Wesołych Świąt!

Kochani!

Z okazji Świąt Wielkiej Nocy życzymy Wam radości, uśmiechu i pomyślności.

Spędzajcie czas w gronie rodziny na rozmowach, przytulasach i wygłupasach.

Bądźcie ze sobą.

Zdrowia!

 

Ściskamy Was mocno,

Franek, Ania i Szymon.

 

Literki.

Czasem coś umie, tak po prostu. Nawet nie wiemy, kiedy się tego zdążył nauczyć. Przychodzi dzień i Franciszek uznaje za stosowne oznajmienie rodzicom swojego najnowszego osiągnięcia. Zupełnie od niechcenia z miną zblazowanego miliardera robi coś, co powala nas na kolana i sunie dalej. Zobaczcie:

 

 

 

 

Skippi.

Mimo, że nie wspominam o tym w każdym wpisie, w naszym domu w dalszym ciągu trwają gorące poszukiwania odpowiedniego wózka elektrycznego- Frankowozu czyli. Jak już wspominałam w tym wpisie, marzył nam się Koala lub Balder. Marzenia marzeniami, a życie życiem i okazało się, że sam Franciszek, a raczej jego postura zadecydowała o wyborze wózka. Okazało się bowiem, że nasz syn, nasz Dziedzic to modelowy rozmiar „zero” i potrzebuje wersji najmniejszego rozmiaru siedziska z możliwych. I tym sposobem w naszych progach na przymiarkę zawitał dziś Skippi. Wózek elektryczny.

Franciszek był zachwycony samą przymiarką jako taką, a kiedy okazało się, że może SAM, że bez pomocy, że bez wołania to już było czyste szaleństwo. I choć obsługa wózka wcale nie należy do prostych, Dziedzic jak to Dziedzic poradził sobie znakomicie. Niestety okazało się, że nawet taka miniaturka jak Skippi jest dla Franka zbyt duża i będzie wymagała interwencji i myśli technicznej Frankowego Taty. Chyba zatem powolutku dobiegamy do mety w naszym wózkowym maratonie i być może, jeśli wiosna się w końcu zlituje i przyjdzie w okolicy pojawi się prawdziwy postrach szos- Franciszek.

Oczywiście nie mogło obyć się bez dokumentowania tak ważnego momentu w naszym życiu i powstał taki oto filmik:

A mina Dziedzica w trakcie przymiarki mówi sama za siebie:

 

 

Zagadka branżowa – rozwiązanie.

Przyznaję- była bardzo trudna. Była tak trudna, że po prostu ojejku jejku! Na kolana powaliły nas „gołe babki” (skąd Wy bierzecie takie pomysły?) i odsysacz- bo chyba na myśli mieliście ssak, prawda? Na ssak Franek mówi- bzzzzzzzzzzzzzz. Bo bzyczy rzeczony, jak stado pszczół. A tymczasem prawda była zupełnie inna….

Rozwiązanie brzmi:

Octanisept to środek do dezynfekcji błon śluzowych- w naszym wypadku do przecierania szyjki i otworu wokół rurki tracheo. Stosujemy go po kąpieli- zapobiegawczo, żeby nie doprowadzić do stanu zapalnego wokół rurki. A Franek, jak na prawdziwego profesjonalistę przystało zna takie skomplikowane nazwy i nie waha się nimi dzielić.

Obiecuję- następnym razem będzie jeszcze trudniej! Fajnie, że lubicie się z nami bawić…

No dobra. Nie wytrzymam. Poniżej Franek PO wizycie u fryzjera. Obyło się bez większych łez i dramatów. Chłopcy razem zasiedli na fotelu i dzielnie znosili obcinanie włosów. Frankowy Tata wygląda bardzo przystojnie, no ale jak się ma TAKIEGO syna, to trzeba wyglądać. Poniżej syn. Tatę zostawiam dla siebie. 🙂

Bo nuda jest passe!

Kiedy byłam w ciąży i planowaliśmy z Frankowym Tatą, co będzie, jak już się Dziedzic wykluje, obiecaliśmy sobie, że postaramy się, żeby nam się dziecię nie nudziło. Już przez rozwiązaniem mieliśmy plan wycieczek na najbliższe 3 lata- parki zabaw, dinoparki, baseny, kina- te rzeczy.  Wiadomo, jak to nadgorliwi rodzice jedynaka. 🙂

Potem okazało się, że los nam spłatał nieznośnego figla i przez moment, który trwał nieco dłużej niż taki prawdziwy moment, myśleliśmy sobie, że przecież respirator, że choroba nieuleczalna, że jak żyć, że się przecież nie da. No, ale potem spróbowaliśmy z tym respiratorem, z chorobą wziąć się za barki i zawalczyć. I okazało się, że jest troszkę trudniej logistycznie, ale że jak najbardziej i oczywiście się da! I to da się do tego stopnia, że ho ho!

Franciszek jest w takim wieku, że kiedy się nic nie dzieje, zaczyna się nudzić. Ponieważ posmakował już przygód i szaleństw, domaga się ciągle i jeszcze i nowych. No to szukamy rozrywek odpowiednich dla prawie trzylatka. Rozrywek takich, z których skorzystać może prawie trzylatek podłączony do respiratora i nie chodzący samodzielnie, czyli takich, z których może skorzystać ewentualnie rodzic prawie trzylatka.

I tym sposobem wylądowaliśmy w sali zabaw. Wyobraźcie sobie zarurkowanego Franciszka i jego Tatę (196 cm wzrostu) w basenie z kulkami. Albo na zjeżdżalni. Albo „biegających” za osiołkiem. Nie wiem, kto miał większą frajdę? Czy Franek jeżdżący na osiołku, czy Tata w basenie z kulkami, czy Mama obserwująca to wszystko? Generalnie było fajnie.  I do mapy naszych „fajnych miejsc” dołączamy salę zabaw dla dzieci. A do wpisu zdjęcia z wypadu:

 

P.S. A zagadkę rozwiążemy wieczorem! Wiem, że Ciocia Basia – Mama Dużego Antka zgadłaby na 100%. 🙂

 

Jak wygląda sukces?

Zanim postanie wpis o poważnych sprawach, które nas trapią, coś Wam pokażę. Wiecie jak wygląda sukces? Obejrzyjcie film poniżej. Jesteście częścią tego sukcesu. Wasz 1 % podatku, wpłaty na subkonto Franka w Fundacji, przepiękne maile ładujące nam akumulatory, ciepłe myśli i kciuki działają cuda! Bardzo bardzo Wam dziękujemy. 🙂

A oto sukces. Film pt. „Sam”. Dwulatek, który miał nie siedzieć. Siedzi. Sam. Proszszsz:

Atut.

Nianio, co Ty masz?

Nianio ma oko.

Nianio ma ojo, czyli ucho.

Nianio ma noooo, czyli nos.

Nianio ma toti, czyli włosy.

Nianio ma lule i lepilatol, czyli rurę i respirator.

Posiadanie dziecka to fantastyczna sprawa. Posiadanie mądrego dziecka, to w ogóle szaleństwo. Posiadanie mądrego, nieuleczalnie chorego dziecka budzi we mnie coś na kształt niepokoju. Franek doskonale zdaje sobie sprawę, że różni się od innych. Wie, że jego nogi są aua, że „Tilip” biega, a Nianio nie. Wie, że jest inny. Aktualnie jest na takim etapie, że fakt posiadania rury i respiratora jest dla niego powodem do dumy. Sam oznajmia, że Dziadzia/Babcia/Mama/Tata nie ma rury, a Nianio ma. Wie, że pod tym względem jest wyjątkowy i jest z tego dumny. Rurę i respirator uznał za swój atut, bo skoro inni nie mają, a on ma, to znaczy, że z innymi jest coś nie tak.

