Człowiekowi to jednak ciężko dogodzić. Najpierw nam się nudziło. No to ja grom z jasnego nieba spadł Matce Ance na głowę konkurs Promyka. Jak już Matka doszła do wniosku, że to taki konkurs-nie-konukrs, bo najważniejsza nie nagroda w nim, a możliwość poznania bloga Zoszki, czy Anny Julijki, to się okazało, że Kapituła Matce nagrodę z „twórcze podejście do wychowania” przyznała i pojedziemy na wakacje. Kiedy emocje zdążyły już przysiąść i plan sensowny podróży zaczął nam się w kalendarzu kształtować, okazało się, że pojedziemy nagrodę odebrać osobiście! I to nie byle gdzie! bo do Warszawy. Do Sejmu.
Jak myślicie, co było największym problemem? Wcale, że nie podróż, bośmy już zaprawieni w bojach. I wcale nie chęci, bo podróżować z Franciszkiem, to sama przyjemność. Największym problemem dla Matki Anki było „co na siebie do licha włożyć?”. Okazało się finalnie, że nie było najgorzej i wszystko byłoby idealnie, gdyby nie przemowa Mamusi. Oj, jak ja zazdrościłam innym mówcom opanowania i przejrzystości umysłu. Mnie niestety dopadło coś na kształt pomroczności jasnej i moja mowa, to głównie „aaaaaaaa, eeeeeeee, yyyyyyyyy” i kilka nieskładnie rzuconych czasowników. Na szczęście poza mównicą, było jeszcze spotkanie w kuluarach i tam się dopiero moje gadulstwo załączyło. Zakochana na zabój w Dzielnym Franku, Ignacym i Zoszce wróciłam do domu z wnioskiem, że Franciszek KONIECZNIE musi mówić jeszcze więcej, musi składać wyrazy w zdania i od tej pory, to on będzie głównym publicznym mówcą w naszej rodzinie.
I jeszcze foto: