Dziś też nie

Codziennie loguję się tu z myślą, że dziś to już na pewno coś napiszę. I nic. I guzik. I napisałabym nawet to słowo na D, określające szlachetne zakończenie pleców, ale Franek mówi, że to brzydko, więc nie napiszę. Tematów w sumie jest całe morze. Głównie te bardzo na poważnie, więc może dlatego nie mam odwagi na poważnie uderzać w klawisze? Nie wiem. W każdym razie dziś też się zalogowałam. Pięknie mi napisaliście ostatnio, co u Was. I ciągle dopisujecie. Super się Was czyta! Kto zakłada bloga? A w ogóle jakie miasta, kraje! Jestem w szoku. (Franio mawia: Mamo szokłaś?)

Chyba mam kryzys twórczy. Albo jakieś przesilenie. Nie wiem. Ale już bardzo chce wrócić spod kołdry.

Będę się starać. Obiecuję.

U nas wszyscy zdrowi. Jakby kto pytał.

Mundurowy

Ledwo opadła mąka z piekarni Paraczyński, a już młody Francesco wskakiwał w mundur, by oddać się kolejnej służbie społecznej- oto na jeden dzień podjął się przyjrzeć pracy policjantów z bliska. Jak na prawdziwego Młodego Wilka przystało poranek rozpoczął od kawy zbożowej (zdj. w środku), by potem (i tak kolejno od lewej) zorganizować zbiórkę i pogadankę z Rzecznik Prasową Komendy, przejrzeć zdjęcia na stronę internetową placówki, zdjąć (oraz dostać na pamiątkę) własne (!!!) odciski palców, przyjrzeć się pracy i szkoleniu psa policyjnego Cezara, przywitać się z samym Szefem, a zaraz potem zająć jego miejsce za biurkiem, przy pomocy Mamy podbić kilka ważnych dokumentów (niestety dekret o porcji frytek dla całej Komendy nie przeszedł), odebrać tabun ważnych telefonów oraz życzenia od zaprzyjaźnionego Komisariatu w sąsiednim powiecie i przyjąć honory w postaci ogromnej paczki słodyczy i najprawdziwszego samochodu policyjnego od samego Komendanta. Jeszcze tylko końcowa fotografia na pamiątkę i… tyle go widzieli.

W tajemnicy Wam powiem, że zasnąć nie mógł do północy!

 

pf_1455830366

 

Dziękujemy!

Tradycyjnie (mogę już chyba tak napisać) naszemu Policjantowi Panu Grzegorzowi z Komisariatu Policji w Grabowie nad Prosną oraz

Komendantowi Powiatowemu Policji w Ostrzeszowie Panu Inspektorowi Dariuszowi Bieniek, a także Panu Nadkomisarzowi Jerzemu Kupaj

za zorganizowanie wspaniałego dnia policjanta dla naszego Franciszka. Za spełnienie marzenia o zostaniu mundurowym w prawdziwym tego słowa znaczeniu, za atrakcje od których rumieniły mu się policzki, za pomysł i chęci. Jesteśmy niezmiernie wdzięczni.

 

Kołysanka z procentem

12736789_827507757359905_1827829013_o
12499304_1043958852337047_1309487291_oNiedawno poprosiłam naszych Lubiaczy, by przysyłali zdjęcia miejsc, w których spotkali ulotkę naszego Francesca. Ogromnie zadziwia mnie magia internetu i to, jak poznaliście Frania. Dużo łatwiej jest nam płynąć na Waszych dobrych myślach i szukać, kręcić i wiercić dziury, byle tylko dokopać potworzastemu. Do tego też potrzebujemy Waszej pomocy. Niewiele. Tylko 1%.

12722070_1036821956384294_1403663767_nZ popielnika na Franusia,
Iskiereczka mruga,
Chodź opowiem Ci bajeczkę,
Bajka będzie długa.

Był sobie potworzasty,
Co wciąż nękał Franka,
1 % przepisany,
Dalej będzie bajka.

Dzięki temu procentowi,
Franek dzielnie walczy,
Ma gumeczki i oddycha,
Lecz to nie wystarczy.

FRANIO 2015 v 2461Jest potrzebny nowy wózek,
Oraz więcej sprzętu,
Więc przepisuj 1%,
Nie ma tu wykrętów.

I tak Franek będzie walczył,
Wygra z tym potworem,
Przepisz procent teraz, później,
Może być wieczorem.

         /autorem jest nasz Wujek Ad./

 

 

 

Upieczony

20160212_191019Nie ma chyba kaliszanina, który nie znałby piekarni Paraczyńskich. Z niepozornego budynku przy ulicy Chrobrego rozpościera się zapach na całe miasto. Zapach, który o poranku ustawia przed bramą założonej w 1981 r. piekarni tłumy kupujących. Mówię Wam, dostać się tam w porannych godzinach szczytu graniczy z cudem. My mamy to szczęście, że mistrz piekarnictwa i zarazem właściciel – Stanisław Paraczyński jest naszym, a właściwie tatowym osobistym wujkiem. Wujek Stasiek słynie nie tylko z tego, że jest piekarzem. Od samego początku swojej działalności wraz z żoną założyli sobie, że będą prowadzić szeroką działalność20160212_185538 charytatywną. Wspierają Bank Chleba, szkoły, przedszkola, kluby sportowe, organizacje społeczne, rady parafialne. W 2001 r. zostali nagrodzeni tytułem „Dobroczyńca Roku 2000” i od tej pory zdobyta w Krakowie statuetka zajmuje honorowe miejsce na półkach piekarni. Niejako więc po kądzieli, niejako z tytułu sposobu bycia Wujek Stasiek wymyślił sobie, że zaszczepi w naszym Francysiu ziarenko piekarnictwa. Nie wiem, jak to zrobił, ale między zmianami w pracy 20160212_185714 20160212_185947stawili się chyba wszyscy piekarze. Pokazywali Frankowi każdy etap produkcji pysznych wypieków i uruchomili nawet piec ceramiczny. Musicie bowiem wiedzieć, że pieczywo w piekarni wypiekane jest według staropolskiej receptury na zakwasach naturalnych, gdzie głównym składnikiem jest żur oraz mąka żytnia. Franio otrzymał specjalną czapkę piekarza i z dumą oświadczył, że kiedy Pan Piekarz pójdzie na urlop, to on go chętnie zastąpi. Trochę mu mina zrzedła, kiedy wytłumaczyłam mu, że pierwsza zmiana rozpoczyna swoją pracę o 5 rano, bo ostatnimi czasy nasz Franio mocno ceni sobie wysypianie, ale obiecał, że do pracy w piekarni będzie się stawiał co do minuty. To była wspaniała podróż pełna zapachów i smaków. Franek wrócił zauroczony, a my objuczeni torbami z pieczywem, które mimo kilku dni nadal jest pyszne i pachnące.

20160212_191411_1

Dziękujemy całej Ekipie Piekarni Paraczyński za pamięć o naszym Franku i sprawienie mu ogromnej frajdy oraz niespodzianki.

Akcja ratownicza

Wszyscy nasi znajomi wiedzą, że Franek jest uzależniony od nośników internetu. Szczególnie od telefonu Mamy. Jego marzeniem jakiś czas temu był własny telefon, na którym mógłby bez ograniczeń grać i oglądać filmy. Oczywiście nie ulegliśmy i staramy się nieco temperować tę słabość Dziedzica. Co nie zmienia faktu, że największą karą dla Francesca jest słaba bateria telefonu.

Siedzimy sobie wczoraj na wieczornych ploteczkach u Babci Domowej. Franio na kolanach Cioci M., Leon u Mamy, Ciocia A. i Babcia krzątają się po kuchni. Nagle Francyś blednie, usta sinieją- zatkany. Akcja szybka, jak zwykle: M. bierze Młodzieńca na ambu, Miluś wędruje w ramiona Babci, A. odbezpiecza ssak, Mama odsysa. Raz- nie pomogło, drugi- nie pomogło. Młody odpływa, usta sine. Robimy wlewkę i wentylujemy ambu- saturacja w dole, nasze ciśnienia w górnych rejestrach. Jest. Udało się. Zaschnięty zieleniec wyskakuje do ambu, ale coś nadal siedzi w rurze Frania. Wentylujemy dalej i kolejne odsysanie przynosi efekt- w rurze w końcu pusto. Uf. Znów się udało. Nagle, ni stąd ni zowąd, Franio charczącym głosem:

-M. podłącz telefon do ładowarki, bo masz słabą baterię.

Grunt, to sobie w życiu poustawiać priorytety.

Słowo na wagę złota

Dziś też o Leonie. No muszę.

Raczej zupełnie nieświadomie, bo że na pewno bez 12714068_1014584971960532_827587373_nkontekstu i że na sto procent się wypsnęło, to wiem, ale dziś po obiedzie Leon powiedział:  MAMA.

Mam dwóch świadków.

Ciocia A. stała obok i od razu zapytała, czy też słyszałam. No słyszałam.

No i mąż mój. Ojciec Rodziny znaczy. Jak tylko usłyszał, od razu zaprzeczył, że to, co powiedział Leon, to było to, co chciałam usłyszeć. Dlatego jestem na sto procent pewna, że powiedział „mama”.

Słodkie jest życie Matki Zwycięzcy…

 

Milonek

20160202_084139Mówimy na Niego Miluś, Milonek, Milon, Lejonek, Lejon, Młodszak. Nasz Leon. Drugiego lutego skończył pięć miesięcy. Waży 7,2 kg i właśnie z dumą opuszcza rozmiar 68. Pięciomiesięczny Miluś potrafi przewrócić się z brzucha na plecy, pięknie sięga po zabawki i regularnie wpada w śmiechawki głupawki. Co Leon je? Poza tym, co serwuje mu biust matczyny, wszystko. Od gryzaka począwszy, poprzez pieluszki, śliniaki, dłonie, koce, zabawki, a na szczebelkach od łóżeczka kończy. Chociaż z tymi szczebelkami, to mamy inną teorię. Mianowicie wydaje nam się, że kiedy je przegryzie, to po prostu zwieje, więc na wszelki wypadek drzwi zamykamy na siedem zamków.12696064_1013623902056639_970114498_n Odpukać w puste i niemalowane- ominął nas etap nocnych kolek (czy mogą jeszcze przyjść?). Generalnie nie jest tak, że wysypiamy się mniej, bo przecież do Frania też trzeba wstawać, więc po prostu zwiększyliśmy częstotliwość. Milon nie płacze. Nie to, że wcale, bo przecież umówmy się- czasem największe tragedie życiowe typu koniec melodii w zabawce albo koniec warczenia odkurzacza wymagają płaczu. Poza tym… to nie, nie płacze. Leon się wkurza, warczy i krzyczy (wcale nie napisze, że po Tacie to ma)- spina się wtedy maksymalnie i wydaje z siebie rozporządzenia, których nie sposób nie zrealizować, kiedy ma się hormony na wierzchu (to akurat o Mamie). Jak wszyscy w naszej rodzinie, Miluś należy do gaduł: z zabawkami z karuzeli obgada wczorajszy obiad, z żyrafą z łóżeczka podyskutuje o polityce rodzinnej w naszym domu, a z pszczołą z nosidła ponarzeka, że traktujemy go jak dziecko.

20151207_162251

 

A jak kontakt ze starszym bratem, zapytacie. Otóż czego Miluś nie dopowie, to dogestykuluje- zdarza mu się więc pacnąć Frania niechcący w nos, ale uwielbia, kiedy Franc robi śmieszne miny i mu czyta… cokolwiek. Poza tym piszczy z radości, kiedy Starszak próbuje zapanować nad jego żywiołowymi rękoma i z uśmiechem przyjmuje poranne buziaki. Czy Lejon ma wady? To zależy kto patrzy. Dla Mamy oczywiście jest bez wad, ale Tata coś tam wspominał, że synek mamusi i takie tam. No co mam Wam napisać. Rozpieszczony bezgraniczną miłością Francesca Tata, który przecież od zawsze miał fory u Franklina i od lat dzierżył berło Rodzica Roku, trudno godzi się z faktem, że Leoś bez Mamy cierpi katusze. 20160202_212257Ku złośliwemu uśmiechowi Mamy, potrafi więc Młodszak dać taką szkołę Tacie przez piętnaście minut, że najgorsza żona-zołza by się nie powstydziła. Nie zmienia to faktu, że Tata próbuje i walczy, ale póki co, kto ma biust, ten ma władzę. I wiecie do jakich wniosków dochodzimy, kiedy już po wieczornej walce kąpielowo-kolacyjnej obaj śpią? Że bez nich to było jakoś bez sensu. I, że jak to możliwe, żeśmy na Leona czekali tak długo.

Wpis o Milusiu powstawał 4 dni. Nie, że z braku weny. Czasu raczej. Nigdy w życiu nie kończyłam wpisu w sobotę o 8.42. Zaczęłam go pisać w środę o 23.37. Teraz jeszcze zdjęcia, ale jest szansa, że w lutym się wyrobię. Bo z Frankiem, Leonem i Mężem to nie ma czasu na nudę.

 

 

Jaki jest potworzasty

Bardzo często zdarza się tak, że obcy ludzie lekceważą chorobę Franka. Myślą, że życie z respiratorem, to tylko umiejętność odsysania, a poza tym to luz, blues i orzeszki. No wiadomo jeszcze, że trzeba czasem pamiętać o wizycie u ortopedy albo u okulisty, ale ogólnie to nie jest aż tak źle. Sami sobie troszkę na to zapracowaliśmy, bo staramy się pokazywać jasne strony życia z tak poważną chorobą, czasem tylko ku przypomnieniu dodając łyżkę dziegciu. Musicie jednak wiedzieć, że Franek bardzo ciężko pracuje nad tym, żeby jak najdłużej oprzeć się temu, co w pakiecie z respiratorem przyniósł mu potworzasty.

Kiedyś już pisałam, kim jest Potworzasty. Dziś krótko napiszę, jaki jest. Jaki jest ten nasz, bo nie ma określonego algorytmu chorowania na SMARD1. Każdy chory jest inny, każdy inaczej się broni i inaczej stara się uciec. Nasz Potworzasty…

…zabrał oddech

Zabrał oddech, sparaliżował przeponę i podarował respirator na stałe. Niestety minęły już świetne czasy, kiedy można było odłączać Franka nawet na kilka godzin na dobę. Dziś to jest zaledwie kilkadziesiąt sekund. I nie jest to spowodowane lenistwem Frania. Widać, że dużo trudniej sobie radzi z samodzielnym oddychaniem, a każda infekcja to konieczność włączania tlenu przynajmniej na noc. Do tego w pakiecie z rurką każdy chory dostaje gluta. Raz kiedyś albo częściej. Zasuszona wydzielina lub jej ogrom mogą zatkać rurę i udusić Frania- zawsze i wszędzie. To nie jest tak, że możemy to przewidzieć. Czasem jakiś sucharek oderwie się od ściany rurki i zasłoni jej światło. Mamy wtedy kilka sekund na reakcję. Ogromny komfort daje nam mądrość i świadomość Frania, który potrafi wyjaśnić, czy pora na ambu, odsysanie, czy może że źle się oddycha.

…zabrał siłę mięśni

Franio sam nie usiądzie, posadzony siedzi obstawiony podparciami, a i tak ogromnie się krzywi. Nie wstanie, nie weźmie sobie tego, co akurat jest mu potrzebne. I tak jest sporym szczęściarzem w tej materii, bo rusza rękoma. Jeszcze. Na szczęście pięknie i mocno trzyma głowę. Może być przewożony w normalnym dziecięcym fotelu. Umiejętnie go trzymając, można go nieść i nie „przelewa” się przez ręce. Ale już nie siedzi sam bez podparcia przez kilkanaście sekund, już słabiej rusza stopami, słabszą prawą dłoń wspomaga mocniejszą lewą. Jednak i te czasem przestają go słuchać.

…skrzywił kręgosłup

Osłabione mięśnie dały jeden efekt. Bardzo mocno skrzywiony kręgosłup i skręconą miednicę. Pojawiają się przykurcze. Przez to cierpią też nogi. Najgorsze jest to, że bywa, że Franio zaczyna narzekać na ból. Czasem w nocy płacze, że bardzo bolą plecki. Wtedy nie możemy zrobić nic, poza szukaniem odpowiedniej pozycji, żeby nie bolało. Nasi rehabilitanci wkładają mnóstwo pracy, żeby oszukać te bóle. Jest ich niewiele, ale jak długo?

To, co przeczytaliście powyżej, to skrót kilkunastu ostatnich miesięcy. Po Franiu naFRANIO 2015 v 2461 pierwszy rzut oka nie widać postępu choroby. Nie jest on na szczęście drastyczny i nagły, ale każdego dnia potworzasty zabiera kawałek Franka, a nam nie pozostaje nic, jak tylko próbować przed nim uciec. Mocno wierzymy w to, że kiedyś to się uda. Stworzyłam ten wpis nie tylko dla Was, ale też trochę dla siebie. Dlatego, że naiwnie wierzę, że kiedy w najbliższych miesiącach wielu obcym ludziom będę musiała tłumaczyć, że ten radosny, śliczny i mądry pięciolatek jest naprawdę poważnie chory, będę mogła ich do tego miejsca odesłać. Staramy się w tym całym chorowaniu stworzyć Frankowi normalne szczęśliwe dzieciństwo. Wiemy, że nam się to udaje. Widać to po Franiu, który nie widzi przed sobą żadnych ograniczeń. Ważne jest jednak to, żebyśmy ani my ani Wy nie zapominali, że codziennie musimy walczyć. Żeby nie było mu jeszcze trudniej, żeby był szczęśliwy, żeby udało się dotrwać do leku…

Głuchy telefon

Dzień 1.

Siedzimy i bezmyślnie patrzymy na telewizor. Wyłączony. Jest cicho. Okrutnie cicho. Mieliśmy tyle planów… że wieczór romantyczny, że coś dobrego do jedzenia i słodkie lenistwo. Tymczasem milion razy sprawdzamy, czy komórki mają zasięg. Mają i nie dzwonią. Bez sensu. Przecież byliśmy pewni, że zadzwonią godzinę temu. Minęła druga w nocy. Nie zadzwonili. Idziemy spać.

Dzień 2.

Nic się nie klei. Żeby nie myśleć załatwiamy formalności. Banki, urzędy, zakupy. Do 12647900_1007298636022499_1159937667_nwózka bezmyślnie wrzucamy ulubione smakołyki Franka. Na obiad planujemy żurek. Nawet wbrew wcześniejszym przyrzeczeniom kupujemy gotową pizzę, o której tak marzył! No bo przecież dzisiaj, to już na pewno zadzwonią. Nie zadzwonili.

Dzień 3.

Nadal nie dzwonią. Rzadko zdarza się tak, żeby nasze obie komórki miały pełną baterię i dzwonki na maksa. Wbrew naszym oczekiwaniom, nic to nie daje. Na smsy odpowiadają zdawkowo. Kręcimy się po domu, obijając się od ścian. Leon grzeczny jak nigdy dotąd. Nuda, nuda, nuda. Bierzemy się więc za mega porządki, które szczęśliwie zajmują nam czas do wieczora. Trzeciego dnia to już na pewno zadzwonią. Nie zadzwonili.

Dzień 4.

To dziś! To już dziś! Dziś wraca wszystko do normy. Od rana przygotowania. Gotowa pizza, niespodzianka w pokoju, wszystko będzie super. Odświętnie ubrany Leon zahacza o przychodnię i potem już górki. Pędzimy. Dokąd? Odebrać Frania z ferii u dziadków! Kiedy dojeżdżamy wita nas oschłym: eeeej, mieliście przyjechać później! Aha. Ok. No dobra. To może i lepiej, że nie dzwonili.

***

FRANIO 2015 v 2461Drodzy nasi! Udało się. Ostatnie cztery dni Franek spędził na feriach zimowych u Dziadka Ksero i Babci Goshi. Sam, bez rodziców! Babcia już dawno została przeszkolona na wypadek odsysania, wentylowania, pulsoksymetru i innych czynności rurkowych. Wiedzieliśmy więc, że jest z nią bezpieczny. A Dziadek Ksero jest znanym w naszych kręgach najfajniejszym zabawiaczem na świecie. Francyś sam wymyślił sobie ten cały wyjazd i tak bardzo prosił i gnębił, że w końcu ulegliśmy. Z duszą na ramieniu odstawiłam go w poniedziałek. Dziadkowie co wieczór zdawali raport, że wszystko ok, że wszystko fajnie, że mamy być spokojni. A my? Zwariowaliśmy. Myśleliśmy, że będziemy szaleć, skakać i tańczyć, bo wolność i w ogóle, a tymczasem jak dwie sierotki tęsknym wzrokiem wyglądaliśmy za okno i sprawdzaliśmy zasięg.

A Franek? Franek wariował ze szczęścia. Z resztą co się dziwić. Babcia gotowała na obiad to, czego sobie zażyczył, Dziadek wymyślał milion konkursów na najszybsze zjedzenie kanapki i były jeszcze Ciotki ze swoimi grami i atrakcje od rana do wieczora. Młodzieniec mógł bezkarnie zrzucać Dziadka z łóżka, mógł spać prawie do południa i… z resztą wiecie, jak to jest z Dziadkami. Nic dziwnego więc, że oburzył się, że chcemy go odebrać TAK WCZEŚNIE. A po powrocie oznajmił:

-Wiecie, za czym tęskniłem? Za Mamy telefonem i Ciocią M.

widząc nasze miny dodał:

-I żebyście mieli uśmiechnięte miny, to mogę powiedzieć, że za Wami też.

O. Tyle. Jakoś przeżyliśmy te ferie. Strasznie jesteśmy dumni z Dziadków i z Franka, że dali radę. Tym bardziej, że wiemy, jak to wygląda w rodzinach nam podobnych. Bardzo rzadko Rodzice mogą pozwolić sobie na luz zostawienia dziecięcia z rurą i respiratorem samego, na kilka dni. Mamy i cenimy ten luksus.