Mamy nie ma.

Mamy nie ma, więc:

oglądaliśmy kreskówki  i nikt nie mówił, że za dużo,

drzemki były dwie: do południa i pod wieczór – z mamą by nie przeszło,

na przemian z zupą jemy paluszki,

aha,

i poszliśmy spać bez kąpieli.

Mamusiu wiemy, że to przeczytasz jutro w pracy, ale obiecujemy, że już będziemy grzeczni! Możemy na przykład poprasować.

No bo tęsknimy ofkors!

Ale za to:

pozmywane po obiedzie,

poćwiczyliśmy na medal

i ciągle trenujemy i love you too! 🙂

Do soboty mamusiu! 🙂

Nieco słabiej.

Jest dobrze. Chrypki jakby nie ma, kichania nie słychać. Stan przedzawałowy to u nas normalka, ale myślę, że zawał mogę sobie darować. Chłopaki z lodówką wyposażoną po brzegi, obiadem na wypadek wojny i z umytymi podłogami zostają sami w domu. Na tę okoliczność oczywiście zaopatrzyli się w popcorn, soki i inne specjały, za które każdy szanujący się dietetyk pokroiłby nas na kawałki. Obiecali nie szaleć, po imprezach sprzątać i grzecznie czekać za mamusią. Rządzą w domu i na blogu. Do soboty.

Żeby jednak nie było zbyt wesoło, sen z powiek spędza nam jedno zdanie z wczorajszej wizyty u Pani Specjalistki: „Franek jest jakby nieswój, jakby nieco osłabł.” Pani Specjalistka jest osobą, która nie rzuca słów ot tak, na wiatr. Sprawdzi, upewni się, przemyśli i dopiero komentuje. Franciszek na wczorajszej wizycie w ogóle nie chciał współpracować. Nie dość,  że nie odezwał się ani słowem, to na dodatek to, co mówił sprawiało mu duży wysiłek. Zdarzało mu się oczywiście wcześniej kaprysić w czasie wizyt, ale zawsze było to kaprysy gwiazdy. Wczoraj najzwyczajniej w świecie praca z logopedą go zmęczyła.

Czy jest to efekt „zmęczenia materiału” i przeforsowania Dziedzica?

Czy dzień może nie sprzyjał?

Czy może idzie coś niedobrego?

Ostatnio jakby więcej się poci. Jeść nie chce tradycyjnie. Pije sporo. Problem z qpą bywa, ale bez szaleństw. Mimo tego „jakby nieco osłabł”… Zapytamy Cioć Rehabiltantek czy „czuć” to po mięśniach, czy w czasie ćwiczeń jest słabiej.

Nie wpadamy w panikę. Jeszcze.

Odporności przybywaj!

No i poskładało się tak, że lada dzień, lada moment mama znów wyjeżdża.

Nauczeni poprzednim wyjazdem, nie rozmawiamy o tym przy Dziedzicu, żeby nam dziecię przypadkiem jakiegoś przeziębienia nie wykombinowało. A tu co? Francesco poranek przywitał chrypką. Już drugi poranek z rzędu dodam. Chrypka umyka zaraz po odchrząknięciu, ale jej fakt mamowa głowa odnotowała i tak na wszelki wypadek Dziedzic zostaje poddawany kuracji przedprzeziębieniowej. Kuracja przedprzeziębieniowa polega na podawaniu soku malinowego z cytryną, specyfiku przepisanego przez Doktor Pediatrę i ogólnym chuchaniu i dmuchaniu na dziecięce lico. Tym samym, żeby nie kusić licha, zrezygnowaliśmy z basenu i ograniczyliśmy spacery. Wszystko dla dobra szeroko rozumianego ogółu. Ogół to mama w delegacji bez zawału, tato w domu bez zawału, dziadkowie na posterunku bez zawału oraz Czytacze przed komputerami bez zawału.

Na szczęście po mglistych dwóch dniach, kiedy to świat za oknem kończył się na parapecie, znów się wypogodziło. To dobrze, bo dziś Panowie Franklinowscy mają bardzo pracowity dzień. Od rana rehabilitacja, po drugim śniadaniu dogoterapia, a po obiedzie logopeda. Będą więc jeździć, podróżować i przemykać.

Dlatego bardzo Was proszę trzymajcie mocno kciuki, żebyśmy wszyscy bez zawału do końca weekendu przetrwali.

Kurczę. Dwa kichnięcia dobiegające z kuchni, to nie był Franek. „No co ja poradzę, że jak wyjeżdżasz, to nam drastycznie spada odporność…”- rzecze mój mąż. Miłe to z ich strony, prawda?

p.s. od czwartku na blogu rządzą MĘŻCZYŹNI!

p.s.2. Kimba już przyklepana ostatecznie.

Jest tam jeszcze ktoś?

Czy bardzo Wam podpadliśmy milcząc nieugięcie przez tyle czasu? Tłumaczenie, że tydzień ucieka, to już nie na miejscu, prawda? Już nawet Ciocia Bruniaczowa próbowała postawić mnie do pionu i tak jakoś zmobilizować do pisania. No, pędzi czas niesamowicie.

Widać to najlepiej po Frankowym słowniku. Dziedzic wypowiada się już coraz zgrabniej i składniej i w końcu można wyciągnąć od niego sporo informacji. Mam w zanadrzu kilka filmów z pogawędek Dziedzica i postaram się je czym prędzej wrzucić na blog. Tymczasem my nadal (mniej już na szczęście, ale jednak) świętujemy…

Od Franciszkowych urodzin minął już grubo ponad tydzień, a Młodzieniec w dalszym ciągu otrzymuje życzenia i gratulacje. Nie powiem, żeby z tego tytułu był jakoś specjalnie niezadowolony, wręcz przeciwnie, wygląda jakby przyzwyczaił się do peanów na swoją cześć. Cały weekend przyjmował zakochane Ciocie i Wujków i do tej pory nie pozwala dotknąć żadnego ze swoich balonów. Tym samym balony znikają „w niewyjaśnionych okolicznościach”, a Młodzieniec całą uwagę skupia na otrzymanej literaturze.

Bardzo Wam dziękujemy za wszystkie kliknięcia w pomarańczowy banerek, który promuje akcję „Na jednym wózku”, ale za dobrym przykładem Mamy Precla, zachęcam Was gorąco, żebyście poznali innych bohaterów tegoż zestawienia. Cała akcja to nie tylko konkurs, ale przede wszystkim możliwość pokazania jak wiele jest dzieciaczków zmagających się z trudniejszym życiem i udowodnienia, że takie życie wcale nie jest gorsze.

Tymczasem ahoj przygodo, witaj poniedziałku i do wieczora!

 

 

p.s. i love you.

Dziś rano rozpłakał się, kiedy wychodziłam do pracy. Pierwszy raz. Zrobiło mi się smutno, że płacze, ale i miło, że tęskni, że odnotowuje moją nieobecność.

Nasze dziecko skończyło właśnie dwa lata. Na naszych oczach rośnie piękny, mądry młody człowiek.

Nasze dziecko zaczyna sygnalizować swoje potrzeby: pić, mniam mniam, pryk.

Nasze dziecko ma najlepszego przyjaciela w postaci własnego taty. Piękne to, prawda?

Nasze dziecko uwielbia książkę o żyrafie, która lubi jeść liście i tej, która marzy, by zobaczyć zimę.

Nasze dziecko wie, że jest siłą i sensem naszego życia.

Nasze dziecko mówi, że kocha. Po angielsku.

Nasze dziecko wkracza w wiek, o którym słyszeliśmy, że może być „etapem silnego rzutu choroby”.

Nasze dziecko jest na przekór wytycznym.

Nasze dziecko prawdopodobnie nigdy nie wyzdrowieje.

Nasze dziecko może nie poznać smaku dorosłości…

P.S. Synku, I love You too.

 

Urodziny dwulatka.

Torty były dwa. Zupełnie niespodziewanie! Czekoladowo-malinowy był umówiony, a wraz z Ciociami Rehabilitantkami przyjechał tort żyrafa. Był więc szampan i życzenia, było dmuchanie świeczek (tutaj Dziedzic wykazał się pięknie), była góra prezentów i przednia zabawa. Były balony, serpentyny i serwetki z żyrafą. I było dużo miłości.

Z tego miejsca dziękujemy Ciociom i Wujkom imiennym i bezimiennym za tony telefonów z życzeniami (Ciocię Suzi z rozpędu Franek nazwał dziadzią, a Ciocia Bruniaczowa jako jedna z nielicznych mogła usłyszeć słynne „alo!” w wykonaniu Franciszka), dziękujemy za worek kartek (pan listonosz stwierdził, że to taki trening przed świętami) i za prezenty. Wśród tychże prezentów królował oczywiście motyw żyrafy: mamy więc i książeczki i rysunki i wierszyki z żyrafą w roli głównej, ale i Dyniowa zdrowa żywność przyjechała z wielkiego świata i prezent niespodzianka, czyli… agregat prądotwórczy! W imieniu Dziedzica baaaardzo dziękujemy.

Zdjęć mamy miliony, ale aktualnie poszukujemy kabla do aparatu, więc dodałam to, co udało się wyłuskać z telefonu oraz mistrzowski popis filmowy Wujka P. z dedykacją blogowych Czytaczy, fejsbukowych Lubiaczy i wszystkich, którzy byli z nami realnie i nierealnie w dniu drugich urodzin Franciszka.

Wpis życzeniowy.

Kochani!

Jak zwykle mnie uprzedziliście i już od rana drzwiami i oknami wpływają życzenia dla Franciszka.

Bardzo dziękujemy!

Wszystkie dwulatkowe życzenia zbierzemy, wydrukujemy i jak tylko Młodzieniec podrośnie odczytamy na pewno. 🙂

 

Relacja urodzinowa wieczorem. 😉

Grzybobranie.

Pamiętajcie, kochane dzieci. Te czerwone z białymi plamkami są ble! 🙂

Zanim wybije godzina zero i uroczyście odśpiewamy Dziedzicowi sto lat, postanowiliśmy wybrać się na grzyby. Zasada była prosta: dwie ekipy: mama i Franek oraz tata i Ciocia A. zbierają grzyby. Wygrywa ta, której koszyk będzie wyglądał okazalej! I jakby Wam tu powiedzieć… Prawie wygraliśmy. Ja i Francesco znaczy. A ponieważ prawie robi wielką różnicę, już wyjaśniam o co chodzi.

W związku z tym, że Franciszek przemieszcza się w wózku, nie było innej opcji, jak poszukiwanie grzybów wzdłuż leśnych dróżek. Tata zaś wraz z Ciocią A. wybrali się w głąb lasu. Tymczasem z ust Dziedzica co i rusz wydobywało się: „o mamo! gyb!” „o mamo! łał!” „o mamo!”. No to mama posłusznie zbierała, co synek nakazał, a ponieważ obok atlasu grzybów, to ja raz… przechodziłam, nasz koszyk wyglądał zaiste kolorowo! Wiem, co prawda, że te czerwone z białym kropkami to nie bardzo, ale na tym cała moja grzybowa wiedza się kończy. Po dwóch godzinach zbiorów wróciliśmy zadowoleni do auta. Tato zerknął w nasze zbiory i zbladł. I zaczął coś mruczeć pod nosem, że o matko, że nie wierzy i przeglądał, oglądał, sprawdzał i zostało… pięć.

Polegliśmy zatem na całej linii, jeśli chodzi o jakość zbioru- w tej konkurencji mistrzem była drużyna taty. No, ale gdyby spojrzeć od strony estetycznej, to takiej ferii barw, jak w naszym koszyku próżno szukać gdziekolwiek.

No i zdjęcie przywieźliśmy! Franciszek – grzybiarz:

 

A popołudniu odwiedził nas Wujek Foto. Na jego widok Franek wyglądał mniej więcej tak:

Wujek wpadł przedurodzinowo wycałować Franciszka i życzyć mu wszystkiego, co najlepsze. W załączniku przywiózł prezent od grabowskiej braci motocyklowej, za który bardzo serdecznie w imieniu Franka dziękujemy! :* Franek zakochany w Wujkowym motocyklu, mimo 21:54 nie śpi i mruczy: brum, brum i brum, brum.

Jutro o 8:20  nasz syn skończy dwa lata. 😀

Wózek bliżej dzięki Ostrovii.

Wózek spacerowy typu Kimba dostosowany do potrzeb Franka kosztuje około 15 000 zł. Jest to dla nas cena zaporowa, dlatego od kilku tygodni szukaliśmy pomocy w sfinansowaniu tego zakupu. W związku z tym Frankowy tata zwracał się z oficjalną prośbą do wielu firm i instytucji. Odpowiedziała Pani Kasia z Galerii Ostrovia. Galeria obchodziła dziś swoje pierwsze urodziny. Był wielki tort, niespodzianki, balony i zabawa. I było zaproszenie dla Franciszka. Okazało się bowiem, że włodarze Ostrovii postanowili wpłacić na konto Franka w Fundacji  5000 zł. Dzisiaj w czasie wielkiej fety Franek otrzymał symboliczny czek, a my dzięki Ostrovii i środkom gromadzonym na koncie w Fundacji będziemy mogli zakupić Frankowi wymarzoną kimbę! Dzięki temu Franek będzie prosto i stabilnie siedział, a jego osłabiony kręgosłup zostanie w końcu odciążony. Bardzo dziękujemy Pani Katarzynie Kucharskiej z Ostrovii, wszystkim Paniom z biura Galerii za pomoc i wsparcie. Jesteśmy wszystkim bardzo wdzięczni.

Zobaczcie, jak dobrze Dziedzic bawił się na tyłach sceny. Taniec a’la Franciszek:

 

Franciszek dorastający.

Tradycją jest, że przed jakimś ważnym wydarzeniem w życiu mojego syna, zabierają mnie sentymenty. Franciszek jak na prawdziwego jedynaka przystało, ma miliony fotografii i filmów. Pamiętam prawie każdą chwilę. Każdy moment. Są takie, które ze względu na wątpliwą mamową urodę nie nadają się do publikacji. Są i takie, od których oczu oderwać nie można, bo takie piękne. Są te wzruszające z chwil radosnych i te rozklejające z chwil, kiedy było źle. Z racji tego, że należę do nurtu mam przechwalających się swoim dziecięciem i mogę rozmawiać z każdym i wszędzie, byle o Franku, pokażę Wam, co dziś wyłuskałam na naszym komputerze.

Franciszek dorasta:

Urodził się 15 października. Od pierwszej fotografii w rodzinie trwały spory, po kim on taki ładny, po kim te oczy pełne błękitu i te usta pełne buziaków. A On tak miał. Po prostu. Poniższe zdjęcie nosi datę 16/10/2010-Franek w szpitalnym pierwszym łóżeczku. Obok leżały Nel i jej Mama. Dziewczyny pamiętacie nas jeszcze?

A tu Franciszek czterodniowy i jego żółte lico, które nakazało nam zostać w szpitalu nieco dłużej. Usta a’la Angelina i 10 pkt Apgar. Nadal.

Franciszek dziesięciodniowy w dniu, kiedy spotkał Suzi. Pokochali się jak wariaty i tego wieczoru dłuuuuugo patrzyli sobie w oczęta. 🙂

30.12.2010- ostatni dzień w domu przed długą szpitalną przygodą. Przygodą, która zmieniła nasze życie…

Potem, jak wiecie było gorzej. Potem było jeszcze gorzej. A potem to już było w ogóle źle. Było tak, że liczyły się minuty. Było tak, że baliśmy się wyjść ze szpitalnej sali. Było tak, że najbliższym nie mówiliśmy, jak bardzo jest źle. Było tak, że chciało się tak wiele, a nie mogło nic. Było tak, że brakowało sił, żeby wstać. A potem była długa droga do domu. Tak długa, że jej pokonanie zajęło nam prawie 150 dni. Była pełna zakrętów i wybojów, ale dotarliśmy. Pomogła rodzina i prawdziwi przyjaciele. Pomogli obcy, którzy dziś są rodziną. Pomogli nieznajomi, bezimienni, którym będziemy dozgonnie wdzięczni. I jesteśmy razem. I jest super. Planujemy drugie urodziny. I nam Dziedzic wydoroślał. Zaczął sam jeść, troszkę oddychać, siedzieć, dużo bardziej się ruszać, mówić. I zmężniał tak jakoś. Już rzadziej jest Franusiem. Już raczej Franciszkiem.

Z resztą zobaczcie:

10 luty 2011 – Franek dwie godziny po założeniu rurki tracheo. Był najszczęśliwszym chłopcem na świecie, kiedy jego buzię uwolniły rurki i rureczki. A my przeżyliśmy szok, że zarurkowane dziecko, to nieme dziecko. Jak bardzo się myliliśmy, Franek pokazał nam nieco później. 🙂

Wtedy nasze Dziecię nie wyglądało jeszcze, jak model XXS. Tu było ciałko, tam fałdka… No i te policzki!

Błysk pierwszych jedynek:

Najlepsi kumple na świecie:

W obiektywie Wujka P.

I mamowy faworyt ever!

 

Wiecie? Posiadanie dwuletniego syna, to całkiem fajna sprawa. 🙂