię Wam!

King Kong i Ojciec Karmiący to duet, który od jakiegoś czasu podziwiam w wirtualnej przestrzeni. Obaj Panowie spokojni i dostojni. Pluję sobie bardzo w brodę, ale zabrakło mi odwagi, by zagadać, powiedzieć jak podziwiam kunszt pisarski i szacunek do własnego dziecka, który aż bije z każdego Ojcowego wpisu. Ojcze Karmiący niniejszym (znów w świecie wirtualnym) chylę czoła.

I na koniec IGNACÓWKA. Och! Co to za ekipa! Wspaniali czterej muszkieterowie i ich Mama ogarniająca całość. Chłopcy z zaciekawieniem wypytywali o szczegóły Frankowego sprzętu, a my z Ignasiowymi Rodzicami wymieniliśmy miliony informacji i spostrzeżeń dotyczących naszych dzieci. Okazało się, że jesteśmy Ignasiom bardzo na trasie, więc byli naszą nawigacją w Warszawie (nasz Krzysiek Hołowczyc błądził notorycznie), potem byli naszymi kompanami na autostradzie, potem na frytkach i kawie i potem rozjechaliśmy się na rondzie w Koninie. Och i oczywiście! Jedliśmy razem obiad. I wspólnie doszliśmy do wniosku, że kiedy zamiast flaczków dostaje się zupę pieczarkową, zamiast pierogów z wody – te smażone i sznycla grubości 2 mm, to chyba restauracji nie ma co robić reklamy na poczytnym blogu, więc taktownie milczymy. A z Ignasiami jesteśmy umówieni na następną randkę!

Tak bardzo Wam wszystkim dziękuję za to spotkanie i chce jeszcze jeszcze jeszcze!

No. To tylko została mi do opisania konferencja w naszym stylu, wyjście do ZOO z Hanką, segregacja zdjęć i będę mogła Wam pokazać, co nowego szlifuje Franek…

 

Konferencyjnie.

Emocje opadły, pranie zrobione, prasowania góra, mogę więc napisać troszkę o naszych wrażeniach z konferencji zorganizowanej przez Fundację Promyk  Słońca.

Moim zdaniem konferencja została zorganizowana bez zarzutu. Dzięki Pani Agacie Janiszewskiej, którą notorycznie nazywałam „Anitą” (za co bardzo przepraszam Pani Agato) wszystko przebiegło perfekcyjnie. Pani Agata przekazała wszystkie uwagi rodziców dzieci organizatorom i tym sposobem było i miejsce na odpoczynek dla dzieci i serdeczna atmosfera i tak ułożony plan wystąpień, że całość przebiegła w niezwykle serdecznej atmosferze.

Jest może tylko jeden „niestet”. Niestety wśród wystąpień nie pojawiły się postulaty, o które nas poproszono, ale mam nadzieję, że zostały one zawarte w dokumentach przekazanych Panom Ministrom.

Wielki ukłon i wielkie brawa należą się zaś Internetowej Babci Gosi, która pokazała swą rockową duszę i wywołała pełnomocnika rządu ds. osób niepełnosprawnych Pana Dudę do odpowiedzi dotyczącej słynnego pomysłu z likwidacją subkont. Pan Pełnomocnik Duda odpowiedział TAK. Przyznam, że owa odpowiedź nieco mnie zdziwiła, bowiem nie do końca rozumiem, co mamy rozumieć przez stwierdzenie, że dzieci z małych miejscowości nie mają dostępu do funduszy z jednego procenta.

Nasza Fundacja ma wśród swoich podopiecznych tysiące dzieci. To rodzice tych dzieci w okresie rozliczeń są głównymi agitatorami do przekazywania środków. Drukują i roznoszą ulotki. Namawiają krewnych, znajomych i znajomych znajomych. Są wolontariuszami i fundacji i swoich dzieci. I są wśród nich także podopieczni z małych miejscowości.

My bardzo chętnie zrezygnowalibyśmy z takiej formy zbierania pieniędzy. Proszę nam wierzyć nie jest łatwo prosić obcych ludzi o fundowanie naszym dzieciom rehabilitacji, sprzętu, terapii. Gdyby tylko rehabilitacja dla chorych była bezpłatna, gdyby najdrobniejszy sprzęt kosztował mniej niż 1000 złotych, gdyby na wizytę u specjalisty nie trzeba było czekać 6 miesięcy. Tych gdybasiów jest naprawdę wiele.

Myślę, że Sejm był idealnym miejscem na taką właśnie konferencję. Choć przyznam, że przez moment z Mamą Ignasia zastanawiałyśmy się, czy nie zakłamaliśmy politykom obrazu Osób Niepełnosprawnych. Bo moje serce biło 150 milionów razy na minutę, kiedy zobaczyłam, że wszyscy w Sali Kolumnowej byli tacy radośni, tacy szczęśliwi, tacy… ładni. 🙂

I o tych właśnie wszystkich ładnych będzie kolejny wpis…

 

Franciszkowa podróż. Odcinek 1584.

 

Zanim powstanie dokładna relacja z dziś i z wczoraj i nawet z przedwczoraj, zanim Wam napiszemy czego potrafimy zapomnieć na wyjazd i powiedzieć kogo ważnego udało nam się poznać oraz, co polecamy na trasie Kalisz-Warszawa, a także czego zupełnie nie polecamy- obejrzyjcie zdjęcia. 🙂 A my idziemy odespać. Dobranoc!

 

Mały podróżnik:

Sala kolumnowa. I plecy Preclowych Rodziców:

Atmosfera iście konferencyjna:

Młodość u władzy:

Frytkożerca.

 

Z pamiętnika Warszawiaka.

Kochany Pamiętniczku!

Od wczoraj jesteśmy w Warszawie. Urządziliśmy sobie rodzinny długi weekend. Najpierw… tradycyjnie zasłuchaliśmy się w aksamitny głos Krzysztofa Hołowczyca w nawigacji i pomyliliśmy bloki, odwiedzając Bruniaczy. 🙂 Tym samym spóźniliśmy się na obiad. Na szczęście Ciocia i Wujek wykazali się wielką wyrozumiałością i nakarmili nas do syta. Franek na przekór naszym obawom wzorowo dogadał się z Bruniaczem i jego młodszym braciszkiem, a my staraliśmy się w kilka godzin streścić wszystkie najważniejsze historie rodzinne. Strasznie nam szkoda, że wizyta trwała tak krótko, ale mamy nadzieję, że już niedługo spotkamy się znowu.

Z brzuchami pełnymi do granic przyzwoitości postanowiliśmy odwiedzić warszawskie ZOO. Tutaj mieliśmy jasno określony cel. Żyrafy oczywiście! Naszą przewodniczką była mała Hania i jej Rodzice, więc i tutaj Franek trafił na fantastyczną koleżankę. Okazało się, że w zoo fajne są nie tylko żyrafy, ale nawet małpy i hipopotam! Franciszek z zaciekawieniem oglądał wszystkie zwierzęta i nie mógł uwierzyć, że widzi najprawdziwszego w świecie lwa! Wycieczka do zoo zmęczyła głównie rodziców, a Franek i Hania mieli jeszcze wystarczająco dużo siły, żeby pomęczyć Rysia- Haniowego kota.

Tym sposobem zmęczeni, najedzeni i szczęśliwi dotarliśmy do hotelu. Ukradkiem rozglądamy się na prawo i lewo i z zapałem wypatrujemy współtowarzyszy jutrzejszej wizyty w Sejmie. Mamy nadzieję spotkać przynajmniej małą część wszystkich Dzielniaków jutro na śniadaniu.

Franek odsypia. A my? My się dziwimy, że nasz syn uśmiecha się od rana do wieczora. Że podróżuje jak szalony. Że nie nudzą go korki, autostrady, przejazdy, objazdy. Że chłonie świat całym sobą. I jesteśmy z niego ogromnie dumni.

Trzymajcie za nas jutro kciuki!

p.s. Jak sprawić, żeby dziecko poszło spać o 19ej? Wstać o siódmej i spacerować, spacerować, spacerować… 🙂

Czytadło.

Ledwo zdążyłam się pochwalić Franciszkiem recytującym, a już w zanadrzu czekał Franciszek liczący. Tuż za liczącym szybko pojawił się Franciszek literkowy. No, to teraz ciężko będzie mu to przebić- pomyślałam i powolutku zaczęłam tworzyć wpis na blogu o tematyce zupełnie niefranciszkowej. Tymczasem okazało się, że mój syn próżni nie lubi i kiedy tylko poznał wszystkie literki (nawet V nie jest mu obce), postanowił zaskoczyć czymś więcej, czymś bardziej, czymś…

O takim:

Naprawdę nie wiem, kiedy i jak to się dzieje. Nie ćwiczymy z nim czytania, w rozkładzie dnia nie ma 4 godzin poznawania liter. To przychodzi samo. Franio sam dopytuje, otrzymuje odpowiedź, przetwarza w tej swojej blondwłosej główce i potem strzela wiedzą jak mały karabinek. A że przy tym mama co i rusz pęka z dumy i rośnie jej serducho jak sto pięćdziesiąt to już zupełnie inna historia…

 

Bardzo prosta zagadka- rozwiązanie.

Najoryginalniej napisała Hkathi- że ordynator. Pomysł z angielskim pączkiem też mi się podobał. O! Albo „ostry tata”! Tylko nasz tata wcale nie jest ostry… Wiedziałam, że zagadka będzie za prosta. Dziedzic z każdym dniem mówi coraz ładniej, coraz wyraźniej i chyba coraz trudniej będzie Was zaskoczyć. Co wcale nie znaczy, że nie będziemy próbować. 🙂 Cieszę się, że lubicie się z nami bawić.

Poniżej zatem rozwiązanie tej bardzo prostej zagadki:

 

Tramwajarz.

 

Jest takie miasto, gdzie są cztery linie tramwajowe. Jest takie miast, w którym jest tor żużlowy i tuż pod blokiem cioci boisko sportowe. Jest takie miasto, do którego z naszego domu  jedzie się 4 godziny, w czasie których z ust Dziedzica siedem milionów razy pada „auto” lub „ciężalówa”. W tym mieście jest i Bar Mleczny u Agaty i Budka z Bułkami i Pieczarkami. 🙂 Gorzów Wielkopolski.

Co Franek robił w ten weekend? Zacieśniał więzi rodzinne i jeździł tramwajem! Zatem niniejszym ogłaszam, że swój pierwszy tramwajowy raz Franciszek przeżył nie w Warszawie, nie w Poznaniu, a w Gorzowie właśnie. Linia tramwajowa numer 1 została w całości (!) zdobyta przez Dziedzica.

O… tak:

Wróciliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi. Dzięki kuchni Cioci T. ciężsi o siedemset kilogramów. Znamy szesnaście tysięcy historii rodzinnych i już nie możemy doczekać się następnego razu!

Weekend był… TAKI: