W Antkowie.

Jak  obiecaliśmy, tak się stało. Po sprawdzeniu drogi w internecie i bez gps’a pogoniliśmy wczoraj na spotkanie z Antkiem. Nie dość, że było to nasze pierwsze spotkanie z Antkową Rodziną, to na dodatek była to pierwsza taka wyprawa Franka w nowym fotelu. Młodzieniec drogę zniósł świetnie i miałam cichą nadzieję, że wizyta u Antka przebiegnie równie pomyślnie.

Jednak już od wejścia odbył się pokaz sił. Franciszek rzewnie opłakał każdą próbę zbliżenia się do niego Mamy Antka, absolutnie nie chciał się z nikim przywitać i obrażony zajął łóżko gospodarza. Na szczęście taki stan nie trwał długo i pierwsze lody zostały przełamane zaraz po tym, kiedy Antoś i jego kolega Wojtek urządzili dla Franka kosmiczny pokaz. Był naloty dziwnych robotów, była najprawdziwsza w świecie baza kosmiczna i Franciszek dostał nawet własny pojazd kosmiczny. Antoś okazał się całkiem dorosłym Antonim, z którym można już pogadać zupełnie po dorosłemu, a Ciocia Basia wkupiła się w łaski Francesca… pomidorową! Zaś samą tylko obecnością serce mojego syna podbił tata Antka. Dobrze wiedzieć, że tuż za miedzą mieszka taka fajna rodzina, bo teraz kiedy znamy już drogę będziemy pewnie częściej wyjadać Antkowi pomidorową…

Franklin z uwielbieniem patrzył jak Antek świetnie radził sobie z komputerem i był totalnie zaskoczony, kiedy okazało się, że zarurukowanych ludzi jest więcej. To był bardzo fajny dzień. Antkom bardzo dziękujemy za gościnę!

Poniżej: Franciszek i Antoni:

Wczorajszą wizytę musieliśmy solidnie odespać i związku z tym niedzielny poranek zamiast tradycyjnie o 5:30 Franek rozpoczął o 8!!! To prawie jak spanie do południa! Wypoczęci zabraliśmy się pieczenie i specjalnie dla taty i Wujka Artura, który nas dziś odwiedzi upiekliśmy babeczki.

W tak zwanym międzyczasie ucinaliśmy sobie pogawędki. Gdyby ktoś nie wiedział jak robi pies, kura lub kaczka- Franek bardzo chętnie podpowiada. Za jakość filmu odpowiada mama- oscarowa produkcja to na pewno nie jest. Zapraszamy:

Condizione z Gimnazjalistami.

Ileż się działo!

Tak, jak zapowiadaliśmy w ramach zaproszenia od Gimnazjalistów z Brzezin, byliśmy dzisiaj na happeningu o zdrowym trybie życia. Happening z dedykacją dla Franka. Jak na prawdziwych sportowców przystało- założyliśmy trampki, koszulki i pogoniliśmy na siłownię!

A tam? Piosenki, owoce, piosenki, występy, pani kosmetolog, jeszcze więcej piosenek, korki dla Franka i piosenki!

Z tego miejsca bardzo dziękujemy przede wszystkim Gimnazjalistom z Brzezin, Pani Kasi Cichorek, Pani Monice- manager siłowni Condizione w Galerii Tęcza, Pani Marlenie- kosmetolog i jej Mężowi, Pani Paulinie z Radia Centrum i wszystkim, którzy byli bohaterami oraz czynnymi uczestnikami całej imprezy.

Dziękujemy także Gronu Pedagogicznemu z Gimnazjum w Brzezinach za czerwony prezent i Paniom, które podstępem wrzuciły nam do wózka „banany”. 🙂 Jesteście super!

 

Franciszek spisał się na medal i tylko mamowy kręgosłup prosi już dziś o litość, bo zrobiliśmy chyba z 520 kilometrów. Dziedzic sprytnie tuż po powrocie wskoczył do wanny i po kilku minutach  spał.

Wiadomość dnia brzmi dziś:

ANKA! I wszyscy wiedzą o co chodzi. 🙂

Plan na jutro:

pobudka, śniadanko, rehabilitacja, stacja paliw, Konin, ANTEK! Ależ się cieszymy. Aparat spakowany, ubranie na zmianę także i tylko gps leży u Ciociu Suzany na biurku w pracy, bo mama zapomniała. Zatem jutro będziemy jechać na pamięć. Trzymajcie kciuki.

Muratorowo nam!

emiranda, admete, DropInn, Bogumil, Ola U., hazeleyes1982, narendil, Pinacolada, Barbara74,  zalotnica, kakusek, Monika966

Kto to? To forumowicze z Muratora, których wielkie serca skrzyknęły się i na konto Franka w Fundacji przelały godziny rehabilitacji, wczesnego wspomagania, kawał stołu do ćwiczeń, który zamierzamy kupić.

Jesteście wspaniali, wielcy, wyjątkowi, niesamowici.

Dziękujemy Wam bardzo! :*

Właśnie dzięki takim inicjatywom nasz syn może bić na głowę wytyczne medycyny, może zadziwiać lekarzy, ma siłę, by walczyć. Zaś jutro idziemy z Franciszkiem na siłownię właśnie! Gimnazjaliści z Brzezin zorganizowali tam mały happening, w czasie którego będzie można dowiedzieć się, jak się zdrowo odżywiać, sprawdzić stan swojej skóry i… poznać Franka, dla którego owi Gimnazjaliści zbierają nakrętki w ramach akcji „Nakręteczka dla Franeczka”. Wszystko będzie działo się w siłowni Condizione, gdzie dzisiaj byliśmy na małym rekonesansie. W związku z tym proszę bacznie wypatrywać niebieskookiego przystojniaka, który w swoim pomarańczowym wozie z napisem Franek będzie przemierzał okolice Galerii Tęcza. Dla niepoznaki tuż za wózkiem wiernie będzie tuptać mama, żeby chronić dziecię przez błyskiem fleszy i natrętnych paparazzi. A jak już się chwalimy to dodam i mam nadzieję, że nie zapeszę: w sobotę jedziemy poznać Antka. W realu. TEGO Antka. Już się nie mogę doczekać!

 

Tymczasem Franciszek rozgadał się na całego. Dziś w czasie porannej rehabilitacji padło „Ania ja-jo” a wieczorem do słownika ku uciesze Dziadka Grega dołączyło przepięknie wyartykułowane „oko”. Gdyby ktoś chciał wiedzieć „mama” słychać od wielkiego dzwonu, w czasie największych tragedii życiowych Dziedzica. „Tata” zaś od rana do wieczora…

A poniżej mój ulubiony Franek. Rowerowy. Zdjęcie z wczoraj.

 

Zwiewaj wietrze!

Każdy nawet największy twardziel ma jakieś słabości. Także nasz Franuś. Słabością Franka był wiatr. Młodzieniec bał się nawet najmniejszego podmuchu, bał się, kiedy chcieliśmy zdmuchnąć mu rzęsę z policzka. Celowo piszę w czasie przeszłym, ponieważ Franek bał się wiatru kiedyś. Od kilku dni wystawia swoje lico na podmuchy mniejsze i większe i choć czasem zakręci mu się łza w oku, zaraz próbuje się ogarnąć i  utrzymuje nerwy na wodzy. W końcu doszedł do wniosku, że aby podróżować, trzeba znieść i wiatr. Co prawda nie odważyłam się go jeszcze wystawić na wichurę, ale wszystko przed nami.

Nasza Pani Specjalistka twierdzi, że nadwrażliwość Frankowej głowy (bo dopiero od kilku miesięcy możemy swobodnie pogłaskać naszego syna bez płaczu i żalu w tle) brała się ze sterylności środowiska w jakim przebywał. W szpitalach było bowiem czysto, cicho, bezwietrznie, bezdeszczowo- istny raj! Po powrocie do normalności Dziedzic musiał zatem na nowo uczyć się odczuwać to, co dla nas i zdrowych maluchów jest oczywiste. Franek ma jeszcze kilka takich malutkich fobii, z którymi walczymy. Jednak dopóki nie zostaną one pokonane, niech będą słodką tajemnicą.

Poniżej dowód na to, że prawdziwy mężczyzn wiatr ma w… we włosach. I ku przerażeniu ciepłolubnych mam i babć jeździ na rowerze bez czapki i z odkrytymi nóżkami.

Zdjęcie powyżej przedstawia Franciszka podróżującego. Niech Was nie zmyli ta profesjonalnie zarzucona stopa na pedale roweru. Całą brudną robotę odwalałam ja: niosłam respirator, pchałam rower, fotografowałam, a nawet ku zgrozie sąsiadów coś tam próbowałam śpiewać. Franek tylko się lansował.

A na koniec: Franciszek walczący z wiatrem:

(U)waga!

Pytanie-prośba dla uważnych Czytaczy:

Kto pamięta ostatnią wagę Franka? Przez nomen omen własną nieuwagę zamiast „zapisz” kliknęłam „usuń” i tym sposobem pozbyłam się notatek z przyrostu wagowego Franciszka.

Dziś Dziadzic zaważył:

7,4 kg.

Dużo to czy mało? Przytył? Schudł?

O matczyna niepamięci…

Na zachętę Franciszek kawiarniany. Z wypadu z Ciocią Suzaną:

We Frankowicach radość.

Przede wszystkim wrócił tata! Mina na powrót taty wyglądała mniej więcej tak:

Mimo, że tato wrócił bardzo późno w nocy, Franek usłyszał jego pukanie do drzwi, obudził się i do 4:30 chłopaki zdawali sobie relację z dwóch długich tygodni rozłąki. Franciszek chyba nie do końca uwierzył w to, co wydarzyło się nocą, bo kiedy obudził się rano znów zareagował, jakby tata śpiący obok niego był zaskoczeniem. Dziedzic całą niedzielę nie spuszczał swojego kumpla z oczu i kiedy tylko nadarzała się okazja, chłopaki nadrabiali zaległości. Ku zabawie i przyjemności nadarzyła się bowiem nie lada sposobność. Nasza Ciocia A. w niedzielę przystępowała do Pierwszej Komunii. Byli goście, był tort i była zabawa…

Franek jak na pełnoprawnego gościa przystało cieszył się własnym osobistym miejscem przy stole. Cieszył się bardzo dosłownie…

Próbował wielu smakołyków…

Bawił się balonami…

Zagadywał ukochaną Ciocię A. …

No i oczywiście miał tatę na skinienie paluszka…

Jesteśmy bardzo dumni z Franciszka. Z uśmiechem od ucha do ucha zniósł gwar, hałas i tłok. W ogóle nie denerwowały go miliony mniejszych i większych zaczepek, z radością rozdawał buziaki i popisywał się wszystkimi umiejętnościami. Na dodatek ku przerażeniu wszystkich Cioć zjadł cały kubek bardzo ostrego strogonowa. Do domu wyszedł jako jeden z ostatnich gości i z wrażenie jeszcze długo nie mógł zasnąć. Na szczęście pogoda była mocno respiratorowa- silny wiatr trzymał nas w pomieszczeniu i nie wychylaliśmy nosa za drzwi, ale bardziej baliśmy się upału, w czasie którego Frankowi dużo trudniej znosiłoby się „bycie”.

A tata? Tata nie może się nadziwić, jak przez dwa tygodnie jego mały synek zmężniał. Tak jak się spodziewałam śpimy we trójkę, rano ścigamy się w ilości wysyłanych buziaków i trenujemy przytulanki, a Franciszek chyba dalej nie może uwierzyć, że tata już jest.

 

Mężczyzna pracujący.

Jak na prawdziwego najlepszego synka na świecie przystało, także Franek jest nieocenionym pomocnikiem swojej mamy. Wyjście z Dziedzicem do pracy wiąże się oczywiście z zabraniem ze sobą trzech dodatkowych toreb, bo w jednej ssak, cewniki, ambu, potem respirator no i oczywiście zupełnie podręczna torebka mamusi. Do tego należy zabrać Franklinowi drugie śniadanie i lunch, bo przecież do pracy idzie się na cały dzień. Oprócz tego w nasze przyjście zaangażować należy kolegę, który pomoże wszystko wtaszczyć na trzecie piętro, ładnie uśmiechnąć się do Dyrekcji, że pozwala na szaleństwo przyprowadzanie dziecięcia do firmy  i już spokojnie można zabrać się do pracy.

Tak wygląda człowiek pracy w fotelu Cioci Suzany:

Kiedy człowiek pracy się zmęczy, a na dodatek jego praca jest przyjazna pracownikowi, może sobie spokojnie odpocząć na materacu. Jak na załączonym obrazku widać, człowiek pracy zawsze na posterunku i z telefonem pod ręką:

 

Dlaczego fajnie chodzić z mamą do pracy?

*bo można jechać samochodem, co ostatnio jest naszą ulubioną czynnością

*bo jest się z mamą i można się wygłupiać, gadać i szaleć i spać, a jak się człowiek obudzi, to nadal jest z mamą

*bo można pobawić się telefonem i patrzeć jak na mamowym komputerze przeskakują obrazki

*bo wszyscy są mili i zaczepiają i nikt nie chce kłuć, badać i grzebać przy rurce

*bo po pracy można zaczepić o market, park i lodziarnię

*bo do domu też się wraca samochodem.

Dlaczego dobrze jest pracować z synem? Bo jest obok.

 

Frankowe grzechy główne.

Zanim tata wróci do domu, a stanie się to już niedługo, publicznie i zapobiegawczo przyznamy się do tego, co się dzieje pod jego nieobecność…

Przede wszystkim i co było oczywiście oczywistą oczywistością Dziedzic przez ostatnie dni był jeszcze bardziej rozpieszczany. Nad Franklinem skakały Babcie, Ciocie, Wujkowie, Dziadkowie no i mama także. To właśnie za sprawą Babci Domowej we Frankowym słowniku zawitało pierwsze niecenzuralne słowo. Ponieważ każdy Celebryta musi być odrobinę kontrowersyjny, bez bicia przyznajemy się, że Francesco pięknie i donośnie potrafi powiedzieć: pupa! Faktem jest, że trzeba się mocno nakombinować i naprosić, żeby Jaśnie Panicz zechciał ową „pupę” wypowiedzieć, ale kiedy już padnie raz, leci jak z płatka.

I tak, kiedy na horyzoncie pojawia się Babcia, Franek najpierw pokazuje język (też wytrenowane z Babcią), potem mówi „pupa”. „Pupa” jest o tyle przydatna, że jesteśmy właśnie na etapie przerabiania książeczki o ciele. Nos, oko, ucho idzie nam świetnie, kiedy dochodzimy do pupy- Młodzieniec płonie zawstydzony i cichutko przyznaje- „pupa”. 🙂

Kolejnym grzechem namiętnie popełnianym w ostatnim czasie przez mamę i syna są podróże. Jak mawia Babcia Gosha „dom nas parzy”. I tak jeździliśmy do galerii, do pracy, do Babci Wandzi, do Dziadka Ksero na grilla, a dziś już w ogóle pobiliśmy samych siebie, bo byliśmy się przejechać. Tak po prostu. Franciszek uwielbia auto, swój fotel, bajkę Wujka P. lecącą z radia i podróże. Jak mu zatem odmówić?  Z racji tej namiętności mojego syna, wsiedliśmy dziś w auto i urządziliśmy sobie samochodową randkę. Objechaliśmy naszą okolicę kilka razy i bez celu, krzycząc co niemiara tatatatatatata!

No dobra. Do tego też się przyznamy. Od momentu tatowego wyjazdu Dziedzic ani razu nie spał sam. No wiem. Niepedagogiczne to i w ogóle. Ale kiedy łóżko takie duże? Kiedy on taki samotny w tym swoim łóżeczku czule zagadywał? A jak Stefka pięknie słuchał? I buziaczki. Buziaczków śle miliony. I śpimy sobie razem. Rano się przytulamy, buziakujemy. Wiem, oduczanie to będzie masakra, ale kto powiedział, że będziemy oduczać? W końcu tata na pewno też się stęsknił…

Wracaj już tato.

 

Majowo nam!

Jak majówka, to majówka! Dlatego właśnie zanim zrobiło się 726 stopni w cieniu, wybraliśmy się z Franklinem na rower. A ponieważ Franciszek jest urodzonym podróżnikiem, zahaczyliśmy jeszcze o huśtawki, obiad u Babci Domowej i ploteczki z Ciocią M. Wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że przy tej temperaturze nasz Dziedzic się rozpływa. Pot leje się z niego strumieniami i niestety gorzej się oddycha. Dlatego na podwórko wychodzimy albo wcześnie rano, albo prawie pod wieczór, kiedy powietrze już nieco zelżeje. W domu zaś ratuje nas zbawienny, świeżo przejrzany przez Panów w Błękicie z Klimasystem- klimatyzator. A dziś pod wieczór mieliśmy nawet pierwszą wiosenną burzę!

W ogóle w ramach upałów chyba nasz synek stał się Śpiącym Królewiczem. Wczoraj zasnął tuż po popołudniowej rehabilitacji i żadna siła nie mogła go dobudzić. Nie pomagał włączony telewizor, odkurzanie. Franciszek spał i już. Udało mi się go rozbudzić na kilka minut i kiedy tylko oddaliłam się do kuchni, żeby przynieść Młodzieńcowi jakiś obiad, ten spokojnie zasnął. I tak spał od 15.30 do 1:45 w nocy. Bez przerwy. Bez temperatury. Bez żadnych oznak choroby innej, niż właściwa. Po prostu spał. O 1:45 uznał, że zgłodniał, więc obudził mnie donośnym tata, zjadł obiadową pomidorową, puścił dwa buziaczki i poszedł spać. I tak do 6 rano. Rano zatem obejrzałam synowskie lico i doszłam do druzgocącego wniosku, że kiedy ja prasowałam, robiłam spryciarzowi obiad i strzegłam domowego ogniska- ten zwyczajnie odsypiał… Jakie to typowo męskie!

Jutro idę do pracy. Z Dziedzicem zostaje Ciocia M. Zatem kciuki i ciepłe myśli mile widziane!

A poniżej: Majówkowy poranny wypad rowerowy: