Chwila.

Kiedy jest się mamą, która wręcz nieprzyzwoicie zakochana jest w swoim dziecięciu, przed takim dylematem staje się niemal co chwilę. Cóż to za dylemat? Chwila. Nazywa się chwila. Bo taka zakochana mama, kiedy widzi, że jej dziecię robi coś niewiarygodnego, coś pierwszy raz, coś wzruszającego, a nawet słynną oczywistą oczywistość, ale słodziej jakoś, to taka mama nie wie: biec po kamerę albo aparat, coby uwiecznić chwilę, czy czerpać i korzystać i mieć. Tylko dla siebie. Dokładnie takie uczucie dopadło mnie dzisiaj rano.

Franklin z tatą w łóżku uskuteczniali swoje myziaki- przytulaki. Nagle zauważyliśmy, że Francesco stara się naśladować ruchy taty. Kiedy senior podnosił rękę do góry, junior powtarzał, senior podnosił drugą, junior za nim. Potem obie, potem machanie, potem buziaczki, mruganie i cała gama szaleństw. Mały spryciarz naśladował tak jak potrafi tylko to, co robił tata. I ta chwila pozostała dla nas. Bo aparat rozładowany, bo kamera Dziedzica rozprasza. Jednak, żeby mnie rozkochane Czytaczki nie odsądziły od czci i wiary poniżej kilka „chwil”, którymi się dzielimy. Bawcie się dobrze! 🙂

Najpierw oddychanie: trzeba maksymalnie odwracać uwagę Franka od tego, że oddycha, wtedy robi to bezwarunkowo. I pięknie. 🙂

 

Koncert życzeń, czyli mrug-mrug.:

 

Gadu-gadu (tatatatatataatatatatatatata):

 

Dziadek Ksero i piątka piątka piątka:

 

I na koniec: stary niedźwiedź mocno śpi, bo chrapanie jest u nas dziedziczne: