Sezon wakacyjny

Sezon wakacyjny i ogórkowy w pełni. Kiedy wszyscy wokół nas biorą plecak swój i gitarę i szukają destynacji urlopowej, my jak zwykle o tej porze – już po. Jakoś wcześniej nie było okazji, żeby cokolwiek o naszych wakacjach napisać na blogu, bo co i rusz latamy (dosłownie – balon przecież!) i nawet teraz wpis nadawany jest zdalnie od dziadków z ogródka. Bo założenie jest takie, żeby w czasie wakacji jak najmniej siedzieć w domu, tym bardziej, że pogoda dopisuje. Mamy więc mnóstwo planów spacerowo – wycieczkowych, które do kolejnego roku szkolnego zamierzamy konsekwentnie realizować. Na naszym instagramie (tutaj KLIK) albo facebooku (KLIK tutaj) mogliście już zobaczyć fragment naszych wakacyjnych wojaży, ale tylko tutaj creme de la creme i nasze wakacyjne polecenia. Bo przecież jesteśmy wybredni, wygodni, nienormalni (chciałam napisać niezwyczajni, ale zapachniało samouwielbieniem i zrezygnowałam; nienormalni w sensie, że w związku ze Starszakiem przyglądamy się bardziej miejscówkom, w których jesteśmy).

Tak się szczęśliwie poukładało, że w tym roku udało nam się zwiedzić kawałek więcej polskiego wybrzeża, niż dotychczas. Trochę stacjonowaliśmy w Sarbinowie (dzięki Waszym poleceniom), a trochę w naszych ukochanych Rowach, tu i tu przy okazji zwiedzając okolicę. Nasz pierwszy raz w Sarbinowie w ogóle nas nie zawiódł. Leosiowi tradycyjnie wystarczyła łopatka, wiaderko i największa piaskownice ever oraz morze, które w tym roku było dla nas wyjątkowo łaskawe, dzięki czemu chłopcy CODZIENNIE skakali po wodzie, a i my mieliśmy nie lada frajdę. Udało nam się pobić kilka rekordów w Sarbinowie – Franek przejechał na elektryku 13 km tylko z jednym odpoczynkiem, kiedy to na piechotę postanowiliśmy dojść do 16 południka.

Wszyscy byliśmy zachwyceni tą wyprawą, a najbardziej to chyba Tata, który mógł swój talent pedagogiczny i miłość do geografii wykorzystać w terenie. Tego dnia także Leon zrobił swój prawie pierwszy triathlon – przejechał rowerem i przebiegł ten sam dystans. Pływanie zaliczył już po drzemce, wieczorem. Nie wiem, czy wiecie, ale to właśnie w Sarbinowie wybudowano najdłuższą w Polsce promenadę nad samiuteńkim brzegiem morza, dzięki czemu codzienny spacer nabierał zupełnie innego wymiaru, a Francyś mógł do woli popisywać się swoim elektrykiem. Właśnie ze względu na tę promenadę wszystkim wózkowiczom będziemy polecać Sarbinowo.

 

Bo Rowy polecamy od zawsze. Ze względu na ich rozmiar, bo nie są wielką metropolią, ale także z powodu Słowińskiego Parku Narodowego, który z każdym rokiem eksplorujemy coraz dokładniej. W tym roku postawiliśmy sobie turbo wyzwanie i z Frankiem w przyczepce i Leosiem w siodełku objechaliśmy dookoła Jezioro Gardno. My to wiadomo, nie jesteśmy zbyt odpowiedzialni, więc tym odpowiedzialnym rodzicom respiratorowców tego nie polecamy. Trasa od strony parku jest ok, zwykły leśny ale równy dukt. Ale z drugiej strony niemal cała droga wyłożona jest betonowymi płytami. Wszystko byłoby super, bo Leosiowi to zupełnie nie przeszkadzało, nawet uciął sobie relaksacyjną drzemkę w siodełku, ale Franka plecy po takim trzęsieniu dostały ostro popalić. Franek, jak to Franek nie narzekał zbytnio, z tym że wieczorem sam nalegał na masaż i padł jak kawka. Trasa jest dość długa (jakieś 26 km górek i podskoków na dziurach), jednak taras widokowy i okoliczności przyrody niesamowite. Dla nas taki rodzaj atrakcji był ekstra.

Co bierzemy pod uwagę jadąc na wakacje?

  • Ilość osób.

Jak wiecie w sezonie bywa różnie i już skoro świt trzeba biec i rezerwować sobie miejsce na plaży. To jest ani nazbyt wygodne, ani szczególnie grzeczne a dla nas byłoby to już dramatycznie nierealne. Chcemy być plażowiczami pełną gębą, jednak nigdy nie zapuszczamy się bardzo w głąb plaży – ciągniemy za sobą bowiem wózek z Frankiem, respiratorem i ssakiem, niesiemy torbę z przydasiami respiratorowymi na wszelki wypadek i cały ekwipunek plażowy dla normalnych. Dlatego staramy się rozbijać zwykle blisko zejścia na plażę także na wszelki wypadek, gdyby trzeba ją było szybko i skutecznie opuścić.

 

  •  Bliskość do morza.

Dobra nie ukrywam, że to wygodne. Ale u nas także bezpieczne. Kiedy zaniesiemy już wszystko, co potrzeba na plażę, to średnio nam się uśmiecha, żeby nasza kwatera była 2 km od plaży i morza. Bo zdarzało nam się już biec po filtr, który wpadł do piasku trzeci raz albo po cewniki, których ilości nie przeliczyliśmy albo ewakuować z powodu oberwania chmury, którego nijak nie można przeczekać pod kocem, kiedy na respirator lecą litry wody.

 

  • Warunki zakwaterowania

Staramy się, żeby nasz morski dom był blisko plaży, by był na parterze, by było wystarczająco dużo miejsca na dwa duże wózki i by było miejsce na „coś do robienia” w czasie ewentualnej niepogody. Bo o ile Leosia można odziać w kalosze i kurtkę przeciwdeszczową, to Franc deszcze spędza pod dachem. (Na szczęście w tym roku padało tylko raz, przez pół godziny i to akurat wtedy, kiedy przemieszczaliśmy się z Sarbinowa do Rowów). Oczywiście kwatera spełniająca te warunki w sezonie kosztowałaby miliony moment, które nie wiem jakim cudem, nie mogą zagrzać u nas miejsca. Dlatego zwykle jeździmy w sezonie niskim, płacąc za nasze mieszkania połowę ich sezonowej wartości, resztę inwestując w gofery z dżemorem oczywiście. 😉

 

Za chwilę Franek kończy wakacje u dziadków, mamy jeszcze w planie odwiedzić piernikowe miasto, zobaczyć dinozaury i kto wie – może spotkamy się na końcu świata! Mam nadzieję, że Wasze wakacje też będą takie superowe.

 

 

1 myśl w temacie “Sezon wakacyjny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *