Laurka.

Dziś bardzo ważny dzień w naszej rodzinie. Nasz najfajniejszy Wujek z wyboru ma imieniny! W związku z tym, zanim uderzymy na imprezę właściwą postanowiliśmy odpowiednio się do niej przygotować. Przede wszystkim Wujku:

życzymy Tobie dużo uśmiechu, pogody ducha i samych fajoskich dni

i jeszcze życzymy Tobie wielu przespanych nocy i mocnych nerwów- szczególnie od listopada.

A, że jesteś super, to przecież wiesz!

Teraz zobacz, jak Franek przygotowuje się do imprezy właściwej:

Niezbędny jest… Artysta:

i przybory…

trochę pracy…

i powstaje to:

i jeszcze film z całego zamieszania:

I tak oto Wujek P. stanie się właścicielem pierwszej Frankowej laurki. Najpiękniejszej w świecie, ofkors! Pracowaliśmy w ogródku przy dźwiękach tatowej kosiarki. Franciszek po takim wysiłku padł jak długi pierwszy raz od dawna PRZED dziesiątą. Jeszcze tylko pozostaje nam odwiedzić Wujka i wręczyć owo dzieło.

Tymczasem wszystkim Pawłom i Piotrom (Wujkowi-Dziadkowi i Juniorowi) życzymy uśmiechu i zdrowia- reszta jakoś sama przyjdzie! 🙂

Powrót Dziedzica.

Wrócił,wrócił! W końcu jest w domu! Z namaszczeniem zajął swoje miejsce na kanapie i już zarządza. Szlaban został oczywiście zdjęty jakieś 27 sekund po przekroczeniu progu domu i już do wieczora trwaliśmy w totalnej rodzinnej rozpuście.

Chociaż tak się zastanawiam i mam na to nawet kilka przesłanek, że w szpitalu podmieniono mi Dziedzica. Tak, wiem niby z respiratorem byłby problem i tak dalej, ale moi kochani… Nasz Franek:

po pierwsze:

zjada z widelca kawałki aż piszczy. Ja tu próbuję mu przemycać jogurty i przeciery, a on najzwyczajniej w świecie zajada już z tatą mielone z ziemniakami. A na kolację (i tutaj naszą Ciocię Dietetyk prosimy o nieczytanie) zjadł „kluski na wodę kładzione”(Wielkopolanie wiedzą ocokaman) okraszane boczkiem. I poszedł spać. Z uśmiechem od ucha do ucha.

po drugie:

myje zęby. Nie sam to fakt, bo rączki zbyt słabe, ale POZWALA umyć sobie zęby i już na sam widok szczotki otwiera paszczę, jak najszerzej potrafi.

po trzecie:

gada, gada, gada, krzyczy, piszczy, kłóci się, wymądrza, gada- Doktor Opiekun aż przysiadł z wrażenia, kiedy na jego widok w szpitalu Franek począł się żalić i krzyczeć na wszystkich dookoła.

Wróciło zatem do domu dziecię szczęśliwe i zadowolone. Lżejsze, co prawda o 200gramów, o które pewnie będziemy walczyć kolejne dwa miesiące. Jednak po cichutku ambitnie mam nadzieję, że skoro Dziedzic zabrał się za kawałki to w Sylwestra osiągniemy magiczne 8 kg. 🙂 Tymczasem waga wskazuje 7,4… I może jeszcze o rozpoznaniu: najprawdopodobniej mieliśmy do czynienia z jelitówką o dość osobliwym przebiegu. Dziś tato był z synem na kontrolnej morfologii i wyniki znacząco się poprawiły. Do stanu sprzed choroby jeszcze troszkę, ale w wtorek kolejne badania, które mają wykluczyć inne podejrzenie. Jesteśmy w stałym kontakcie z Panią Doktor Genetyk, która podpowiada, na co może a na co nie musi mieć wpływ Potworzasty, więc monitorujemy gościa bezustannie.

A poniżej dowód, że ten cały szpital, to była jedna wielka przygoda:

Oczywiście w szpitalu trzeba było uprawiać lans w najczystszej postaci, zatem Franciszek wersja plażowa…

Zobaczcie, jak wysoko potrafi trzymać ręce w pozycji siedzącej:

I na koniec: największe ciacho oddziału:

Z resztą najlepiej będzie, jak Franek Wam opowie wszystko po kolei:

Złośliwość wrodzona.

