Franciszek dorastający.

Tradycją jest, że przed jakimś ważnym wydarzeniem w życiu mojego syna, zabierają mnie sentymenty. Franciszek jak na prawdziwego jedynaka przystało, ma miliony fotografii i filmów. Pamiętam prawie każdą chwilę. Każdy moment. Są takie, które ze względu na wątpliwą mamową urodę nie nadają się do publikacji. Są i takie, od których oczu oderwać nie można, bo takie piękne. Są te wzruszające z chwil radosnych i te rozklejające z chwil, kiedy było źle. Z racji tego, że należę do nurtu mam przechwalających się swoim dziecięciem i mogę rozmawiać z każdym i wszędzie, byle o Franku, pokażę Wam, co dziś wyłuskałam na naszym komputerze.

Franciszek dorasta:

Urodził się 15 października. Od pierwszej fotografii w rodzinie trwały spory, po kim on taki ładny, po kim te oczy pełne błękitu i te usta pełne buziaków. A On tak miał. Po prostu. Poniższe zdjęcie nosi datę 16/10/2010-Franek w szpitalnym pierwszym łóżeczku. Obok leżały Nel i jej Mama. Dziewczyny pamiętacie nas jeszcze?

A tu Franciszek czterodniowy i jego żółte lico, które nakazało nam zostać w szpitalu nieco dłużej. Usta a’la Angelina i 10 pkt Apgar. Nadal.

Franciszek dziesięciodniowy w dniu, kiedy spotkał Suzi. Pokochali się jak wariaty i tego wieczoru dłuuuuugo patrzyli sobie w oczęta. 🙂

30.12.2010- ostatni dzień w domu przed długą szpitalną przygodą. Przygodą, która zmieniła nasze życie…

Potem, jak wiecie było gorzej. Potem było jeszcze gorzej. A potem to już było w ogóle źle. Było tak, że liczyły się minuty. Było tak, że baliśmy się wyjść ze szpitalnej sali. Było tak, że najbliższym nie mówiliśmy, jak bardzo jest źle. Było tak, że chciało się tak wiele, a nie mogło nic. Było tak, że brakowało sił, żeby wstać. A potem była długa droga do domu. Tak długa, że jej pokonanie zajęło nam prawie 150 dni. Była pełna zakrętów i wybojów, ale dotarliśmy. Pomogła rodzina i prawdziwi przyjaciele. Pomogli obcy, którzy dziś są rodziną. Pomogli nieznajomi, bezimienni, którym będziemy dozgonnie wdzięczni. I jesteśmy razem. I jest super. Planujemy drugie urodziny. I nam Dziedzic wydoroślał. Zaczął sam jeść, troszkę oddychać, siedzieć, dużo bardziej się ruszać, mówić. I zmężniał tak jakoś. Już rzadziej jest Franusiem. Już raczej Franciszkiem.

Z resztą zobaczcie:

10 luty 2011 – Franek dwie godziny po założeniu rurki tracheo. Był najszczęśliwszym chłopcem na świecie, kiedy jego buzię uwolniły rurki i rureczki. A my przeżyliśmy szok, że zarurkowane dziecko, to nieme dziecko. Jak bardzo się myliliśmy, Franek pokazał nam nieco później. 🙂

Wtedy nasze Dziecię nie wyglądało jeszcze, jak model XXS. Tu było ciałko, tam fałdka… No i te policzki!

Błysk pierwszych jedynek:

Najlepsi kumple na świecie:

W obiektywie Wujka P.

I mamowy faworyt ever!

 

Wiecie? Posiadanie dwuletniego syna, to całkiem fajna sprawa. 🙂