Elektrycznie.

Pamiętacie ten wpis—–> KLIK KLIK ? Rozkochaliśmy się wtedy w wózku elektrycznym o wdzięcznej nazwie Wizzybug, co do którego zamarzyliśmy sobie, że mógłby zamieszkać u Franciszka. Zapał mieliśmy olbrzymi. Bardzo szybko ostudził nam go producent owego cudu (Wielka Brytania), który uznał, że nie może sprzedać wózka do Polski, ponieważ nie będzie miał możliwości serwisowania go. Próbowaliśmy na różne sposoby, ale nic z tego. Zapał jest nadal, ale Franek się nie ogląda i rośnie. Wizzybug zatem się zdezaktualizował. Po pierwsze dlatego, że zanim by go dla Franka zrobili minęłoby dobrych kilkanaście tygodni. A po drugie, że za jakieś kilka miesięcy Franek już by z niego wyrósł. Ponieważ koszt takiego sprzętu nie jest mały, postanowiliśmy poszukać czegoś, co rosłoby razem z Frankiem, lub co starczyłoby na zdecydowanie dłuższy okres.

Zamarzył nam się Koala Miniflex lub już w ogóle zaszaleliśmy i tęsknimy do Baldera Juniora. Obydwa te sprzęty mają szereg zalet. Główną jest to, że producenci obydwu zapewnili nas, że z biegiem czasu wystarczy zmieniać tylko niektóre części, a wózek będzie rósł razem z użytkownikiem. Co stoi na przeszkodzie? Okazało się, że kwestią finansową możemy się zacząć martwić dopiero wtedy, kiedy przekonamy któregokolwiek z przedstawicieli do sprzedaży wózka do Polski. Te cuda produkowane są poza granicami Polski i podobnie jak z Wizzym, byłby problem z serwisowaniem.Najzwyczajniej w świecie, nie opłacałoby się to producentowi. Postanowiliśmy więc poszukać osób mieszkających w Polsce, które podobnie jak my, zainteresowane są tymi sprzętami. I tak weszliśmy w operację: „Poszukiwacze wózka” z Mamą Sebastianka. Jest już zatem dwójka potencjalnych użytkowników. Mamy w planie przekonać sprzedawców, że serwisowanie to pikuś, w porównaniu z tym, ilu fajnych klientów mieliby w Polsce.

Jeśli zatem po drugiej stronie ekranu jest ktoś, kto podobnie jak my, chciałby porwać się na zakup któregoś z wózków prosimy o kontakt! W kupie siła, co nie?

Dlaczego akurat te?

Bo to klasa sama w sobie. Bo są najlepsze. Bo można jest dostosować do użytkownika niemal w każdym elemencie. Bo im lepszy sprzęt, tym większa szansa, że Franek będzie miał szanse na większą samodzielność. Bo im lepszy sprzęt, tym Frankowy kręgosłup mniej cierpi. Bo im lepszy sprzęt, tym Franek dłużej będzie zachowywał ciężko wyćwiczoną (a i tak jeszcze mocno ograniczoną) sprawność. Bo póki mamy siły, zrobimy wszystko, by naszemu synowi było w życiu po prostu dobrze. Mimo potwora za kołnierzem.

Franek i Tulup.

Wszyscy specjaliści, którzy zajmują się Franciszkiem, zgodnie przyznają, że Młodzieniec rozwija się modelowo, zgodnie z wiekiem metrykalnym. Opinie specjalistów opiniami specjalistów, ale jak każda mama, martwię się na zapas. Czy przypadkiem nie za mało mu czytamy? Czy nie za słabo pokazujemy świat? Czy nie brakuje mu bodźców, które pomogą mu w rozwoju? Franek ma o tyle trudniej od swoich kolegów i koleżanek, że sam nie podejdzie do telewizora, żeby go rozkodować, nie zajrzy do lodówki, nie dotknie mąki, nie obsłuży zabawki, która leży poza zasięgiem jego rąk. Trzeba mu pomagać na tyle mocno, żeby rozwijać w nim chęć poznawania, ale i na tyle dyskretnie, by czuł się jak najbardziej samodzielny.

 

W ubiegłym tygodniu odwiedziła nas Fifi Rodzina. Filip urodził się dokładnie tego samego dnia, co Franek. Jest zatem idealnym odnośnikiem, jeśli chodzi o dwulatkowy rozwój. Ponieważ Fifi Rodzina mieszka bardzo daleko, mamy okazję widywać się tylko raz na kilka miesięcy. Panowie do tej pory raczej się ignorowali, ale teraz, kiedy są już całkiem dużymi chłopcami, w końcu się zauważyli. Oczywiście na zapas bałam się tego spotkania, oczywiście zupełnie niepotrzebnie. Filip ze zrozumieniem stwierdził, że „Franek ma popsute nóżki”, zaś Franek odkrył, że „Tilip biega i robi bujubuju i nie ma lulki.” Z moich obserwacji wynika, że chłopców dzieli tylko (tzw. szczęście w nieszczęściu) poziom sprawności. Fili biega, skacze, robi fikołki, otwiera drzwi, zamyka drzwi, wchodzi na huśtawkę, układa klocki. Franio tego nie zrobi. ALE! Mówią tyle samo! Dużo i po swojemu. Wymagają, domagają się, próbują negocjować. Uwielbiają podjadać niedozwolone chipsy (ku zgrozie FifiMamy), wykłócają się z Tatusiami o komputer. Są TACY SAMI.

Franek dziś pół dnia wołał, że chce do Tilipa (nie wiedzieć czemu, zamiennie nazywa go Tulupem). Filip podobno chciał znów jechać z Frankiem na basen. Jak to dobrze, że mamy takich fajnych synów. A to dowód, że łączy ich naprawdę wiele: