Męskie gadanie.

Zasłyszane, czyli rozmowy taty i syna:

1.

-Franek! Jaki ty jesteś uparty- mówi tata.

-Chyba ty- ripostuje syn.

2.

-Franek co ci podać?

-To!

-To?

-Tamto!

-Tamto?

-To. 😀

3.

-Jak masz na imię?

-Anek!

-Albo…

-Nianio…

4.

-Kto tu zrobił pryk?

-Mama, dziadzia, baba…

-A Franio?

-Nieeee.

5.

-Kochasz mnie?

-Taaaaat!

-Jak?

-Aj…. ju!

I te wielkie niebieskie oczy wpatrzone w tatę jak w obrazek. Mam najfajniejszych chłopaków na świecie.

Metoda na głoda.

Od kilku dni Francesco należy do dzieci jedzących. Został jedzący do tego stopnia, że sam krzyczy głośno: „jaaaadł”, kiedy ma ochotę coś zjeść i brutalnie nas pogania, kiedy ociągamy się z przygotowywaniem posiłku. Wczoraj u Cioci Suzi pokazowo zjadł trzy biszkopty, po kolei gryząc i domagając się braw, a dziś z uśmiechem od ucha do ucha chłonął mamowego pulpeta w sosie pomidorowym, ziemniaka i kalafiora. Cudną, ujmującą w swej prostocie zasadę karmienia syna, wymyślił tata. Mianowicie Franciszek (oprócz obowiązkowego śniadania- bo wiadomo najważniejsze) je, kiedy chce. Do atrakcji należy także jedzenie najprawdziwszym w świecie WIDELCEM DLA DOROSŁYCH oraz taniec radości wykonywany przez tatę po każdym kęsie (to akurat musicie kiedyś zobaczyć!).

I wszystko byłoby jak w bajce, gdyby nie nasz stały problem z qpą, który ostatnio nabrał na sile. Szczegółowe opisywanie tej intymnej sprawy, może nam się odbić czkawką, dlatego uwierzcie mi na słowo- jest naprawdę ciężko. Z płaczem i żalem w tle. Dziwne to, bo Franco naprawdę dużo pije (w ciągu dnia około 900ml, w nocy 300ml), perystaltyka jest ok i tylko sił w brzuszku brak na pozbycie się zbędnego balastu. A im więcej je, tym jest trudniej. Na szczęście w nieszczęściu Dziedzic pięknie sygnalizuje potrzebę, mówiąc: „Nianio pyk!”, ale zanim położymy Dziedzica, zanim rozmasujemy brzuch, jest po ptakach. Dziś po „buś aua” (boli brzuszek), był czopek i poszedł spać. Kupiliśmy już kolejny środek rozmiękczający i zobaczymy, czy coś z tego będzie… Na wszelki wypadek zaciśnijcie po jednym kciuku,ok?

 

Franciszkowe gadu-gadu dla Bruniaczy.

Kiedy zostawia się w domu dwóch mężczyzn na kilka dni i ci mężczyźni publicznie chwalą się o omijaniu wanny szerokim łukiem, to po powrocie można spodziewać się wszystkiego. Tymczasem dom nie wymagał odgruzowania, z lodówki wymiecione, mężczyźni piękni, akcja „prasowanie” rozpoczęta. Dobra dziewczyny! Przyznać się! Która tu była?

Z raportu przedstawionego przez Seniora rodu wynikło, co następuje:

po pierwsze: w czasie wyjazdu nie było kaszlu, kataru, podwyższonej temperatury, ani niezapowiedzianych wizyt w szpitalu.

po drugie: Francesco jadł wszystko, w każdej ilości i bez marudzenia. Od piątku stał się także fanem zupy dyniowej z imbirem i skórką pomarańczy przygotowanej przez Ciocię N.

po trzecie: męskie poranki trwają zdecydowanie za długo, bo chłopaki nie wyrabiali się ze śniadaniem przez rehabilitacją (do dopracowania)

po czwarte: dobrze, że następny wyjazd za miesiąc.

Tymczasem, oprócz tego, że wyjazd był ściśle pracowy, udało mi się na chwilkę odwiedzić przecudnej urody Bruniaczy. Niniejszym oświadczam, że nazywanie tego, co robię tiramisu, to jest zdecydowane nadużycie! Ciocia Bruniaczowa to dopiero robi tiramisu. Jej. Aż szkoda, że nie pomyślałam o opcji na wynos. Prócz tiramisu próbowaliśmy w telegraficznym skrócie opowiedzieć co, jak i dlaczego, a Bruno (podobnie z resztą jak Franciszek) także jest najpiękniejszy, najmądrzejszy i najcudowniejszy na świecie. Aż strach pomyśleć, co będzie, jak nam się ideały kiedyś spotkają, prawda Ciociu? 🙂 Franklin został obdarowany przecudownym prezentem od całej familii Bruniaczy, za który chyba nigdy nie znajdziemy słów podziękowania. Dlatego te słowa znalazł Franciszek. Wczoraj pierwszy raz w historii mowy Frankowej padło „dziękuję!”, więc film z gadulstwa dedykujemy: Bruniaczom, Bai i Maćkowi, Mai (Frankowej weselnej miłości) i Alcziemu, Ewci i Bartkowi, Hani i Tomkowi, Sylwii, Tomkowi i Gabi, Ewie i Citkowi oraz Asi i Piotrkowi.

Film nagrywany jest w czasie telewizyjnego bloku reklamowego, więc Franciszek mówi dla świętego spokoju, a mamę i kamerę ignoruje. Jak to gwiazda.

Mamy nie ma.

Mamy nie ma, więc:

oglądaliśmy kreskówki  i nikt nie mówił, że za dużo,

drzemki były dwie: do południa i pod wieczór – z mamą by nie przeszło,

na przemian z zupą jemy paluszki,

aha,

i poszliśmy spać bez kąpieli.

Mamusiu wiemy, że to przeczytasz jutro w pracy, ale obiecujemy, że już będziemy grzeczni! Możemy na przykład poprasować.

No bo tęsknimy ofkors!

Ale za to:

pozmywane po obiedzie,

poćwiczyliśmy na medal

i ciągle trenujemy i love you too! 🙂

Do soboty mamusiu! 🙂

Nieco słabiej.

Jest dobrze. Chrypki jakby nie ma, kichania nie słychać. Stan przedzawałowy to u nas normalka, ale myślę, że zawał mogę sobie darować. Chłopaki z lodówką wyposażoną po brzegi, obiadem na wypadek wojny i z umytymi podłogami zostają sami w domu. Na tę okoliczność oczywiście zaopatrzyli się w popcorn, soki i inne specjały, za które każdy szanujący się dietetyk pokroiłby nas na kawałki. Obiecali nie szaleć, po imprezach sprzątać i grzecznie czekać za mamusią. Rządzą w domu i na blogu. Do soboty.

Żeby jednak nie było zbyt wesoło, sen z powiek spędza nam jedno zdanie z wczorajszej wizyty u Pani Specjalistki: „Franek jest jakby nieswój, jakby nieco osłabł.” Pani Specjalistka jest osobą, która nie rzuca słów ot tak, na wiatr. Sprawdzi, upewni się, przemyśli i dopiero komentuje. Franciszek na wczorajszej wizycie w ogóle nie chciał współpracować. Nie dość,  że nie odezwał się ani słowem, to na dodatek to, co mówił sprawiało mu duży wysiłek. Zdarzało mu się oczywiście wcześniej kaprysić w czasie wizyt, ale zawsze było to kaprysy gwiazdy. Wczoraj najzwyczajniej w świecie praca z logopedą go zmęczyła.

Czy jest to efekt „zmęczenia materiału” i przeforsowania Dziedzica?

Czy dzień może nie sprzyjał?

Czy może idzie coś niedobrego?

Ostatnio jakby więcej się poci. Jeść nie chce tradycyjnie. Pije sporo. Problem z qpą bywa, ale bez szaleństw. Mimo tego „jakby nieco osłabł”… Zapytamy Cioć Rehabiltantek czy „czuć” to po mięśniach, czy w czasie ćwiczeń jest słabiej.

Nie wpadamy w panikę. Jeszcze.

Odporności przybywaj!

No i poskładało się tak, że lada dzień, lada moment mama znów wyjeżdża.

Nauczeni poprzednim wyjazdem, nie rozmawiamy o tym przy Dziedzicu, żeby nam dziecię przypadkiem jakiegoś przeziębienia nie wykombinowało. A tu co? Francesco poranek przywitał chrypką. Już drugi poranek z rzędu dodam. Chrypka umyka zaraz po odchrząknięciu, ale jej fakt mamowa głowa odnotowała i tak na wszelki wypadek Dziedzic zostaje poddawany kuracji przedprzeziębieniowej. Kuracja przedprzeziębieniowa polega na podawaniu soku malinowego z cytryną, specyfiku przepisanego przez Doktor Pediatrę i ogólnym chuchaniu i dmuchaniu na dziecięce lico. Tym samym, żeby nie kusić licha, zrezygnowaliśmy z basenu i ograniczyliśmy spacery. Wszystko dla dobra szeroko rozumianego ogółu. Ogół to mama w delegacji bez zawału, tato w domu bez zawału, dziadkowie na posterunku bez zawału oraz Czytacze przed komputerami bez zawału.

Na szczęście po mglistych dwóch dniach, kiedy to świat za oknem kończył się na parapecie, znów się wypogodziło. To dobrze, bo dziś Panowie Franklinowscy mają bardzo pracowity dzień. Od rana rehabilitacja, po drugim śniadaniu dogoterapia, a po obiedzie logopeda. Będą więc jeździć, podróżować i przemykać.

Dlatego bardzo Was proszę trzymajcie mocno kciuki, żebyśmy wszyscy bez zawału do końca weekendu przetrwali.

Kurczę. Dwa kichnięcia dobiegające z kuchni, to nie był Franek. „No co ja poradzę, że jak wyjeżdżasz, to nam drastycznie spada odporność…”- rzecze mój mąż. Miłe to z ich strony, prawda?

p.s. od czwartku na blogu rządzą MĘŻCZYŹNI!

p.s.2. Kimba już przyklepana ostatecznie.

Jest tam jeszcze ktoś?

Czy bardzo Wam podpadliśmy milcząc nieugięcie przez tyle czasu? Tłumaczenie, że tydzień ucieka, to już nie na miejscu, prawda? Już nawet Ciocia Bruniaczowa próbowała postawić mnie do pionu i tak jakoś zmobilizować do pisania. No, pędzi czas niesamowicie.

Widać to najlepiej po Frankowym słowniku. Dziedzic wypowiada się już coraz zgrabniej i składniej i w końcu można wyciągnąć od niego sporo informacji. Mam w zanadrzu kilka filmów z pogawędek Dziedzica i postaram się je czym prędzej wrzucić na blog. Tymczasem my nadal (mniej już na szczęście, ale jednak) świętujemy…

Od Franciszkowych urodzin minął już grubo ponad tydzień, a Młodzieniec w dalszym ciągu otrzymuje życzenia i gratulacje. Nie powiem, żeby z tego tytułu był jakoś specjalnie niezadowolony, wręcz przeciwnie, wygląda jakby przyzwyczaił się do peanów na swoją cześć. Cały weekend przyjmował zakochane Ciocie i Wujków i do tej pory nie pozwala dotknąć żadnego ze swoich balonów. Tym samym balony znikają „w niewyjaśnionych okolicznościach”, a Młodzieniec całą uwagę skupia na otrzymanej literaturze.

Bardzo Wam dziękujemy za wszystkie kliknięcia w pomarańczowy banerek, który promuje akcję „Na jednym wózku”, ale za dobrym przykładem Mamy Precla, zachęcam Was gorąco, żebyście poznali innych bohaterów tegoż zestawienia. Cała akcja to nie tylko konkurs, ale przede wszystkim możliwość pokazania jak wiele jest dzieciaczków zmagających się z trudniejszym życiem i udowodnienia, że takie życie wcale nie jest gorsze.

Tymczasem ahoj przygodo, witaj poniedziałku i do wieczora!

 

 

p.s. i love you.

Dziś rano rozpłakał się, kiedy wychodziłam do pracy. Pierwszy raz. Zrobiło mi się smutno, że płacze, ale i miło, że tęskni, że odnotowuje moją nieobecność.

Nasze dziecko skończyło właśnie dwa lata. Na naszych oczach rośnie piękny, mądry młody człowiek.

Nasze dziecko zaczyna sygnalizować swoje potrzeby: pić, mniam mniam, pryk.

Nasze dziecko ma najlepszego przyjaciela w postaci własnego taty. Piękne to, prawda?

Nasze dziecko uwielbia książkę o żyrafie, która lubi jeść liście i tej, która marzy, by zobaczyć zimę.

Nasze dziecko wie, że jest siłą i sensem naszego życia.

Nasze dziecko mówi, że kocha. Po angielsku.

Nasze dziecko wkracza w wiek, o którym słyszeliśmy, że może być „etapem silnego rzutu choroby”.

Nasze dziecko jest na przekór wytycznym.

Nasze dziecko prawdopodobnie nigdy nie wyzdrowieje.

Nasze dziecko może nie poznać smaku dorosłości…

P.S. Synku, I love You too.

 

Urodziny dwulatka.

Torty były dwa. Zupełnie niespodziewanie! Czekoladowo-malinowy był umówiony, a wraz z Ciociami Rehabilitantkami przyjechał tort żyrafa. Był więc szampan i życzenia, było dmuchanie świeczek (tutaj Dziedzic wykazał się pięknie), była góra prezentów i przednia zabawa. Były balony, serpentyny i serwetki z żyrafą. I było dużo miłości.

Z tego miejsca dziękujemy Ciociom i Wujkom imiennym i bezimiennym za tony telefonów z życzeniami (Ciocię Suzi z rozpędu Franek nazwał dziadzią, a Ciocia Bruniaczowa jako jedna z nielicznych mogła usłyszeć słynne „alo!” w wykonaniu Franciszka), dziękujemy za worek kartek (pan listonosz stwierdził, że to taki trening przed świętami) i za prezenty. Wśród tychże prezentów królował oczywiście motyw żyrafy: mamy więc i książeczki i rysunki i wierszyki z żyrafą w roli głównej, ale i Dyniowa zdrowa żywność przyjechała z wielkiego świata i prezent niespodzianka, czyli… agregat prądotwórczy! W imieniu Dziedzica baaaardzo dziękujemy.

Zdjęć mamy miliony, ale aktualnie poszukujemy kabla do aparatu, więc dodałam to, co udało się wyłuskać z telefonu oraz mistrzowski popis filmowy Wujka P. z dedykacją blogowych Czytaczy, fejsbukowych Lubiaczy i wszystkich, którzy byli z nami realnie i nierealnie w dniu drugich urodzin Franciszka.

Wpis życzeniowy.

Kochani!

Jak zwykle mnie uprzedziliście i już od rana drzwiami i oknami wpływają życzenia dla Franciszka.

Bardzo dziękujemy!

Wszystkie dwulatkowe życzenia zbierzemy, wydrukujemy i jak tylko Młodzieniec podrośnie odczytamy na pewno. 🙂

 

Relacja urodzinowa wieczorem. 😉