Z Nowym Rokiem dziarskim krokiem

Jeśli 2015 rok będzie dla nas tak samo łaskawy, jak to miniony, wcale się nie pogniewamy. W ubiegłym już roku udało nam się Frania ustrzec przed większymi infekcjami, bo wszystkie w zarodku gonił nasz Doktor Opiekun. Dzięki temu cały 2014 rok wolny był od szpitalnych pobytów, co policzyliśmy sobie, jako jeden z większych sukcesów. Cóż jeszcze wydarzyło się we Frankowicach w roku 2014? Przymierzyliśmy się do gorsetu. Gorsetu, który koniec końców nie przypadł Francikowi do gustu i tym sposobem, a także dzięki pozwoleniu Profesora Kotwickiego, umiejętnościom naszych Rehabilitantów i Waszemu wielkiemu sercu Franek intensywnie rozpoczął terapię w podwieszeniu i został właścicielem niebieskiego baffina. Słynne gumeczki stały się dla nas nieustającym pasmem wzruszeń, bo to właśnie na tej terapii Franio zaczął wstawać, aż w końcu stanął zupełnie sam! Rok 2014 był także rokiem wielkich zmian dla Dziedzica: ku naszemu zdziwieniu niemal od razu zaprzyjaźnił się ze swoimi czerwonymi okularami, haratając przy tym serca zapatrzonych Czytaczek. Dzięki umiejętnościom Doktorów Stomatologów Francesco ma także naprawione zęby i usunięte brzydkie jedynki, po których przerwa dodała mu oczywistego uroku. Był to także rok wielkich imprez (dlaczego mnie to nie dziwi?). Odkąd jest z nami Franciszek, nasze życie jest nieustającym party. Tym samym w tym roku Ciotki zgrabnie ruszały pupami i tańczyły zumbę, dzięki Antkowi z Konina Franio zobaczył na żywo mecz na Stadionie Narodowym (i teraz pyta, kiedy znowu) i  po raz pierwszy odbył podróż pociągiem. Do pierwszych razów nasz dzienniczek dolicza także przedszkole, którego pierwszy dzień Matka Anka przypłaciła zawałem.

Ale są dwie daty, które 2014 rok uczyniły najbardziej wyjątkowym ever. Zacznę od końca:

15 października 2014 nasz bardzo poważnie chory, ale pełen siły, szaleństwa w oczach i rozkochujący na zabój wszystkie niewiasty wokół synek skończył 4 lata. Cztery. Każdego roku jest to dla nas wielkie święto, bo wiemy, ile zyskujemy dzięki kolejnemu rokowi z Franiem.

oraz

11 marca 2014: wtedy gruchnęła i internety podbiła wiadomość o olesoxime! Do tej pory JEDYNYM specyfiku, który mógłby przyjmować nasz Franio po to, żeby zatrzymać potworzastego. Jedynym, któremu zielone światło dała nasza Dr Genetyk, a który może pomóc nie tylko Frankowi- choremu na SMARD1, ale także wszystkim dzieciaczkom chorym na SMA, czyli rdzeniowy zanik mięśni. Dziękujemy Fundacji SMA, że możemy przytulić się do nich i czerpać z tak dobrych wiadomości. Teraz pozostaje tylko czekać, aż olesxime dostanie zielone światło od świata handlu i biznesu i wykopiemy potworzastego na największy aut, na jaki się uda.

Tymczasem Sylwester.

Było hucznie, smacznie, wesoło i tanecznie. Franek i Bolo o północy obejrzeli fajerwerki, potańczyli ze swoimi mamami, wypili soczek za nowy dobry rok i wrócili do gry. Tak, do gry. Bo nam moi mili w tego Sylwestra przygrywał band na żywo:

Bitelsi 😉

gitara perkusja

Wam nasi kochani życzymy dużo zdrowia i uśmiechu. Żebyśmy w tym samym gronie mogli świętować nadejście kolejnego roku. Dziękujemy, że jesteście.

 

 

Opowieść wigilijna

W domu wiało chłodem. Wszystko przez to, że poprzedniego wieczoru, zamiast pilnować domowego ogniska Mama i Franek wybrali się na naprawdę ostatnie przedświąteczne zakupy. Franciszkowe niebieskie oczy otworzył dzwonek telefonu. Dzwonił Tato, który w wigilijny poranek wracał do domu z przedświątecznej długiej wizyty u Wujka. Pokonywał właśnie pięćsetny kilometr i telefonem postanowił przywołać Dziedzica do okna w kuchni. Z zimnymi stopami i rumianymi policzkami uczepieni szyby, wypatrywaliśmy powrotu Taty. Na podwórko wtoczyła się zielona ciężarówka, a za kierownicą siedział On- Tata. Pierwszy prezent tej wigilii. Franek aż piszczał z zachwytu, kiedy tuż za Tatą na podwórko zajechał Wujek Farmer- pięknym zielonym traktorem. Drugi prezent tej wigilii. Tato i Wujek zabrali Dziedzica na przejażdżkę i kiedy myśleliśmy, że już fajniej być nie może, tuż po obiedzie przyjechali Dziadkowie- Babcia Gosha i Dziadek Ksero. Z pysznościami, prezentami i uśmiechami. Trzeci prezent tej wigilii.

choinkaKiedy już Święta na dobre zapachniały choinką karpiem, kapustą z grochem i podzieliliśmy się opłatkiem- śmiechom, pałaszowaniu makiełek i rozmowom przy wigilijnym stole Babci Domowej nie było końca. Byli prawie wszyscy dla Franka najważniejsi. Babcia stworzyła dla nas prawdziwą wigilijną atmosferę, którą wszyscy raczyliśmy się do długich godzin wieczornych. Chyba o czymś jeszcze nie wspomniałam… Tak! Mikołaj! Spisał się w tym roku na medal i tym sposobem Franio zaraz po tym jak skończy być rajdowym kierowcą, zostaje PERKUSISTĄ, czyta, maluje, gra i tworzy. Musiał być wyjątkowo grzecznym chłopcem w mijającym roku.

prezenty prekusjap.s. Drogie Czytaczki! Chciałabym Wam podać przepis na najszybszy sernik ever:

Należy kupić składniki z dowolnie wybranego przepisu na sernik. Wszystkim dookoła trąbić, jaki on będzie pyszny! Z lekką nutą pomarańczy, na spodzie piernikowym, z chrupiącym wierzchem. Składniki trzeba włożyć do lodówki. I iść na sernik do Teściowej, a potem do Mamy. Nikt nie robi serników, jak one. Tymczasem nasze składniki radośnie niepołączone tkwią w lodówce i czekają na zmiłuj się. 😉

Gul gul

Zanim była wigilia, był jeszcze dzień przed. I tego dnia przed, w taką wigilię wigilii wybrała się Matka Anka na już naprawdę ostatnie zakupy. Razem z Dziedzicem oczywiście. Wędrowaliśmy sobie zatem między wieszakami z bluzkami w promocji oraz przy ladzie z serami (nawiasem mówiąc składniki na sernik nadal cieszą się niczym nienaruszone w lodówce- to już dygresja na wpis świąteczny). No i tak kiedy Matka Anka wędrowała z Francesciem po jego ulubionej galerii handlowej, poruszyła przypadkiem Matka Anka temat życiowy. Temat ów uruchomił gul. W gardle taki.

-Franek, a może jak wrócimy do domu, to pogramy w piłkę?

-Dobra, ty będziesz faulowała, a ja się będę przewracał na kanapie. Maaamoo? A wiesz, ja nie mogę grać w piłkę, bo nie umiem chodzić.

gul

-Wiem, synku. Ale na przykład ja nie umiem pływać, pamiętasz?

-Ale ja ćwiczę z Ewą, a moje nóżki i tak nie chcą chodzić. Zobacz, nie ruszają się.

gul, gul

-Fraaanio… zrobimy wszystko, żeby te nóżki trochę rozruszać dobrze? Ale w piłkę to i tak możemy zagrać, prawda?

-Pewnie mamo! Będę sędzią albo bramkarzem. A ty będziesz robić faul.

gul, gul, gul, gul, gul

Pani Czytaczce i Panu Czytaczowi

Kochani nasi!

Chcielibyśmy Wam życzyć, żebyście zawsze byli najbardziej zakręconymi, najszaleniej szalonymi, najmocniej kochanymi Czytaczami na świecie. Bardzo Wam dziękujemy za kolejny rok z naszym Frankiem i życzymy Wam, żeby Wasi Dziedzice i Dziedziczki przynosiły Wam tyle samo radości, ile Francesco nam. Paniom Czytaczkom życzymy urody na licu, rzęs do samego nieba, spokojnego serca i zdrowia w ciałach szczupłych, zgrabnych i gibkich. I miłości! Zaś Panom Czytaczom życzymy siły i wytrwałości, sprytu Jamesa Bonda i urody Supermana. No i zdrowia w ciałach gibkich, pięknych i zgrabnych. I miłości! Dajcie się na całego ponieść świątecznej gorączce, no bo kiedy, jak nie teraz?

Ściskamy Was mocno, całujemy i pozdrawiamy.

Wesołych Świąt!

Franek, Matka Anka i Frankowy Tata

wesolych

 

 

Coś spierniczyliśmy ostatnio

20141216_204034Grudzień pochłonął Matkę Ankę bez reszty. I to wcale nie w sposób, o którym myślicie. Okna są nadal nie umyte (i raczej do Świąt już nie będą), lista zakupów radośnie leży zapomniana u Dziadka Ksero jakieś 30 km od Matki Anki, a prezenty złośliwie same się nie zapakowały. Że już nie wspomni Matka Anka o tym, że koty z kurzu odstąpi chętnie i nie wie skąd w kątach pająk- wszak zdaje się Matce Ance, że nie robi nic innego poza gonieniem kotów i pająków. A grudzień nie czeka, grudzień pędzi. Na szczęście resztki rozumu miała Matka Anka jakieś pięć tygodni temu, kiedy to za namową Cioci Caramel popełniła ciasto piernikowe. Leżało ono sobie w chłodzie i ciemności i dojrzewało do momentu, kiedy spragnieni wałkowania, wykrawania, pieczenia i lukrowania, przystąpimy do dzieła. Żeby sobie na wszelki wypadek nie ułatwić życia, pięć tygodni temu Matka Anka do spóły z Francesciem popełniła owego ciasta z półtorej kilograma mąki. Wałkowania, wykrawania, pieczenia i lukrowania było więc co najmniej na sześć godzin! Nie, nie litujcie się. Bowiem prócz niewątpliwych zdolności kulinarnych, podarował los Matce Ance także spryt. Ściągnęła zatem poznańską Ciocię Ew, Dziadka Ksero i Babcię Goshę, a także Dziedzica i Frankowego Tatę i sobie radośnie pierniczyli. Pierniczenie poszło szybko, sprawnie i radośnie. Kuchnia wyglądała jak po przejściu huraganu, ale za to mamy milion pięćset sto dziewięćset pierników, które wiszą na choince i które bez wyrzutów sumienia podjadamy. A Wy? Okna, kurz i koty, czy piernik i Michael Buble w tle? 😉

20141216_181854 20141216_181915 20141216_181946 20141216_182154 20141216_182211 20141216_195900 20141216_195915 20141216_195926 20141216_201937 20141216_202052

List do Czytacza

Drogi Czytaczu!

Ty z Torunia, albo Ty z Katowic. Ty w okularach, czy też Ty rudzielcu. Ty chudzino nasza, albo Ty pulpeciku milutki! Jak to dobrze, że jesteś! Jaka szkoda, że najczęściej nie znamy Cię osobiście! Przesyłamy Ci dziś drogi Czytaczu naszą bezmierną wdzięczność. I skoro już tak słodzimy od samego początku, to chcemy, żebyś wiedział: jednym ruchem długopisu, dwoma kliknięciami, swoją pamięcią i wielkim sercem zrobiłeś, drogi Czytaczu, najlepsze zakupy na świecie. Oto ich lista:

360 godzin fizjoterapii

18 godzin pracy z Panią Logopedą

okulary z filtrami przeciwsłonecznymi i szkłami, że ho ho

siedzisko i pionizator w jednym- Baffin

wizyta u kardiologa

gorset

łuski

dwie wizyty u Profesora Kotwickiego

poduszka stabilo

Wszystkie pozycje z tej listy zostały sfinansowane dzięki Tobie! Dzięki temu, że w rozliczeniu podatkowym za rok 2013 pamiętałeś o niebieskookim Dziedzicu z Kalisza. Dzięki temu, że przekazałeś 1% podatku na rehabilitację i sprzęt małego Franka. Dzięki Tobie, drogi Czytaczu, Franio gada jak najęty, ma mocniejsze plecy, ręce, ma kontrolowane serce, nie musi mieć operacji na kręgosłup (!!!). Dzięki Tobie zbija talerze, rzuca sztućcami. Dzięki Tobie w wieku czterech lat pierwszy raz w życiu stanął! Jesteśmy Ci ogromnie wdzięczni za to, że tym jednym ruchem pomagasz nam walczyć z potworem, jakim los i geny obdarzyły naszego syna. Chcemy, żebyś wiedział, że bez Ciebie nie poradzilibyśmy sobie tak dobrze. Chcemy, żebyś miał poczucie, że dzięki Tobie nasz syn ma naprawdę dobre życie. Że dzięki Tobie łatwiej pokonywać wszystkie niedasie. Jeśli oprócz skreślenia na formularzu pit napisałeś także list do Mikołaja- wiedz, że do kogoś takiego jak Ty, na pewno przyjdzie.

Wszystkim, którzy w ubiegłym roku przekazali swój 1% podatku dochodowego i uwierzyli, że niedasie nie istnieje z całego serducha dziękujemy.

Mama i Tata Franka

i FrankoMikołaj 😉

FrankoMikołaj

Korespondencja ze Świętym

Jak na prawdziwego Dzielniaka przystało nasz Francesco powoli żegna wszystkie paskudności z oskrzeli. Co prawda nadal zawyżamy średnią odsysania, a noce nie należą do tych najbardziej przespanych w naszym życiu, jednak humor wrócił już na właściwe tory. Tym samym wczoraj Franciszek pierwszy raz w życiu napisał list! I to nie do byle kogo, bo do samego Mikołaja! Wszak Mikołajki tuż tuż, więc zaszła obawa, że się Święty nie domyśli, o czym marzy błękitnooki bardzo grzeczny Franio i jeszcze nie przyjdzie. Francyś w całości podyktował list i przy pomocy Mamy uzupełnił najistotniejsze szczegóły. Całość ozdobił gwiazdkami, żeby cyt.: „Mikołajowi było miło” i zaadresowaną kopertę położyliśmy na parapecie w kuchni, żeby dziś rano odkryć jej brak. Oznacza to tylko to, że ktoś w nocy był, list zabrał, więc Mikołaj go przeczyta i być może Frankowe marzenia spełnią się już w sobotę.

20141203_192143 20141203_191436 20141203_191506 20141203_191546 20141203_191615

Się porobiło

Do Frankowic zawitał grudzień.

Przyniósł ze sobą: 38,3 gorączki, gluta do pasa, nacieki na oskrzelach, nebulizację, pulneo, jeszcze więcej nebulizacji, ibufen, odsysanie, wentylowanie, nebulizację, pulneo, odsysanie, miliony odsysań, wlewki z soli fizjologicznej, czerwone oczy, spieczone usta, humor ratowany przez Dziadków na zmiany, wolne od przedszkola, odsysanie. Eh.

A wczoraj był tylko katar.

Ślubu za to nie było.

Nie lubię poniedziałków

-Nie lubię poniedziałków- westchnęła smętnie Matka Anka na widok szaroburego listopadowego dżdżu, który był drugą, zaraz po budziku oznaką tego, że kolejny tydzień pracy czas zacząć. Już od rana nic się Matce Ance nie układało. Najpierw skończyła się odżywka, a wszyscy wiedzą, że włosy Matki Anki bez odżywki wyglądają jakby piorun w rabarbar strzelił, więc musiało dziewczę związać je w kucyk, co niezmiennie ją dołowało. Motywem rzeczy, które są w stanie zdołować Matkę Ankę można by spokojnie obdarować siedemnaście blogów i każdy miałby temat rzekę do twórczości. Zatem związane włosy, to było coś, co dodatkowo utwierdziło ją w przekonaniu, że poniedziałki są do bani. Kiedy poranek na dobre się już rozbujał, a w kuchni mąż, niczym Don Kichot z La Manchy walczył z apetytem swojego jedynaka, proza życia znów dopadła Matkę. -Jak one to u licha robią- wymamrotała pod nosem, próbując po raz szesnasty zrobić sobie kreskę. Tak równą, zwyczajną prostą kreskę. Na oku. Pomyślała sobie bowiem, że skoro już te włosy musiała związać, to sobie nada uroku i urody piękną profesjonalną kreską na powiece. Tymczasem w kącie łazienki stał i złośliwie chichotał los. Los ów sprawił, że kreska wyszła jak u modelki, ale przed retuszem i tym samym do związanych włosów, dżdżu i walki nad śniadaniem w kuchni, doszło oko umalowane na mocną trójkę. A jak wiadomo mocna trójka, to nie jest to, czego dziewczęta oczekują o świcie. Potem była praca. A w pracy, jak to w pracy w poniedziałek. Czy naprawdę trzeba coś więcej pisać? O niczym innym dziewczęta ze związanymi włosami i nierówną kreską nie myślą w poniedziałek w pracy, niźli o tym, czy zdążą przed autobusem, a po pracy kupić te przeklętą odżywkę. No i tutaj jakby mamy prześwity dobroci dżdżystego poniedziałku. Bo choć rozpadało się niemiłosiernie, a parasol radośnie tkwił w kącie domu, to udało się Matce Ance dobiec do drogerii i kupić wyśniony kosmetyk. W sumie tak mógłby się ten poniedziałek skończyć. Ale niestety się nie skończył. Wróciła Matka do domu. Wróciła i już przy zdejmowaniu płaszcza został totalnie zmiażdżona przez poniedziałek.

-Żenię się- oznajmił syn tonem, którym synowie oznajmiają takie wieści swoim matkom, żeby je wpędzić do grobu.

-Że co?-zachłysnęła się kobiecina i jej inteligencja zdołała wydusić tylko taką reakcję.

-Żenię się. Z Anią*. W czwartek. Musimy teraz mamo jechać do galerii, do apart (!!!!), kupić pierścionek.

No i właśnie dlatego nie lubię poniedziałków.

żenisie

*Ania- rehabilitantka Franka. Ładna blondynka, potrafi śpiewać, zna wierszyki, przywozi zabawki, owoce, tuli, ociera łzy (Dziedzicowe, nie matczyne), podobno przyjęła oświadczyny. Ślub w czwartek. Także tego, no. Ja mam pozamiatane i Wy moje drogie Czytaczki, pretendentki do serca i ręki Franciszka także.

I stała się tradycja

Najpierw sprawdziliśmy listę obecności: Franek „Kosa”, Natalia, Agnieszka, Radek, Ignacy, Maks, Aleksander, Anita, Bartek, Franek „Dziedzic”, Matka Anka i Szymon-nasz Tata. Wszyscy zameldowali się w opolskiej rezydencji Państwa K., w momencie, kiedy kur sąsiadów ogłaszał południe, albo jeśli ktoś woli wersję jedzeniową- kończył żywota w rosole. Po sprawdzeniu listy obecności przyszła pora na przygotowanie pomocy naukowych: pościel, rozdysponowanie łóżek, przydasi i SŁODYCZY. Kiedy wszyscy byli gotowi, na stół wjechała… pomidorowa. Ale to taka pomidorowa, o której właśnie śnisz, taka, że jej smak pamiętam jeszcze teraz, kiedy piszę tę relację, taka, że garnek zaświecił pustką siedem i pół minuty po jego otwarciu. No pomidorowa na medal. Ponieważ nie wszyscy chcieli wziąć udział w tej części wykładu (nasz Franc szczególnie) w ramach alternatywy zostało przygotowane, to co tygryski lubią najbardziej, czyli fryty i ryba. Tygryski konsumujące wyglądały tak:

tygrysyWśród tygrysów sprytniejsi obserwatorzy mogą ujrzeć Matkę Ankę- jak Babcię kocham nie jadłam tych pyszniutkich, chrupiących, fantastycznych frytek! Ja tylko dziecku… no pomagałam trochę. Jedną, może dwie 😉

Kiedy szeroko pojęta konsumpcja została zakończona Starszyzna udała się na ploteczki w stylu: no co ty w ogóle nie przytyłaś (to do Matki Anki, aczkolwiek nie wierzę!), no, a Ty młodniejesz z wiekiem (tak, tak Mama Ignaca- ale to chyba tylko mamy trzech synów tak mają- wygląda tak, że ojacież – zazdrość, zazdrość), no i w końcu no co ty naprawdę wiesz takie rzeczy??? i te wszystkie trudne słowa?  (Matka Kosa jest taka mądra, żem niegodna jej sznurowadeł wiązać). No i kiedy ta prawie nie roztyła, ta piękna i ta mądra oddały się kultywowaniu swoich cudowności, tatusiowie oddali się opiece nad dziećmi:

tata1 tata2 tata3 Chociaż dzieci tak naprawdę wolały zaopiekować się same sobą, bo przecież nie po to przyjechały na zlot, żeby być na łańcuszku rodziców. Franki zatem w komitywie korzystali ze zdobyczy techniki- jakże by inaczej!

kompŻeby nie było, żeśmy tacy wyrodni, w dalszym ciągu oddając się plotkom, pogoniliśmy młodzież do gotowania:

kucharzeChociaż nie powiem, były też próby animacji ze strony mam…

animacja.jogNasz syn tradycyjnie robił maślane oczy do Natalii, siostry Franka „Kosy” i nawet nie pisnął, kiedy zniknęłam za drzwiami, bo to właśnie Natalia dostąpiła przyjemności zagadywania Francesca przed snem. Do tego stopnia sobie pogadali, że Franek mówi teraz o siostrze Kosy per „moja Natalka”

spiochKiedy dzieci poszły już spać, a szalony gwar ustąpił miejsca błogiej ciszy rodzice oddali się pogawędkom do nieprzyzwoitych godzin nocnych. Powiem Wam, że takie spotkania dają nam zazwyczaj mnóstwo siły i energii. Rozumiemy siebie bez słów, bo choć nasze rodziny mają na stałe wpisane różne choroby, inne niepełnosprawności, to mamy mnóstwo podobnych pytań, problemów i zagadek. Stworzyliśmy zatem coś na kształt burzy mózgów, by o świcie całą noc pogadanek mogły zweryfikować nasze dzieci. Dziatwa rozochocona sobotnimi szaleństwami miała ochotę na jeszcze, więc korzystając z gościnności Opola odwiedziliśmy naleśnikarnię, gdzie najmłodsi z rodziny pałaszowali z ochotą czekolady, szpinaki i inne pyszności:

ig fr dzObjedzeni, wygadani, prawie wyspani, a już na pewno szczęśliwi wróciliśmy do domu. Jak tradycja nakazuje trzecie spotkanie naszych rodzin za jakiś czas w naszym domu. To dopiero będzie szaleństwo!

***

tu przypominam, że Jest Robótka!