Ja jestem złośliwa. Czasem nawet bardzo. Nawet wybitnie. Złośliwy bywa także Frankowy tata. Nie ma się co zatem dziwić, że w dziecięciu naszym nastąpiła… kumulacja! W związku z czym sami zdiagnozowaliśmy Dziedzica, a w rozpoznaniu zmierzamy wpisać: złośliwość wrodzona.

Franciszek postanowił, że zielona noc się nie liczy i on jeszcze jeden dzień zostanie w szpitalu. Bo tak. Bo się odznaki Dzielnego Pacjenta dostaje. Bo Panie Lekarki książeczki z wierszykami przynoszą. Bo Panie Pielęgniarki ZAWSZE pytają Dziedzica, czy mogą wejść, czy venflon sprawdzić, czy gorączkę zmierzyć. Bo kisiel na podwieczorek był pyszny. Bo tata przywiózł od rana jogurt malinowy. Bo można spać z mamą zupełnie bez negocjacji.

A tak na serio, to Dziedzic dziś rano postanowił zrobić najlżejszą qpę świata i tym samym przedłużyć sobie czterodniówkę do pięciodniówki. Temperatura spadła, przyszło rozwolnienie. Złośliwy jest. No tak ma. Poza tym Doktorzy zlecili jeszcze dodatkowe badania, które będą zrobione popołudniu, więc przedłużamy sobie pobyt o jeszcze jedną dobę hotelową.

Temperatura: w normie.

Humor: ponad normę.

Nabyte umiejętności: strącanie kaszki z łyżki wprost na szpitalną pościel.

Wnioski:

Po powrocie do domu Dziedzic dostaje szlaban. Przynajmniej taki jest plan.

Z pamiętnika małego pacjenta.

Dzień szpitalny trzeci:

temperatura poranna: 37,2st.

W związku z tym lekarze nie zdecydowali się wypisać Dziedzica do domu. Nadal badają go pod kątem wirusa, który dość drastycznie postanowił zadomowić się w organizmie naszego dziecięcia. Skończył się za to odruch wymiotny, wrócił foch na widok śniadania- to znak, że Franco wraca do formy. Na przekór wirusom, bakteriom i innym takim Franciszek rozgadał się na całego, a humor dopisuje mu jak nigdy dotąd. No, może poza momentami pobierania krwi i montowania kroplówki, kiedy to wzrokiem morduje wszystkich dookoła.

Tym samym całą rodziną zamieszkaliśmy na oddziale i na przemian z Frankowym tatą zamieniamy się vipowskim miejscem u boku Dziedzica. Dziś dyżur nocny i dzienny pełnił tata. Po pracy na noc u boku małego przystojniaka wybiera się mama.

Mamy nadzieję, że dziś to już ostatnia, zielona noc.

Ale odznaka/nalepka zdobyta 🙂 Teraz to mi przynajmniej  respiratora nie zgubi!

 

 

Uff, jak gorąco (!), czyli szpitalne przygody Franka cz. II.

Jak wieść gminna niesie i Gość szpitalny donosi, Franciszek aktualnie przebywa na oddziale dziecięcym (nie OIOMie) kaliskiego szpitala, zwanego „Okrąglakiem”.

Trafiliśmy tam w sobotę około południa, a wszystko zaczęło się tak naprawdę w piątek wieczorem, kiedy termometr wskazał stan podgorączkowy. W sobotę było już niestety kiepsko, bo temperatura Dziedzica wzrosła do 38,4 st., a sam zainteresowany stał się niepokojąco wyciszony, co na pulsoksymetrze objawiało się saturacją w granicach 90% i tętnem nawet do 170. W te pędy pogoniliśmy do szpitala. Na izbie przyjęć Franek miał już 39,2 st gorączki i wbrew wszystkiemu zdrowe płuca, uszy, gardło. Doktor Pe. zaprosił nas zatem na oddział, zalecił nawadnianie suchego Franciszka* i przeciwgorączkowy czopek. Kiedy kroplówka i czopek zaczęły działać, Dziedzic wrócił do formy i już miał dostać szlaban z straszenie rodziców, kiedy temperatura ponownie zaatakowała. Sobotni wieczór spędziliśmy zatem na chłodzeniu naszego rozgorączkowanego dziecięcia i wymyślaniu przyczyny jego stanu. Co gorsza, przy takiej gorączce Franek zupełnie pokłócił się z respiratorem, a do tego dołączyły spadki saturacji i wzrost tętna. W związku z tym do respi podłączono dodatkowy tlen i noc przebiegła w miarę spokojnie.

Niedzielny poranek przywitaliśmy obserwując gołębie na szpitalnym parapecie i temperaturą książkową 36,6. Już witaliśmy się z gąską i myśleliśmy o powrocie do domu, kiedy koło południa powróciło magiczne 38,4 zwieńczone kolejną kroplówką i czopkiem.

Jest niedziela godzina 21:00.: Franek śpi. Wygląda na to, że już mu lepiej. Gorączka spadła, saturacja i tętno prawie w normie.

Podsumowanie weekendu:

Mimo wysokiej temperatury drogi oddechowe bez zarzutu. Uszy i gardło także zdrowe. Doktor Pe. podejrzewa klasyczną trzydniówkę w wersji Dziedzica. Wskazują na to wyniki badań krwi i wzmożona perystaltyka. Niepokoi nas coś innego, ale póki nie ma konkretnych wyników, nie będziemy wywoływać wilka z lasu. Licho nie śpi, itd.

A Franciszek? Żeby założyć mu venflon, musiały go trzymać dwie pielęgniarki (to a propo obniżonej siły rąk), Doktor Pe. jest regularnie mordowany wzrokiem, a widok Doktora Opiekuna, który przyszedł sprawdzić nastawy w respiratorze był wybuziakowany jak nigdy dotąd. Jak zwykle Franek rozkochuje w sobie wszystkie panie. Cóż jeszcze? Mój ulubiony temat:qpa. Otóż Franciszek strzelił w sumie trzy. Zupełnie samodzielnie, zupełnie bez wypychania i całkowicie męskie. Zastanawiamy się zatem, czy: a/ jest to objaw trzydniówki w wykonaniu Franka, czy b/ jest to wynik skutecznego i stałego nawodnienia Dziedzica, przez co łatwiej jest mu się skupić (nie od dziś przecież wiadomo, że Franklin raczej z tych niepijących jest).

Co do b/ pozostaje zatem pytanie: jak zmusić Francesca do picia? Opcja z venflonem w domu jest raczej nieetyczna.

Widoki na wyjście do domu będziemy pewnie znali rano. Trzymajcie zatem kciuki! Za ciepłe myśli, słowa, smsy i telefony- dziękujemy! :*

* suchy Franciszek objawia się popękanymi malinowymi ustami i zupełnie wysuszonym językiem.

„Gość Szpitalny” – Wyd. I skrócone – Nakł. 1 egz.

Franek jest w szpitalu. Była gorączka,” lecenie przez ręce”, odwodnienie.

Obecnie jesteśmy sobie pod kroplówą w kaliskim „Okrąglaku” i dajemy radę, a z nami cały personel oddziału na którym sobie gościmy. Na pewno będzie dobrze. Więcej informacji wkrótce.

 

Dekoracje na oddziale są wesolutkie – no chyba, że KTOŚ się boi klaunów  –  my nie.

                Pozdrowienia dla czytelników „Gościa Szpitalnego” 😉

                          Zdobywca odznaki Wzorowego Pacjenta

 

Dobranoc…

Widzieliście już Franklina w różnych odsłonach. No, może poza Frankiem zdenerwowanym i Francesciem „tak bardzo jestem nieszczęśliwy mamo”. Dlatego pewnie zdążyliście już wysnuć ten bardzo oczywisty wniosek, że Franek jest najpiękniejszym synkiem, jaki mógł nam się przytrafić. Przyznam Wam jednak, że przysłowiowa wisienka na torcie, czyli moment, kiedy wdzięk i uroda mojego syna osiąga apogeum,a uroku jest tak wiele, że obdzielić byłoby nim można pół świata jeszcze przed Wami.

Franciszek bowiem najpiękniejszy jest wtedy, kiedy zasypia. Nie wtedy, kiedy już śpi, ani wtedy kiedy dziarsko wymachuje jeszcze smoczkiem, ale wtedy, kiedy zasypia. Kiedyś nie przepadał za tą chwilą. Miałam wrażenie, że po prostu żal mu iść spać. To było zaraz po powrocie ze szpitala. Teraz, kiedy przyzwyczaił się, że jutro też będzie fajnie, nadal będzie w domu i może nawet uda się spać między rodzicami, zasypia pięknie. Wyjmuje smoka z buzi, posyła buziaka, potem oczko, potem się uśmiecha i powoli powoli idzie spać. Jeszcze czasem przypomni mu się, by zakrzyknąć tata albo kułła (bo mama to tylko w momentach dramatycznych) i śpi. Uwielbiam ten moment, ten widok. Mogę godzinami patrzeć na śpiącego Franciszka.

Dlatego tak trudno jest go przełożyć do własnego osobistego łóżka. Kiedy już zbiorę swą niezwykle słabą silną wolę i postanowienie, że oto już Dziedzic wędruje do siebie, słyszę zbawienne: „a może niech śpi dzisiaj z nami, żono? „. Yes, yes, yes.

Oczywiście takie rozpieszczanie, brak konsekwencji  i totalny luz wychowawczy kończy się to potem żalami, udawanymi buntami dwulatka i pobudkami o dziwnych godzinach, ale to już historia na zupełnie oddzielny post…

***

Jakby ktoś pytał, to u nas dziś burzowo, lejąco, deszczowo, ulewnie, znów burzowo, mżawkowo, padająco i ulewnie. W związku z tym musieliśmy odwołać długo planowaną wycieczkę do Cioci Beaty do Łodzi i z płaczem na ustach oglądaliśmy świat przez okno w kuchni. Ciocie Anię i Beatę przepraszamy raz jeszcze i z filmowej obietnicy obiecujemy się wywiązać!

Chwalipięty z Frankowic.

Tak to już jest z chłopakami, że jak tylko nauczą się czegoś nowego, od razu muszą się pochwalić. Nasz chłopak jest na dodatek bardzo z siebie dumny i wręcz nie potrafi tego ukryć.

Zobaczcie, jak Franek robi prrrr i jak próbuje się nie uśmiechać i nie pękać z dumy. Ja mu się wcale nie dziwię, że pęka z dumy. Bo ja też pękam, a na dowód film z całego zamieszania:

A w gratisie TATA- w różnych wariacjach i pokaz szczekania, a co tam:

 

Nadmienię jeszcze tylko, że jak się ma w domu syna Dziedzica, to należy sprawiać mu przyjemności. Jak każdy porządny Jaśnie Panicz Franek uwielbia, kiedy zaczepia się jego stopy. Należy je zatem regularnie myziać, drapać, łaskotać, całować, przygryzać i robić wyczyniać różne cuda-wianki, na które Franklin reaguje zachwytem, uśmiechem od ucha do ucha i miną w stylu: „jednak całkiem fajna z Ciebie mama”. I jak tu się na niego złościć za to, że znów wstał o 5:30?

 

Różnica.

Niespełna dwuletni chłopiec  wchodzi na schody bez asekuracji, goni do toalety, by włożyć ręce do sedesu, trenuje cierpliwość rodziców,  buszując po mąkach, cukrach i przyprawach, co sprawia, że kuchnia wygląda jak przed wizytą Magdy G. Ileż się rodzice muszą natłumaczyć, ileż naprosić, ileż nażądać, by ten był grzeczny. Chłopiec w wieku dwudziestu miesięcy ma już za sobą rozbity nos, kolano, łokieć. Ma za sobą pierwszą samodzielnie zjedzoną trawę i kamień. Ma na koncie rozbrojoną na części pierwsze zabawkę, pomazane ściany ręką brudną od czekolady… Niespełna dwuletni chłopiec biega, skacze, włazi tam, gdzie absolutnie nie powinien. Próbuje rzeczy, od których cierpnie skóra, spada z kanapy.

Niespełna dwuletni chłopiec z rurką, respiratorem podłączonym na stałe, stwierdzoną wiotkością i zanikiem mięśni robi niemal to samo. Tylko nie sam. Za pomocą bliskich. No, bo w sumie ktoś może sobie pomyśleć, że pomijając całą historię choroby, to życie z Frankiem nie jest trudne. Leży sobie przecież Młodzieniec na swojej kanapie w kolorze beżu i plam z kaszki, których nawet najbardziej inteligentny proszek nie wyprał. Ma Młodzieniec włączony telewizor i sobie patrzy. Tymczasem rodzice mogą wszystko. Mogą te drinki z palemką popijać, paznokcie malować, tylko doglądać, czy respi pracuje. Tylko, że ten Młodzieniec nigdy nie widziałby łazienki, gdyby go mama nie zaniosła. Nie kosiłby trawy, gdyby tata nie zabierał na podwórko. Pojęcia oczywiście znałby, bo przecież przewijają się od czasu do czasu, ale przecież pociąg na rysunku nie wygląda tak samo jak prawdziwy. Ręka w mąkę sama nie powędruje, jeśli mama nie włoży, bo Młodzieniec po primo nie chodzi, pod secundo ręce ma zbyt słabe.

Franek jest na takim etapie rozwoju, że ciągle chciałby „chodzić”. Nie lubi siedzieć w wózku i po prostu patrzeć. Po pięciu sekundach słyszę pretensje i „papa” robione wątłą łapką sygnalizuje mi, że pora na wędrówki. U Babci Wandzi spędziliśmy wczoraj dwanaście i pół minuty, bo Franek chciał jechać dalej. Mimo skwaru wędrowaliśmy dziś po podwórku szukając cienia, oglądaliśmy liście i podjadaliśmy czereśnie. W drodze do kuchni obowiązkowo trzeba zajrzeć do łazienki. Śniadanie „robi się” na oczach Dziedzica, tłumacząc co i jak. Już wie, że piekarnik na lewo od zlewu, lodówka na prawo. Ciągle intryguje do kuchnia gazowa i nie wie o co chodzi z tym światełkiem w lodówce, ale pracujemy nad tym. Na spółkę z tatą bawimy się więc pieskiem, co gra aż uszy piszczą, jeździmy wozem strażackim od Cioci Marty, rzucamy piłką i uczymy się pokazywać zwierzaki na planszy. Oczywiście z kanapy zrzucać go nie będziemy i kamieni też jeść nie będzie musiał. No chyba, że poprosi… 😉

Po dniu wędrówek z respiratorem o masie 5 kilogramów na ramieniu i Dziedzicem o masie 7,6 kg na drugim- padamy. Jak rodzice niespełna dwulatka bez rurki, maszyny i wiotkości. Serio.

Ktoś zauważył ten szczegół?

„Dziedzicem o masie 7,6 kg”. Bo przytył. 200 gramów.

Strefa kibica we Frankowicach.

Zaczęło się od tego, że odprowadziliśmy tatę na dworzec…

Tata bowiem wraz z Tatą Fifiego wybrali się na „mecz o wszystko” do Wrocławia. Uzbroiliśmy zatem naszego seniora w akcesoria niezbędne każdemu kibicowi, zarezerwowaliśmy miejscówkę w przedziale dla niepalących, pomachaliśmy wątłymi rączkami na pożegnanie i pojechał. Bawił się świetnie, przysyłał miliony zdjęć, a my tymczasem urządziliśmy sobie własną strefę kibica u Babci Goshi w ogródku. Był grill, kiełbaski, a Franek był tam oczywiście najważniejszym kibicem:

Jak się skończył mecz o wszystko chyba nie muszę nikomu przypominać. Szepnę Wam tylko na uszko, że senior wrócił zmęczony, ale szczęśliwy (cudnie opowiada o przygodzie życia), junior zaś po niefortunnej bramce zasnął snem głębokim i tylko niedzielne śniadanie w towarzystwie Pradziadków wywabiło go z łóżka. Niedzielę zatem spędziliśmy na podróżowaniu, a wieczorem chłopaki zasiedli przy tv, by kibicować, co po pięciu minutach skończyło się donośnym chrapaniem ze strony kanapy. 🙂

Sukces weekendu: Franek bez obaw, płaczu i lamentu pogłaskał najprawdziwszego w świecie konia i zaglądał do świnek. Chyba  nasz Dziedzic dojrzewa do szaleństw na miarę dwulatka.

***

Mamowa prywata: aktualnie odpisuję na maile z frankowej skrzynki z okolic 10 czerwca. Przychodzące czytam na bieżąco. Sukcesywnie odpiszę na wszystkie, proszę tylko o cierpliwość. Pustki we frankowej szafie zmuszają czasem do prasowania, bywa też, że z własnymi myślami lepiej pobyć trochę sam na sam.