Testosteron.

Mam w domu dwa egzemplarze tego gatunku. Gdzieś przeczytałam, że gatunek ten nad wyraz źle znosi obowiązki domowe. Ba! Ten gatunek zdaje się, że nawet nie wie, że w domu są jakieś obowiązki. Bo przecież brudne ubrania piorą się same, swetry już dawno nauczyły się same składać i chować do szafy, śmieci posegregowane karnie maszerują do kosza. Poza tym gatunek ten potrafi rozkręcić samolot na najdrobniejsze części i złożyć z powrotem, ale już obsługa pralki lub żelazka przerasta ich możliwości techniczne. Cóż jeszcze? Obiad! On się sam robi, sam podgrzewa i sam po sobie sprząta. Z resztą w domu wszystko tak jakoś robi się… samo. O jakim gatunku mówię? No ofkors, że o mężczyznach. Posiadam dwóch. I o nich dziś będzie ten post.

Mężczyzna pierwszy: Franciszek.

wiek: 15 miesięcy, waga: 7,1 kg, wzrost: ok. 75 cm, oczy: niebieskie, włosy: blond

Ideał każdej dziewczyny w wieku od 0 do lat 100. W przeciągu roku rozkochał w sobie brunetki, blondynki, rude, wysokie, niskie, te grubsze i te chude. Wszystkie jednakowo uwodzi spojrzeniem, uśmiechem, zawadiackim sposobem bycia. Przemiły, niezwykle szarmancki. Każda kobieta, która pojawi się w jego domu witana jest uśmiechem i buziakiem. Potrafi trzepotać rzęsami i kręcić pupką. Po co to wszystko? No przykro mi drogie panie, ale brutalna prawda jest taka, że on robi to dla… siebie! Dzięki tym sztuczkom wszystkie jecie mu z ręki. Młodzieniec nie musi absolutnie nic. Ciocia Ania mu śpiewa, tańczy i recytuje. Ciocia Beata przesyła tony buziaków i uścisków. Czytaczki maści wszelkiej rozpływają się nad urodą Dziedzica i piszą, dzwonią, prezentują. A Franek? Wiadomo. Korzysta. W końcu mężczyzna.

Mężczyzna drugi: Szymon.

wiek: 28 lat, waga: podobno optymalna, wzrost: 198cm, oczy: niebieskie, włosy: jeszcze ma.

Jego głównym atutem nie jest przecudna uroda. Nie jest także atletyczna sylwetka i wybitna tężyzna. O nie! To nic, że lubi czytać Ludluma, tabelki w excelu tworzy w 16 sekund i wie, co stuka w pralce, że tak dziwnie warczy. To naprawdę nic, że czasem nie sprząta po sobie ubrań i zupełnie nic, że buntuje się przy porządkach w piwnicy. Absolutnie nieznaczące jest także to, że obiecał przykleić listwę w kuchni i tak jakoś mu zeszło. W ogóle się nie czepiam, że złośnik z niego i choleryk czasem. Bo najważniejsze jest to, że jak śpię, to zawsze mnie tak opatuli kocem, że oddychać nie można, bo jak robi kanapki do pracy, to pamięta, że Suzana też lubi, bo jak siedemnaście razy poproszę o powieszenie prania to powiesi i oznajmia to z taką dumą jakby ocalił świat przed obcymi. Bo potrafi mnie obronić przed wstrętną myszą, która pomieszkuje w naszej piwnicy, bo strzela miny i udaje, że nie widzi, że na niego patrzę, bo łaskocze tak, że aż żebra bolą. Bo jest dokładnie taki sam, jak Franklin. Albo Franklin jest dokładnie taki sam jak on. I ostrzegam drogie panie, mężczyzna drugi MA już żonę! 🙂

A poniżej oni: Kiedyś:

I dziś:

***

Dzisiejszy wpis dedykuję Wujkowi Foto, który domagał się męskiej odsłony bloga. A bardzo proszszszsz…. 🙂