Ogromnie się cieszę, że mam mądre dziecko. Czasem samej trudno jest mi uwierzyć, że zapamiętał wierszyk czy piosenkę. Potrafi recytować reklamy, teksty z bajek. Bez zająknięcia zbiera się za naukę literek!

I czasem tylko gula jakoś w gardle niewygodnie staje, bo Nianio oznajmia, że „mama nie ma luly, a Nianio ma”.

Przecież kiedyś będę musiała mu wszystko wyjaśnić…

„Bo dostanę zawału!”

„Absolutnie, bezwzględnie, koniecznie za dziesięć szósta masz być w domu!”- tak rzekł mój Tato, czyli Dziadek Ksero w ubiegły piątek. Poczułam się jak w liceum, no może jak w podstawówce. Dlaczego Tata nagle postanowił przywrócić mnie do pionu? „Bo ja tu zawału dostanę.” No tak. Najlepiej zgonić na nic niewinne serce. I dodatkowo wyrzut sumienia u córki spowodować. Dlaczego?

Czasem jest tak, że do opieki nad Frankiem potrzebujemy kogoś trzeciego. Nie tylko wtedy, kiedy zamarzą nam się bale, podróże i randki. Czasem trzeba popracować. Mama wiadomo- robi co robi i o wolny dzień poprosić musi Szefa. Jednak tak to już bywa, że tych wolnych dni jest ograniczona pula i gdyby mama za każdym razem miała brać wolny dzień, to by mamie urlopu zabrakło. Tym samym mama do pracy iść musiała. A tata? Tata czasem też musi iść podpis gdzie trzeba szacowny złożyć, przyjacielowi w potrzebie pomóc, przysługę za przysługę oddać. A Franek zbyt mały jest, żeby samemu w domu zostać. Prosimy więc o pomoc Dziadków.

Najczęściej z racji odległości jest to Dziadek Greg lub Babcia Domowa, ale zdarza się i tak, że Babcia Gosha i Dziadek Ksero zostają z wnukiem sam na sam. Tak było i w piątek. Caaaaały dzień Franek spędził z Babcią Goshą- oczywiście jadł dużo (jak to u Babci), był ciepło ubrany (jak to u Babci) i był rozpieszczany do granic przyzwoitości (jak to u Babci). Popołudniu jednak Babcia musiała wyjść i z Frankiem godzinkę miał zostać tylko Dziadek.

A Dziadek twierdzi, że z Babcią łatwiej, że sam nie da rady, że co gdyby wiadomo co. A przecież przeszkolony jest, tak? Przecież najdzielniejszy w świecie, tak? Przecież kciuki Babcia trzymała, tak?

I pewnie, że poradził sobie świetnie. I pewnie, że Franciszek za nic w świecie nie chciał wracać do domu. I pewnie, że  Dziadek zawału nie miał. I nawet nie zauważył, że był sam z Franciszkiem ponad dwie godziny. Fajnie, że Franek ma takich Dziadków.

W liceum nie odważyłabym się spóźnić. 😉

 

Franciszek, Katarzyna i katar.

Oczywiście, że jestem na zabój zakochana we własnym synu. Oczywiście, że podziwiam KAŻDĄ wykonywaną przez niego czynność. Oczywiście, że uwielbiam się przechwalać jego nowymi i starymi umiejętnościami. Oczywiście, że o wszystkich oczywistościach dotyczących Franciszka uwielbiam rozmawiać. Co poradzę? Tak mam. Bezwzględnie należę do nurtu „moje dziecko jest takie och i ach” i absolutnie się tego nie wstydzę! Ba! Polecam!

Przechodząc zatem do sedna: Franciszek recytujący. Uwielbiacie, prawda? Ja też. Przekocham jego wystąpienia. Zatem poniżej najnowsze. O Katarzynie, co to miała katar i przez nią całe miasto poległo. Franciszek Franklinowski. Troszkę zawstydzony, choć ja się będę upierać, że po prostu skromny. Bardzo proszszszsz: