Kiedy mama wraca z pracy do domu codziennie pada seria tych samych pytań. Jak to z mamami bywa i na moje jest tylko jedna prawidłowa odpowiedź…
1. Jadł?
Jeśli Franek do powrotu mamy zjadł co najmniej 3 posiłki- jest ok. Zazwyczaj podwieczorek jemy razem, o ile Dziedzic wyrazi ochotę ofkors.
2. Jak rurka?
Prawidłowa odpowiedź brzmi: dobrze. Co oznacza, że gluta nie ma, że nie jest za sucho, ani zbyt mokro, że nie wymagał odsysania co siedem sekund i że jest dobrze.
3. Jak ćwiczył?
Wymiatał! Ania nie mogła się nachwalić! Dzisiaj na przykład na siedząco podnosił rękę do nosa i jak tylko skumał, że wystarczy się zgiąć i opuścić głowę, by ręka nie musiała wędrować tak wysoko, było pozamiatane.
4. Jak brzuś?
Miękki i jest ok…
5. Qpa?
Była.
Do czego zmierzam? To są tak naprawdę błahostki. Nic nie znaczące chwilki w życiu każdego człowieka. Każdy jakoś spędza dzień, ma takie czy inne obowiązki. Czasem jednak dopada mnie poczucie, że strasznie dużo tracę, będąc mamą wieczorowo. Ostatnio mam wrażenie, że Franklin codziennie nabywa nową umiejętność, a ja mogę ją podziwić, kiedy jest już solidnie wypracowana. „Pierwsze razy” są dla taty. Ja sobie wszystko odbieram kąpielami, wspólną kolacją, weekendami i porankami, kiedy o 5:40 Dziedzic niepostrzeżenie ląduje w naszym łóżku. I jak jestem grzeczna, to nawet usłyszę mama zamiast Ania…
Żeby nie było! Wpis nie ma za zadanie smutać. Całość i tak dąży do tego, że punkt numer 5 został dzisiaj przez Franklina pokonany. Dwa razy. Taaaak, dzień był dziś zdecydowania udany…
***
P.s. W ramach żyrafowej sagi napisała do nas M. Na mailu mamy foto wrocławskich żyraf. Franklin oczu nie mógł oderwać. Dziękujemy!