Głuchy telefon

Dzień 1.

Siedzimy i bezmyślnie patrzymy na telewizor. Wyłączony. Jest cicho. Okrutnie cicho. Mieliśmy tyle planów… że wieczór romantyczny, że coś dobrego do jedzenia i słodkie lenistwo. Tymczasem milion razy sprawdzamy, czy komórki mają zasięg. Mają i nie dzwonią. Bez sensu. Przecież byliśmy pewni, że zadzwonią godzinę temu. Minęła druga w nocy. Nie zadzwonili. Idziemy spać.

Dzień 2.

Nic się nie klei. Żeby nie myśleć załatwiamy formalności. Banki, urzędy, zakupy. Do 12647900_1007298636022499_1159937667_nwózka bezmyślnie wrzucamy ulubione smakołyki Franka. Na obiad planujemy żurek. Nawet wbrew wcześniejszym przyrzeczeniom kupujemy gotową pizzę, o której tak marzył! No bo przecież dzisiaj, to już na pewno zadzwonią. Nie zadzwonili.

Dzień 3.

Nadal nie dzwonią. Rzadko zdarza się tak, żeby nasze obie komórki miały pełną baterię i dzwonki na maksa. Wbrew naszym oczekiwaniom, nic to nie daje. Na smsy odpowiadają zdawkowo. Kręcimy się po domu, obijając się od ścian. Leon grzeczny jak nigdy dotąd. Nuda, nuda, nuda. Bierzemy się więc za mega porządki, które szczęśliwie zajmują nam czas do wieczora. Trzeciego dnia to już na pewno zadzwonią. Nie zadzwonili.

Dzień 4.

To dziś! To już dziś! Dziś wraca wszystko do normy. Od rana przygotowania. Gotowa pizza, niespodzianka w pokoju, wszystko będzie super. Odświętnie ubrany Leon zahacza o przychodnię i potem już górki. Pędzimy. Dokąd? Odebrać Frania z ferii u dziadków! Kiedy dojeżdżamy wita nas oschłym: eeeej, mieliście przyjechać później! Aha. Ok. No dobra. To może i lepiej, że nie dzwonili.

***

FRANIO 2015 v 2461Drodzy nasi! Udało się. Ostatnie cztery dni Franek spędził na feriach zimowych u Dziadka Ksero i Babci Goshi. Sam, bez rodziców! Babcia już dawno została przeszkolona na wypadek odsysania, wentylowania, pulsoksymetru i innych czynności rurkowych. Wiedzieliśmy więc, że jest z nią bezpieczny. A Dziadek Ksero jest znanym w naszych kręgach najfajniejszym zabawiaczem na świecie. Francyś sam wymyślił sobie ten cały wyjazd i tak bardzo prosił i gnębił, że w końcu ulegliśmy. Z duszą na ramieniu odstawiłam go w poniedziałek. Dziadkowie co wieczór zdawali raport, że wszystko ok, że wszystko fajnie, że mamy być spokojni. A my? Zwariowaliśmy. Myśleliśmy, że będziemy szaleć, skakać i tańczyć, bo wolność i w ogóle, a tymczasem jak dwie sierotki tęsknym wzrokiem wyglądaliśmy za okno i sprawdzaliśmy zasięg.

A Franek? Franek wariował ze szczęścia. Z resztą co się dziwić. Babcia gotowała na obiad to, czego sobie zażyczył, Dziadek wymyślał milion konkursów na najszybsze zjedzenie kanapki i były jeszcze Ciotki ze swoimi grami i atrakcje od rana do wieczora. Młodzieniec mógł bezkarnie zrzucać Dziadka z łóżka, mógł spać prawie do południa i… z resztą wiecie, jak to jest z Dziadkami. Nic dziwnego więc, że oburzył się, że chcemy go odebrać TAK WCZEŚNIE. A po powrocie oznajmił:

-Wiecie, za czym tęskniłem? Za Mamy telefonem i Ciocią M.

widząc nasze miny dodał:

-I żebyście mieli uśmiechnięte miny, to mogę powiedzieć, że za Wami też.

O. Tyle. Jakoś przeżyliśmy te ferie. Strasznie jesteśmy dumni z Dziadków i z Franka, że dali radę. Tym bardziej, że wiemy, jak to wygląda w rodzinach nam podobnych. Bardzo rzadko Rodzice mogą pozwolić sobie na luz zostawienia dziecięcia z rurą i respiratorem samego, na kilka dni. Mamy i cenimy ten luksus.

Dziadkowanie

Na początku w ogóle. Nie było o tym mowy, ani opcji. Potem coraz odważniej, na chwilę, pod dozorem. Jeszcze później na dłuższą chwilę, bez dozoru. Zdarzały się i całe dnie. Noc nawet jedna, czy dwie też się przydarzyły.

Franek zostaje z Dziadkami.

Po powrocie do domu z rurą, było tyle znaków zapytania, tyle niewiadomych, tyle historii zasłyszanych, tyle zobaczonych na oiomie, że nawet nie braliśmy pod uwagę faktu, żeby z Frankiem mógł zostać ktoś poza nami. Nawet my wymienialiśmy się przy Dziedzicu nocami i czuwaliśmy. Potem Dziadkowie zaczęli dyżurować w dzień. Na czas prysznica rodziców, na czas wyjścia z praniem do wysuszenia, na czas drzemki krótkiej. Później było wyjście do marketu. A potem jeszcze do kina. I tak nam się godziny dziadkowania wydłużały. Chadzaliśmy na wesela, na bale, na imprezy. Zawsze blisko domu, zawsze w zasięgu, zawsze z samochodem na parkingu- tak na wszelki wypadek. Oczy dziadków z pięciozłotówek zmniejszały się sukcesywnie, ręce przestawały drżeć, głos już nie zasychał w gardle. Dziś cała czwórka Frankowych Dziadków stała się pełnoprawnymi opiekunami Francesca. Babcie uczą wierszyków i rozpieszczają kulinarnie, Dziadkowie fundują emocje traktorowe, kombajnowe i gospodarskie. Franciszek ich uwielbia. Całkiem niedawno pisałam, jak to Franio nie chciał wracać od Babci Domowej, dziś z kolei zostałam brutalnym „papa mamo jedź!” pogoniona od Babci Goshi. Przecież trzeba iść do konia i do baranka Bogdana! Franek prawie cały tydzień na przemian spędza z Babią Domową, Ciocią M., lub jak dziś u Dziadka Ksero. Tata pomaga swojemu Tacie, mama w pracy.

W całym nieszczęściu Frankowej choroby Dziadkowie są naszym wielkim szczęściem. Możemy pozałatwiać sprawy urzędowe, pojechać do marketu, wyjść tylko we dwoje. Franio jest bezpieczny i szczęśliwy. I najedzony. Jestem o tym święcie przekonana.

***

walka z przeciwnościami blogowymi trwa, mam nadzieję, że komentarze będą już dodawały się zgodnie ze starymi zasadami

Farmer.

Nie porwało nas ufo, nie zasypał śnieg, nie zerwało łączy z siecią. Cytując naszą przyjaciółkę po prostu „czasu tak bardzo brak”.  A może po prostu tak nam wszystko spowszedniało? Nie wiem. Franciszek oczywiście tradycyjnie szaleje i zaskakuje. Jego kondycja oddechowa musi się mieć znakomicie, ponieważ od jakiegoś czasu w końcu słychać, jak nasze dziecko płacze. Dziwne to uczucie, bo płaczu Dziedzica już nie pamiętałam, a i ten nie jest taki „dziecięcy” tylko nieco zniekształcony przez rurę. Ale jest. I w sumie głupie to uczucie uśmiechać się czasem, kiedy dziecko płacze…

Żeby nie było Franciszek płacze wyjątkowo rzadko. Częściej grymasi, narzeka i wymusza- jak to jedynak. Dziś jednak w ogóle nie miał powodu do zmartwień. Całą niedzielę spędziliśmy bowiem u Babci Goshi na gospodarstwie. Wiadomo, że cała czwórka dziadków szaleje na punkcie Franklina. Piosenki, wierszyki, smakołyki, zabawy, historyjki- Franklin zarządzi, Franklin ma. Dziś jednak Babcia poszła na całość i na kanapę, co nie zdarzyło się chyba nigdy, przyniosła wnusiowi… Z resztą sami zobaczcie co/kogo (?) Babcia przyniosła:

Franklin wędrował dziś między chlewikami, gdzie buszowały małe świnki, stajnią gdzie mieszkają konie Wujka-Dziadka, a altaną, gdzie ze smakiem pałaszował kiełbasę z grilla. Rośnie nam farmer jak nie wiem co. 🙂

 

Dzisiejszy post z wielkim buziakiem dedykujemy Dyni, Kaczce i Norweskiemu. Za stylizację.

 

Uśmiech proszę!

Dziadkowie to jest jednak jedna z fajniejszych instytucji świata.

Matka Anka wybrała się na zakupy z Ciocią M. Po godzinie telefon: „Żono, jedź szybko do domu, musiałem jechać pomóc X., a Franek został z dziadkami. Sam!!! Już 40 minut. Jedź!” Tym samym porzuciwszy ekspedientkę z szeroko otwartymi ustami, na kilku późnych zielonych matka pogoniła ratować swoje dziecię. Wbiega zdyszana do domu, a dziecię zamiast płakać szalenie, całe w uśmiechach, rozpromienione, szczęśliwe i rozgadane. Ba-ba, da-da, ta-ta i an-na zostały wyćwiczone do granic przyzwoitości, a Dziedzic zupełnie nie zauważył nieobecności rodziców. Tak fajnie było z dziadkami. Jak mogło być niefajnie, kiedy były i wierszyki i przedstawienia i szaleństwa.

A dziadkowie? „Przecież wszystko jest ok, dzwonilibyśmy”.  Tak. Franek ma zdecydowanie najfajniejszych dziadków na świecie.

Z cyklu: Rozmowy w toku:

1.

Franek zamiast jeść, gada:- „tata, tata, taaaaata, tatatatata”

Tata postanawia wykorzystać sytuację i podpuszcza dziecię: – Synku, powiedz, kto jest najlepszy na świecie?

Franek z uśmiechem: -Aaaaa-nia! 🙂

Moja krew.

2.

Z kanapy słychać w kierunku mamy: „tatatatat! ej, eeeeeej! tat tat tat!”

-Jak tata, to nie ma, ignoruję go- myśli przebiegle mama.

-Aaaa-nia- polega w końcu Dziedzic.

-Słucham cię synku?

-Tatatatata! 🙂

Kurtyna.

3.

Ulubionymi słówkami Franka są oczywiście TATA i NIE.

-Franek, powiedz mamusi, kto tak ładnie posprzątał w domu? -zagaduje tata.

-Ta-ta.- odpowiada Dziedzic.

-A kto ugotował obiad?

-Taaaaa-ta.

-A kto napalił w piecu?

-Tatatatatata.

-Franuś, synku-wtrąca mama- czy tatuś mówi prawdę?

-Nie!- odpowiada z zadowoleniem syn.

***

Z cyklu dobre wieści:

21 listopada świat na chwilę się zatrzyma, a nasza rodzina się powiększy. Szczęście naszych przyjaciół jest naszym szczęściem. 🙂

 

 

Niedzielnie.

Fajną mieliśmy niedzielę…

Po pierwsze przyjechali Dziadek Ksero i Babcia Gosha. Spędzili z nami pół dnia, babcia zrobiła pyszny obiad, dziadek trenował z Frankiem boks i inne dżudo i nasze dotąd słabe rączki, tak wywijały, że my Frankowi starzy przecieraliśmy oczy ze zdumienia! A wyglądało to tak:

Potem był drzemka. Najpierw zasnął Frankowy tata. Kiedy Franuś spostrzegł, że jego najlepszy kumpel nie wykazuje żadnych chęci do zabawy zaczął go zaczepiać. Cmokać i machać łapkami i generalnie wariować. Ojciec spał, więc po paru minutach Dziedzic zrezygnował i też zasnął. A wyglądali tak:

Ale najlepsze wydarzyło się przed chwilą! Ciocia (Mic)Halina pracowała dziś na naszym komputerze. Najkrócej rzecz ujmując, przygotowywała prezentację do swego szacownego liceum o Kurcie Cobainie. Wychodząc, zostawiła plik z otwartą piosenką, o tą:

Kiedy Franek przed chwilą (ok. 23:15) obudził się na jedzonko, cały w uśmiechach, żeby czymś odwrócić uwagę od jedzenia (z którym ciągle mamy problem) Frankowy tata puścił Nirvanę. I co? I Dziedzic w takt „Snells like teen spirit” spałaszował CAŁĄ butlę kaszki! My wariowaliśmy ze szczęścia, a Franek wysłuchał jeszcze Unforgiven Metallici z miną- „fajna muza, można głośniej?” i nie zamierzał zasypiać. Dlatego Frankowy tata biegał po pokoju z laptopem i śpiewał (czego nie powinien robić publicznie) a Franek cały w skowronkach zasypiał. Teraz chrapie jak szalony, a my jesteśmy tacy dumni! Bo nie dość, że nasz syn zjadł pięknie BEZ sondy dziś i kaszkę i zupkę i pół banana, to jeszcze lubi porządną muzę!

A. I na koniec trochę słodkości:-)

Babci Domowej dziękujemy za pierogi i za to, że Frankowa matka obiadu wczoraj gotować nie musiała. Babci Goshi dziękujemy za obiad dziś i za to, że Frankowa matka obiadu gotować nie musiała. Babci Wandzi za ciasto dziękujemy, bo Frankowa matka piekarnika nie posiada. Takie babcie to super sprawa:-)

Jeszcze weekendowo buziakujemy:*