Kupa roboty.

Jak to zwykle z Potworzastym bywa od czasu do czasu lubi nam przypomnieć, że pilnuje naszego Franka bez przerwy.

Ostatnio chwaliłam się i chwaliłam i przechwalałam dookoła jak to jest cudownie. No, bo niby nadal jest. Franek zjada na medal. Naleśniki, jajecznicę, jogurty, zupy, makarony- wszystko! Porzucił także herbaty i soki na rzecz… wody. Pije jej naprawdę dużo i w dzień i w nocy. Dobrze, bo z wodą wiadomo- zdrowiej.

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że znów pojawił się problem z qpą. Mały Franklin pięknie zjada, pięknie popija, więc i brzuch jest napełniony. Jednak niestety nie ma siły, żeby pozbyć się zbędnego balastu. Do tej pory masowaliśmy brzuch, wyciskaliśmy co trzeba i po sprawie. Jednak wczoraj Franuś cały dzień przepłakał, odmówił obiadu i konwersacji z Panią Specjalistką od wczesnego wspomagania. Tata zaaplikował wspomagacz, ale nic to nie dało. Biedak nawet nie uciął sobie popołudniowej drzemki i dopiero wieczorem po długich męczarniach udało się problem rozwiązać, a Franklin padł jak kawka i spał aż do 7:20.

Głupio pisać, że Franek nie robi qp przez kilka dni i co gorsza, jak już robi, to nie sam. Jednak słodziachny blog o słodziachnym dzieciątku, to nie tylko ochy i achy, ale też gorsze dni Francesca z chorobą w tle. Dlatego wpis poranny to mocno śmierdząca sprawa…

Na pocieszenie dodam tylko, że o 7:20 Młodzieniec zakrzyknął „da-da”, posłał dwa buziaki i pięknie zjadł lekkie śniadanie.