To był długi piątek. Franuś ma zdecydowanie gorszy okres. W ogóle nie chciał ćwiczyć, a przez cały dzień nie można było od niego wydębić nawet najmniejszego uśmiechu. Udało mu się wmusić owoce. Obiad zjadł w kiepskim nastroju, ale przynajmniej wszystko, co było przygotowane. Po kąpieli i kolacji padł jak kawka, żeby po chwili zupełnie pokłócić się z respiratorem i wpaść w olbrzymią duszność. Na zmianę z Frankowym tatą próbujemy ich pogodzić.
Martwię się o tego naszego Dziedzica. Od momentu odtrąbienia wielkiego sukcesu, jakim było samodzielne oddychanie Franka jest widocznie słabiej. Już zdecydowanie rzadziej udaje się odłączyć go od respiratora. Są momenty, że nawet, gdy jest podłączony do respi, tak bardzo męczy go jedzenie, że wymaga wentylacji ręcznej. Śpi też niespokojnie- czasem wydaje mi się, że męczą go koszmary. Potrafi obudzić się okrutnie przerażony ze łzami w oczach. Jeżeli weekend nadal będzie taki niespokojny, w poniedziałek poprosimy na konsultację naszą Doktor Pediatrę. Mam nadzieję, że pod koniec zimy nie przyplątało nam się jakieś paskudztwo albo, że to nie Potworzasty przypomina o sobie w ramach gwarancji na to, że nadal jest niezwyciężony.
W dni takie, jak dzisiaj strasznie dużo kosztuje mnie trzymanie się w kupie. Mam ochotę wykrzyczeć głupiemu losowi, że jest niesprawiedliwy i zły. Wcale nie czuje się jak „wspaniała” i „cudowna” mama- jak piszą w komentarzach. Chcę mi się ryczeć i narzekać, zasnąć, obudzić się i stwierdzić, że to był tylko straszny sen. Trochę to nie w stylu naszego bloga, ale nie myślicie, że to wszystko jest do dupy?
Pewne jest to, że czeka nas długa noc.
***
Dopisane później: przepraszam wszystkich, którym nie odpowiedziałam jeszcze na maile. Postaram się to nadgonić w weekend. Jeśli Franek pozwoli.