Bywa i tak:
Motylki w brzuchu mówią ci, że tym razem to chyba jest to. Test robisz zatem w walentynki- po to, żeby podkręcić nieco romantyzm, a gdyby nie wyszedł, to żeby romantyzm wynagrodził rozczarowanie. Patrzysz na płytkę i dwie kreski! Nie, że jedna, jak na ostatnich siedemnastu. Dwie wyraźne, grube kreski. No i nie wierzysz. Nie wierzysz, choć starałaś się o nie bardzo długo. No, ale jak? To teraz przytyjesz? Musisz odwołać winko z koleżankami? Nie będzie szaleństw? Mąż niemężem jeszcze będąc nosi cię na rękach po domu. Utrzymujecie tajemnicę do magicznych 12 tygodni. Doktor mówi, że wszystko ok. A potem leci jak z płatka. Tyjesz, jesz jogurt ze śledziem, lądujesz w szpitalu, bo nerka odmawia posłuszeństwa, masz ochotkę na marchewkę z groszkiem od przyszłej teściowej i drożdżowe od mamy. Sąsiadki mówią, że będzie syn. Byłoby fajnie, chłopcy są fajni. Niemąż wymyśla imię. Nie bardzo ci się podoba, ale koniec końców nie ma już nikogo, kto do twojego brzucha mówiłby inaczej. Nadal tyjesz. Kiedy jesteś już naprawdę duża, a brzuch sięga ci kolan, postanawiasz, że jednak chcesz być żoną. Hormony? W tydzień organizujesz ślub, który bierzesz na dwa tygodnie przed porodem, dzierżąc w rękach tytuł najgrubszej panny młodej ever. W białe suknie się nie mieścisz, zostaje więc morski (?). Może to i lepiej. Jakoś dostojniej. Na opuchnięte palce już Mąż z trudem wkłada ci obrączkę. Do niedoszłej teściowej uczysz się mówić mamo. Twoja osobista mama zabrania ci wszystkiego. Zatem lenisz się i lenisz. Dwa tygodnie później pakujesz plecak swój i gitarę… Tfu znaczy torbę do porodu. Mąż zostawia cię w dobrych rękach i wraca myć okna. Mówi, że się nie denerwuje, ale mu nie wierzysz. Wszyscy się denerwują. Masz mieć cesarkę tak, jak twoje koleżanki z pokoju. Nocą jednej z nich odchodzą wody- robią więc cesarkę na cito. Lekarz żartuje, że więcej nocnych operacji już nie planuje, mamy czekać do rana. Odwrotnie do twojego tętna, tętno dziecka spada. Położna zaleca ruch. Ruch? 17 kilogramów więcej i ruch? Dobre sobie! Ruszasz się, a tętno dziecka wraca na właściwy tor. Doczekujecie rana. Rozwiązują was iście po cesarsku. Na twoich piersiach lądują niespełna trzy kilogramy opatrzone największymi oczami świata. Wpadłaś. Zakochujesz się na amen.
Trzy dni później wracacie do domu. Świat oszalał ze szczęścia.
Trzy miesiące później lądujesz na oiomie. Świat się zatrzymuje.
Trzy tygodnie później słyszysz, że macie się pożegnać.
Trzy sekundy później nie zgadzasz się z tym.
Trzy lata później z ogromem siły, poczuciem bezpieczeństwa i milionem przyjaznych serc wiesz, że będzie dobrze.
Trzy lata później prosisz o jeden procent podatku na leczenie i rehabilitację swojego syna. Po to, żeby ta bajka miała jednak happy end.