Zwracam się z gorącą prośbą o…, czyli mamy list do Mikołaja.

Kochany Mikołaju,

wiem, że nie do końca byłam grzeczną dziewczynką w tym roku, ale tak sobie pomyślałam, ze gdybyś znalazł wolny budżet, mógłbyś spełnić moje życzenie.

Zaskoczę Cię pewnie, ale wbrew pozorom wcale nie chodzi mi o dłuższe nogi i większy biust (przyjmijmy, że błędy konstrukcyjne zwalamy na moich producentów). Wcale też nie chcę mieć willi jak z Dynastii, choć nie powiem, basen w garażu byłby całkiem mile widziany. Nie stresuj się jednak chłopie! Na basen sobie jeździmy publiczny, bo to i mobilizacja do wyjścia z domu i możliwość do nawiązania nowych kontaktów towarzyskich. W zasadzie to mogłabym Cię prosić o bujniejsze włosy, ale te aktualne suszę już jakoś 20 minut, przez co stałam się osiedlowym mistrzem w gonieniu autobusu, więc póki nie przyjeżdża po mnie firmowy szofer (ekhm, to też nie jest TO życzenie), to jest w porządku. Spóźnianie się do pracy mam wliczone w służbowe obowiązki. Uznajmy zatem, że z urodą jakby nie odbiegam od ogólnych norm, więc w tym rejonie Ty- Mikołaju i kliniki plastyczne świata mogą spać spokojnie.

Pewnie myślisz, że męża? Że nowego? No weź! Tak się szczęśliwie w mym życiu poskładało, że mąż kandydatem na męża będąc, przeszedł wszystkie testy i egzaminy,  zdając je na celująco i spełniając wszystkie wygórowane normy moje i swojej niedoszłej naówczas teściowej. Mądry Ci on jest, że ho ho i a zdarza się ku zazdrości mej nieukrywanej, że niewiasty na ulicach łypią na niego wzrokiem. Ku przestrodze kilka pierwszych zmroziłam wzrokiem… Tak. Nowy model męża jest mi zupełnie zbędny.

Przechodząc do sedna zatem, mając jednocześnie na uwadze wszelkie tegoroczne przewinienia oraz prosząc o łagodny wymiar kary, niniejszym formułuję taką oto prośbę:

Mikołaju kochany! Spraw, bym w przyszłym roku mogła nadal pisać tego bloga, by jego Bohater rósł w zdrowiu i sile, by sam mógł powiedzieć o czym marzy. By był. Proszę Cię Mikołaju byś dał siły, to my postaramy się o środki, by pomóc Mu być.

Niczego nie boję się bardziej, niż tego, że kiedyś może Go nie być.

Marzę tylko o tym, by był. Dasz radę?

Z uściskami,

mama Franka.

Niedoczas.

Niedoczas to zjawisko społeczne, które dotyczy głównie kobiet. Polega ono na tym, że objęta zjawiskiem niedoczasu niewiasta ciągle biegnie, ciągle organizuje, ciągle załatwia i zazwyczaj nie nadąża. Dla obciążonych niedoczasem doba powinna mieć przynajmniej 29 godzin, w czasie których organizm zdolny byłby do efektywnego funkcjonowania. Niedoczas może dopaść każdego zawsze i wszędzie. Pojawia się znikąd i nagle i zostaje na długo, bo kiedy raz się wdepnie w ów niedoczas, bardzo trudno jest się go pozbyć. Podobno pomaga planowanie. Nie wiem tylko komu. Co prawda znam kilka osób (pozdro Grusiu!), które planowanie opanowały do perfekcji, ale mimo tego niedoczas dopadł je także. Z niedoczasem jest jak z postanowieniami noworocznymi, niby już osiągnięte, niby łatwe do dotrzymania, a tu bach! Leżysz i że tak brzydko powiem/ napiszę kwiczysz. Miałeś nie palić- palisz, odchudzać się- jasne (powierzchni użytkowej do całowania nigdy zbyt wiele), chodzić wcześniej spać- marzenie. Zatem niedoczas jest, był i będzie. Kurczę.

Niedoczas dopadł i mnie. Grudzień przyszedł chyba zaraz po kwietniu, bo mam wrażenie, że zatrzymaliśmy się gdzieś na etapie witania wiosny,a tu już trzeba szukać choinki. Dom jakby niedosprzątany wiecznie, z lodówki to nie ma siły- ktoś nam musi wyjadać, opcję gonienia autobusu opanowałam do perfekcji, a czas leci, jakby ktoś go gonił niemiłosiernie. Tym samym pragnę się usprawiedliwić i przeprosić lojalnych Czytaczy (jeśli ktokolwiek tu jeszcze zagląda) za tak długi blogowy niebyt. Czasu jakby mniej, siły jakby nie te, ochoty próżno szukać. Bo najgorzej, kiedy niedoczas połączy się z milionem smutków siedzących w głowie. Powiem Wam- przechlapane. Mimo wszystko, mea culpa i bach bach (biję się w wątłą pierś)- nie powinnam Was zaniedbywać. Na maila przyszło siedem informacji o stanach o przedzawałowych Czytaczek zmartwionych („czy aby u Franciszka wszystko ok?”), Ciocie smsowo meldują o stanach gorączkowych i nawet telefoniczne upomnienia o wieści z Frankowic zaczęły się pojawiać. To już nie są ćwiczenia, dlatego po przydługim wstępie melduję, co następuje:

U Franciszka wszystko ok. Prawie wszystko, bo byłoby nudno, ale zacznijmy od plusów dodatnich:

*Młodzieniec w sobotę odbył pierwszą rehabilitację na basenie. Dwie godziny intensywnych ćwiczeń zaowocowały uśmiechem od ucha do ucha i umiejętnością klaskania stopami. Ponadto odbyła się kolejna próba nauki pływania (!!!) dziecięcia podłączonego na stałe do respiratora. Jak to wygląda? Ano: podłączonego do respiratora Dziedzica ubiera się w kapok rozmiar bardziej niż XXS, tonuje się podskoki z radości (to dotyczy głównie mamy), zabezpiecza się zapakowany w torbę respirator ręcznikiem, Respirator zostawia się na brzegu, pakuje się personalnie do basenu na zawrotną głębokość 1,2m, bierze się Francesca  na ręce, łypie się okiem na wspomniany respirator i nakazuje się Franklinowi machać nogami. A Franek? Krzyczy jak szalony „Maaaaaaaaaaamo myj myj”, szczerzy zęby i… macha nogami. Z podziwu wyjść nie mogę, jak to się dzieje, że tak ograniczone ruchowo dziecię znajduje siły, by machać nogami i próbować pływać. Nie przeszkadza mu ani chlupiąca się obok młodzież, ani smycz w postaci rury od respiratora, ani mama ze stanem przedzawałowym. Franek chce pływać, to pływa. W czasie najbliższej wizyty basenowej nagramy film, bo sama jak to czytam, nie wierzę. Ale to się działo NAPRAWDĘ!

*Tato wespół z Panią Specjalistką postanowili, że odstawimy Dziedzicowi smoczek. Ha! Łatwo powiedzieć… Dlaczego? Dlatego, że Francesco zaczyna mieć pierwsze logopedyczne problemy z tytułu cmokania smoka. „Ucieka” mu język i ginie słynne E. Póki co postanowienie zapadło, wykonanie jest mocno średnie. Franklin odziedziczył kumulację mocnych charakterów mamusi i tatusia i powiem Wam, łatwo nie będzie. A może tak zrezygnować z E. w słowniku Franklina?

*Umówiliśmy się do poradni żywieniowej. Podobno najlepszej w mieście. Zobaczymy, co z tego będzie. Liczymy na gramy na plusie i qpę bez łez w tle. Póki co (bez porad żywieniowych) mocno odstajemy wagowo od rówieśników, a jak tak dalej pójdzie, to za kilka tygodni przegoni nas Bolo urodzony niecały miesiąc temu. Wejść na ambicję Młodzieńcowi trudno, choć przyznać trzeba, że coraz sprawniej podjada kawałki. Qpa raz jest, raz nie ma. Problem zaczyna tkwić w tym, że Franio zorientował się, że to nie jest jego ulubiona czynność życiowa i zaczyna wstrzymywać, a kiedy wstrzymuje jest jeszcze trudniej i wpadamy w brzydkie koło. Dlatego zobaczymy, co poradzą nam w poradni.

*Za tydzień kontrolna wizyta u kardiologa. Wizyta z tytułu posiadania Potworzastego za plecami, który w orężu posiada problemy sercowe zaatakowanych maluchów. Jak do tej pory Franciszek trzyma się dzielnie, ale Doktor Serce przyznał, że wypada mieć rękę na pulsie na tzw. „wszelki wypadek”. Kontrola wypadła w grudniu, zatem jeszcze przed świętami sprawdzimy, czy Francesco i jego serce grają w rytmie cha-cha.

Tak, tak będę pisać częściej…

Kilogramy potrzebne od zaraz.

To, że Franek jest ideałem pod wieloma względami, wiadomo nie od dziś. Na przykład oczy. Idealny niebieski- ani nazbyt granatowy, ani zbyt błękitny. Ot, taki idealny niebieski. Albo włosy. Oooo, włosy. Blond. Blond taki, że jeszcze żaden koncern kosmetyczny nie znalazł formuły na tak idealny blond. Niby platynowy taki, ale nie do końca. Niby słoneczny, ale jakby nieco przygaszony. Blond idealny.

No i waga. Taaaak, tu dopiero mamy pole do popisu. Ku rozpaczy wszystkich odchudzających się Franciszek utrzymuje stałą wagę. Je wszystko, o czym walczący z rozmiarem XXL mogą pomarzyć i nie tyje. Ba! On chyba nawet posiada uwielbiany przez projektantów mody rozmiar zero. Tylko, że to niestety w ogóle nie jest powód do dumy. Tutaj nam ideał sięga bruku. Gramy, które w przeciągu kilku miesięcy zdobył Dziedzic, tak naprawdę znaczą wiele, ale w sumie to wielkie nic. Młodzieniec śmiga wzdłuż aż miło (to po tacie ma), ale o przybieraniu wszerz możemy tylko pomarzyć. I tutaj stoimy na rozdrożu szanowni Czytacze. I niczym bohater romantyczny wahamy się między dwoma sprzecznościami. Bo niby Dziedzic je, wyniki badań laboratoryjnych krwi ma w normie, dumni jesteśmy z tego, że sam gryzie i łyka, więc powodów do niepokoju być nie powinno, ale ogólny obraz nie jest najlepszy. Obciągnięte skórą kości Potomka wyglądają niepokojąco. Śmigający wzdłuż Francesco będzie miał coraz trudniej swoim wątłym ciałkiem utrzymać dużą i mądrą głowę. Tutaj nam Franciszek zdecydowanie odbiega od typowego chorego na SMARD1, bowiem z tego, co się orientuję, dzieci z Potworzastym raczej zmagają się z nadwagą.

„Raczej nadwaga” na pewno nam nie grozi, jednak zastanawiam się, co zrobić, żeby ciało Dziedzica nabrało trochę masy? Absolutnie nie zamierzamy Dziedzica utuczyć, bo wychodzimy z założenia, że osłabione mięśnie łatwiej mają dźwigać lżejsze ciało. Ale stosunek długości do masy niebezpiecznie nam się wydłuża. Czy powinniśmy Dziedzica dokarmiać sondą? A może powinniśmy poszukać porady w jakiejś poradni żywieniowej? Czy to może być zwykła poradnia żywieniowa, czy jakaś specjalistyczna? Czy chłopiec jedzący samodzielnie, sam oznajmiający i głód i sytość powinien dostawać na siłę jakieś dodatkowe pokarmy? A może odżywki albo suplementy diety? Powyższe pytania zajmują priorytetowe miejsce w naszych głowach na półce z pytaniami o Francesca i wierzcie mi są jednymi z lżejszych.

Wiem, że modne jest pójście w rzeźbę, a nie masę, jednak wydaje mi się, że nasze dziecko zdecydowanie przesadza…

1% podatku, który działa cuda.

Siedzi, mówi, gryzie, rusza stopami, podnosi plecy, próbuje zginać kolana. Ma rehabilitację, terapię wczesnego wspomagania rozwoju, dogoterapię. Chodzi na basen. Niedługo będzie miał nowy wózek.

Wszystko dzięki Wam. Nigdy nie byłoby nas stać na to, żeby zapewnić Frankowi tyle zajęć. Nie byłoby nas stać nawet na ich połowę, na sprzęt. Dzięki Waszemu 1% podatku Franek rośnie, rozwija się, kopie tyłek Potworzastemu.

Fundacja Dzieciom „Zdążyć z pomocą” zakończyła właśnie prace nad księgowaniem podatku dochodowego za rok 2011. Tym samym 1%, który w rozliczeniu za rok 2011 przekazaliście na subkonto Franka w fundacji, już się tam znajduje. Bardzo Wam dziękujemy! Zebrane pieniądze pozwolą nam utrzymać terapie Dziedzica na odpowiednim poziomie. W tym roku w akcję 1% dla Franusia włączyło się naprawdę wiele osób. Wszystkim Wam serdecznie dziękujemy!

Zrobi to także Franklin. Ponieważ budowanie zdań nie do końca mu jeszcze wychodzi, musiał zdać się nieco na pomoc mamusi. Jednak wyszło przednio. I uśmiech filmowy też wyszedł.

Śpiewa, tańczy, recytuje…

Kojarzycie Stefka? Kojarzycie. A Franka? Pewnie też. No to teraz zobaczcie, jak Franek ze Stefkiem się zakolegował. Są wersje lepsze i gorsze tej recytacji i choć nie od dziś wiadomo, że kamera absolutnie naszego Dziedzica nie peszy, to przyznać trzeba, że Młodzieniec jest teraz w takim wieku, że przed kamerą to on by się przede wszystkim chciał popisywać. Mimo wszystko jest się czym pochwalić.

Bardzo proszę: Franek recytuje „Stefka Burczymuchę” (za suflera zatrudniono mamę, bo jakby co- wróciłam!)

Dwa serca, dwa smutki.

Bez mamy to tak jakoś smutno jest. Niby dzwoni co chwilę i mówi, że „aj lov ju chłopaki”, ale pogonić do sprzątania nie ma kto. Zatem patrzymy tęsknym wzrokiem w stronę drzwi, a tu dopiero czwartek. Wczoraj wieczorem to Franek w geście protestu nawet rozdął brzuch i postawił płakać, ale doszliśmy do wniosku, że nie ma co szaleć, bo przecież jak my pękniemy z rozdęcia, a mama dostanie zawału, to kto będzie bloga prowadził? A najgorsze to jest to, że choć jedzenia tyle zostawiła to i tak nie wiemy co zjeść. Jak mama podgrzewa, to jest jakieś lepsze…

W każdy razie, jak to chłopaki-dzielniaki przez telefon zgrywamy machos i mówimy mamie, że jest okej i super i że ma się nie martwić. I też jej mówimy, że „aj lov ju”.

Franek i Tata.

Chłopaki rządzą.

-Ty pisz!

-Nie!

-No napisz coś, będzie fajnie!

-Auto? Brum brum?

-Dobra, będzie przejażdżka, ale napisz coś, ok?

-oooooookej!

-Proszę, masz komputer.

zkkfdldhkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkxzmz,m kmsdsgkdkasakcnnvvvvzldalowjfxalkmdvndgsskvnvskddsdddddfffffffffffffffffffffffff

I tak powstaje wpis. Franciszkowy wpis.

Mamy nie ma to rządzimy.

Mama zawsze pisze do Cioć, to my napiszemy do Wujków:

Chłopaki! chata wolna, a dzisiaj Liga Mistrzów. Mamy jedzenie, chipsy i kubusia marchewkowego jakby co. 🙂

Franek i Tata.

 

Łańcuszkowy zawrót głowy.

,

 

Łańcuszek zapukał i do nas. Załańcuszkowały nas Mama Amelii i Mama Ignasia. Zasady poniżej. Czy i my kogoś załańcuszkujemy? A jak!

Wyróżnienie Liebster Blog otrzymuje bloger od innego blogera w zamian uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Przeznaczone jest i przyznawane  blogom o mniejszej liczbie obserwatorów,  więc daje możliwość ich rozpowszechniania. Osoba z wyróżnionego bloga odpowiada na 11 pytań zadanych przez osobę, która blog wyróżniła. Następnie również wyróżnia 11 osób (informuje je o tym wyróżnieniu) i zadaje 11 pytań. Nie można nominować bloga, od którego autora otrzymało się wyróżnienie.

Od Mamy Amelii:

1. natura drewna czy trwałość stali? jej. nie wiem. mix?

2. magia ciała czy magia umysłu? poproszę 2 w1 🙂

3. sauna sucha czy mokra? saunie mówię moje zdecydowane nie, parno i duszno to to czego zimnolubcy nie lubią

4. ręcznik czy szlafrok? ręcznik, w szlafroku parno i duszno- nie lubię

5. J.K. Rowling czy P. Coelho? Ludlum! Z powyższych to już bliżej mi do Rowling.

6. cichy las czy słoneczna łąka? łąka, las z moją orientacją w terenie nie jest wskazany

7. list czy e-mail? biję się w wątłą pierś, bo e-mail- z lenistwa i wygody, aczkolwiek listy też się zdarzają…

8. romantyczny spacer czy szybka przejażdżka? romantyczny spacer- zdecydowanie.

9. czas czy jego brak? wieczny brak, wieczny bieg, wieczny niedoczas

10. miasto czy wieś? żyję na pograniczu i tu jest najlepiej

11. dystans do siebie czy do ludzi?

przede wszystkim do siebie, by mieć siły na ten do ludzi

Mamo Amelki! Pozdrawiamy i gratulujemy! 😉

I Mama Ignasia:

1. Jaki Czas ma dla ciebie sens? ten, który trwa i niech trwa jak najdłużej
2. Wolisz dzieci „posiadać” czy kochać? posiadać, by móc kochać
3. Wybierasz góry czy morze? morze, morze, morze- od zawsze
4. Wolałabyś dorastać teraz czy wtedy? wtedy, choć „za moich czasów” nie cierpiałam tego wtedy
5. Co daje ci poczucie mocy? uśmiech od ucha do ucha na twarzach moich chłopaków i 98% na pulsoksymetrze Francesca
6. Zielona herbata czy kawa z mlekiem i miodem? kawa z mlekiem bez miodu
7. Sky Fall czy Robin Hood? Bond 🙂
8. W czym żyje ci się najlepiej: w „dawno temu” czy „tu i teraz”, czy raczej „już wkrótce”? tu i teraz
9. Twoja pasja to…? już dawno nie posiadam i wbrew pozorom nie jest mi z tym źle
10. Twoja „antypasja” to…? łańcuszki
11. Twoja „szewska pasja” to…? lista jest długa i pokrętna, bom choleryk z urodzenia

Dobra, nominujemy:

Kaczkę– wiem zamordujesz, ale kogoś zgodnie z zasadami musiałam

Bebe– jak nie zamorduje mnie kaczka, ona to zrobi na pewno

Młodą Lekarkę– bom złośliwa bestia i lubię dokładać ludziom zajęć

Wojtków– tutaj co do zamordyzmu jeszcze nie potrafię się określić

Dużego Antka– i tu byłoby fajnie, gdyby Antek SAM pisał 🙂

Mamę Gabrysi– bo mknę dziś przez Wasze rejony i wpadłyście mi do głowy

Mamę Kuby– żeby kilka osób zajrzało do niego i wiedziało, komu można pomóc

Miało być 11, ale muszę już lecieć. Do soboty chłopaki rządzą- mama wyjeżdża. Nie cierpię się pakować.

A! I nasze zajawki:

1. Typ sowy czy skowronka?

2. Matematyk czy polonista?

3. Bigos czy sushi?

4. Książka czy film?

5. Autobusem czy samochodem?

6. Leniwiec czy mróweczka?

7. Marzyciel czy realista?

8. Gotować czy jeść?

9. Upał czy siarczysty mróz?

10. Śmieszek czy smutas?

11. Łańcuszek czy nie?

A w ogóle mistrzostwo świata w łańcuszkach ma Mama Precla- niby wzięła udział, niby nie. Łańcuszek Killer. Miszcz. Polecam!

 

 

Jak uśpić dwulatka, czyli wielce (nie)praktyczny poradnik.

Każdego dnia, w każdym domu przychodzi ta pora: czas usypiania dzieci. Jako, że obok perfekcyjnej pani domu nawet nigdy nie przechodziłam, to i do perfekcyjnej mamy jest mi całkiem daleko. Jednak śmiało mogę Wam poradzić, co należy robić, by Wasze dziecko szło spać o bardzo nieprzyzwoitej porze. Byłoby niezwykle nudno, gdybyśmy wszyscy kładli dzieci spać przed 21. Tłok na fejsie, obciążone serwery portali internetowych i tyyyyyyyyyyyle czasu na prasowanie. A tak (jeśli tylko zastosujecie się do moich rad) nie ma szans, że poprasujecie, a dziecko pójdzie spać przed 22:30.Po 23 to już nie ma sensu włączać żelazka i tak bez wyrzutów sumienia można przetrwać do ostatniej wyprasowanej koszuli. No to zaczynamy:

1. Ignorowanie:

wyłącz telewizor/radio/komputer, zgaś światło, włącz nocną lampkę, pocałuj w czółko i wyjdź z pokoju. Gdzieś po około 17 sekundach powinieneś drogi Rodzicu usłyszeć: „piiiiiiiiiiiiiiiić!”. Ignoruj. Chyba, że dziecko nie piło od trzech dni. Wówczas w milczeniu podaj soczek lub herbatkę i wyjdź. Założę się, że dwa łyki wystarczą, by dziecię ugasiło pragnienie, a Ty po 14 sekundach znów usłyszysz „piiiiiiiiiiiiiiiić!”. I tak siedemnaście razy. Do 22:43.

2. Przytulanki:

grunt to odpowiedni nastrój. Ciepła kołderka, fajne pidżamki, wesołe minki. Przytulacie się do siebie szczęśliwi i pełni nadziei. Ty- że dziecko zaśnie za 10 minut tulone przez ukochanego Rodzica, dziecko- że sobie pogadacie do północy. I tak wtulony, drogi Rodzicu słuchasz” „brum brum, auto, kukulyla, łooooooooooooooo, gili gili”. Nie ma opcji, żeby przytulanki nie przekształciły się w poważną rozmowę o samochodach, plonach, zaskoczeniach i łaskotkach. Minimum do 22:30.

3. Wierszowanie:

mówisz wierszyk. Pierwszy, drugi, siedemnasty, sto pięćdziesiąty szósty, a ono nie śpi. Ba! Ono się domaga „o dziku”, „o Gesiu”, „o koku”. I jeszcze jeden. I następny. I już przysypiasz od tego wierszowania, aż słyszysz: „mama! lalala”. Tylko nie zacznij śpiewać! Spać na pewno nie pójdziesz przed 23.

4. Na straszaka-terrorystę:

„bo powiem tacie”, „o! idzie mama!”, „śpij, bo jutro znów zaśpimy”, „jak nie pójdziesz zaraz spać…” Nie działa. Dwulatki głupie nie są… Kombinują w tych swoich malutkich główkach, że jak jedno z rodziców usypia, to drugie na bank kamufluje się w łazience albo kuchni byleby tylko nie zostać zagonionym do usypiania. I tak sobie trwacie, dopóki starczy sił. Myślę 22:38.

5. Pozycja:

„Mamo na bok!” „Maaaaaamo na gugi (drugi)” „Mamo peki (plecki)”I chodzisz, i przekładasz, przerzucasz, odwracasz, układasz. I ciągle źle, ciągle nie tak. A tak naprawdę to chodzi o to, by sobie jeszcze pofruwać po łóżku. Bo spanie przed 23 jest zdecydowanie passe.

A tak serio. To choć to wielce niewychowawcze i okrutnie niepedagogiczne oraz rysujące nieciekawe perspektywy na przyszłość- śpimy we trójkę. Ja w środku. Plusy są tego takie, że kołdry mi nigdy nie brakuje i mam po obu bokach fantastycznego i przystojnego mężczyznę. Minusy… Hm. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak niechodzący, ograniczony ruchowo dwulatek potrafi się rozpychać. I wiem na pewno, że to akurat odziedziczył po tatusiu.

Kalambury.

Znacie tę sytuację, kiedy z wielkim zapałem tłumaczycie komuś tak zwaną oczywistą oczywistość, a ten ktoś ni w ząb nie potrafi tego zrozumieć. I pyta i dopytuje i drąży, a Wy próbujecie i z tej strony i z tamtej i dookoła. Trzeba mieć wtedy niezwykle stalowe nerwy, prawda?

To wyobraźcie sobie, że Franek ma tak z nami niemal codziennie.

Ponieważ jesteśmy właśnie na etapie wielkich kroków rozwojowych, szczególnie w zakresie mowy prawie każdego dnia próbujemy rozszyfrować nowe słówko Dziedzica. Już pomijam te piękności, które wypływają z jego ust, typu: auto, dom, pan, mama, ania. Są też takie kwiatki jak „bakakan” (bakłażan), „kukulyla” (kukrydza) czy „kolala” (kolacja). Dzisiaj już był na granicy, no bo ileż można tłumaczyć rodzicom, czego się oczekuje. A było to tak…

Położony na kanapie Dziedzic zażądał „okoku”. Nasza przewaga powinna polegać na tym, że zdolności ruchowe Francesca są mocno ograniczone, więc zazwyczaj nazywa to, co leży w zasięgu jego wzroku. Zazwyczaj, bo nie dziś. Dziś poprosił o „okoku”. Ponieważ 174 próba odgadnięcia spełzła na niczym, mało wychowawczo chciałam wmówić Dziedzicowi, że to co mu właśnie podaję, to jest „okoku”. Powiem tak: dwulatek potrafi mrozić wzrokiem i patrzeć na swoją mamę wzrokiem pełnym dezaprobaty ze szczyptą litości w tle. Próbując odzyskać resztki godności, zapytałam z nadzieją w głosie: „a może kotek?” „Taaaaaaat!” rozległo się z ust Dziedzica, a  my już zaczęliśmy świętować. Bo figurka kotka leżała tuż pod nosem. Reakcja Franklina była błyskawiczna:

„Kąka okoku!”

Wiecie o co chodziło? Miała być książka. O kotku. A nie kotek.

Książka o kotku.

Gra w skojarzenia: Dziedzic-Mama 1:0.