Bywają takie dni w moim matczynym życiu, że mogłabym nie wychodzić z kuchni. Gotuję, pichcę, piekę, doprawiam, próbuję i przyrządzam. Najczęściej wtedy mamy obiady na kilka dni, jakieś ciasto, może pasztet. Dopiero od niedawna nauczyłam się nie gotować pod przymusem. To znaczy jeśli mi się nie chce, to nie gotuję. Jeszcze nikt z głodu nie umarł od placków ziemniaczanych na obiad, a ponieważ mąż mój nie od dziś się chwali, że w akademiku to on gotował tak, że mu gwiazdki Michelina z nieba spadały, to w obiady też potrafi.
Kilka dni temu miałam jednak dzień gotowania. Już od rana kombinowałam, co pysznego mogłabym zrobić. Na wszelki wypadek zrobiłam zakupy na sernik, gdyby nic innego nie wpadło mi do głowy. Stanęło jednak na placku z cukinii, cieście którego nie można zepsuć oraz cukiniowym leczo. Leoś wybył do sąsiadów, gdzie nabywał nowe siniaki i otarcia, Szymon coś tam majsterkował, więc kiedy Franek kończył ćwiczenia ja machnęłam Ciasto Marty, na które właśnie jest najlepszy czas, bo przecież można do niego użyć każdego sezonowego owocu.
Kiedy tylko Franciszek skończył ćwiczyć zaprosiłam go na wspólne gotowanie. Franek czytał przepisy i próbował swoich ulubionych składników – czosnku, cebuli, parmezanu. Szerokim łukiem omijał zaś niesmakołyki – jajka i pomidory. W czasie, kiedy leczo smakowicie bulgotało na ogniu, a po domu roznosił się zapach lata, zabrałam się za tarcie cukinii do placka. Mniej więcej w połowie tegoż żmudnego procesu wrócił Leon z czołem, którego stan wskazywał na to, że po pierwsze zabawa była przednia, a po drugie znowu nie wymierzył odległości od jakiegoś ciała stałego w okolicy. Oczywiście od razu zabrał się za pałaszowanie ciasta z jagodami.
W zasadzie ten przepis na placek cukiniowy to na szybko mogę Wam podać, bo jest naprawdę godny polecenia. Należy zetrzeć na dużych oczkach traki dwie cukinie i odłożyć na 15 minut do durszlaka, żeby odsączyła się woda. Dodać sprasowany czosnek, pokrojoną w drobną kosteczkę cebulę, dwie łyżki bułki tartej, trzy jajka, sto gramów tartego sera, szczypiorek, wszystko wymieszać i wstawić do nagrzanego do 190 stopni piekarnika mniej więcej na 30 minut. Prościzna. Tutaj oryginał przepisu.
No chyba, że jest się mną. Bo u mnie dokładnie wtedy, kiedy trzeba było przemieszać bulgocące w garnku leczo, a ręce miałam całe w tartej cukinii Francyś oznajmił, że się zatkał. W takich chwilach nie ma czasu na konwenanse pod tytułem mycie rąk, bo dzieć zwyczajnie się dusi. Chwyciłam więc sól fizjologiczną, ambu, cewnik i ssak we wszystkie swoje wolne ręce, by ratować Starszaka. Dokładnie w tej samej chwili, biegający wokół siedziska Leon potknął się o jedno z kółek i boleśnie zbił sobie kolano, natychmiast wymagając miłości i pocieszenia. Kiedy Starszak walczył o oddychanie z jakimś sucharem w rurce, a Młodszak przytulał się do mojej prawej nogi do domu wszedł mąż mój. Wszedł z miną jakby coś się stało i ręką, z której ciurkiem intensywnie płynęła krew – ot, efekt majsterkowania.
Leczo nadal walczyło od przetrwanie w garnku, cukinia na placek w akcie desperacji wypuściła już wszystkie soki, a ja – kiedy udało się odetkać Francynia z Leosiem uwieszonym prawej nogi, zajęłam się odkażaniem ran mężowskich. Fachowym okiem oceniłam konieczność wizyty na sorze, bo rana wyglądała niefajnie, a kto by chciał mieć niefajną ranę i okleiwszy dziurę w palcu gazikiem jałowym oraz plasterkami w samochody pocałowałam w czoło i wyekspediowałam do szpitala.
Efekt wieczoru był powalający – leczo się przegryzło z ziołami ogródkowymi i trudno było odejść od garnka, ciasto jagodowe trzeba było schować, żeby wystarczyło na jutro, placek z cukinii jest idealny do jajek sadzonych i można go podać na zimno i na ciepło, a ja mam w domu ciągle trzech żywych mężczyzn. Brawo ja!
Trzy szwy mu założyli. Będzie żył.