Przychodzi baba do lekarza…

Służba zdrowia jak jest, wiadomo. No, przynajmniej wszyscy twierdzą, że wiedzą, jaka jest. I choć część winy można zrzucić na system, to przecież wiadomo, że w dużej mierze opinia bazuje na stosunku do pacjenta. W naszym zapotworzonym życiu dogłębnie poznaliśmy wszystkie oblicza publicznej i prywatnej także służby zdrowia.

Takie sytuacje:

1. Wizyta na NFZ: Pan Doktor (zgodnie z opiniami internetowymi najlepszy z najlepszych), czas oczekiwania na wizytę dziecka: 6 miesięcy. Czas wizyty: 4 minuty. Pan Doktor mówi, że a/ nie ma sensu leczyć, bo choroba z nazwy nieuleczalna, b/nie ma sensu pionizować, bo i tak nie będzie chodził. Wrażenia: bezcenne.

2. Wizyta prywatna: Gabinet oblegany przez pół Polski. Wizyta umawiana 8 tygodni wcześniej. Godzina wizyty: 9.00. Stawiamy się 8:45. Pierwszy specjalista przychodzi o 10.15. z informacją, że jeszcze chwilę musimy poczekać. Z trzylatkiem, który śniadanie jadł w biegu, a drugie w poczekalni. O 10:40 specjalista upomniany przez tatę, pojawia się. Co istotne: w ogóle nie słucha uwag, pytań, ani spostrzeżeń rodziców, którzy są z dzieckiem cały czas, a które on widzi drugi raz w życiu. Wydaje zalecenia, których nie popiera żadnym argumentem. Pytania zbywa lub zwyczajnie pomija. Koszt wizyty: 400 zł+ dojazd+ wściekły na cały świat trzylatek. Na ścianach cztery miliony dyplomów wieńczących cztery miliony kursów. Dziękujemy.

3. NFZ. Wizyta tradycyjnie umawiana dwa miesiące wcześniej. Pan Doktor na widok respiratora mówi: „Ale masz fajną furę Franio. ” Zna imię dziecka, które widzi pierwszy raz- z karty pewnie. Pyta mamę, o co chodzi z tym SMARD1, bo spotyka się pierwszy raz, więc nie wie, ale doczyta, się dowie, porusza się we własnej dziedzinie. Bada, szuka, drąży. Bierze pod uwagę, że respirator, że choroba dziwna, że mama przestraszona. Zaprasza (!!!) na kolejną konsultację w ramach funduszu, podaje prywatny numer telefonu w razie gdyby, odprowadza do drzwi. Na NFZ. Można? Pewnie, że tak.

4. Wizyta prywatna. Doktor znany wszędzie. Specjalista. Taki the best of the best. Na ścianie jeden obraz. W gabinecie leżanka, biurko i jedna szafa. Same książki. Doktor wypytuje, kiwa głową, robi notatki, słucha uwag. Nie narzuca opinii. Obiecuje pomóc w miarę możliwości. Ponieważ wizyta przedłuża się, sugeruje obiad dla dziecka w trakcie. Udostępnia kuchnię obok gabinetu. Rodzinnie, sielankowo. Wiedza i fach płyną zewsząd. 180 zł. Realna pomoc, jeszcze będziemy wracać.

Pani Doktor, Panie Doktorze, Pani Pielęgniarko, Panie Fizjoterapeuto,

kiedy przychodzimy do Waszego gabinetu, rezydujemy na Waszym oddziale, uwierzcie proszę: ostatnią rzeczą, jaką chcielibyśmy sprawić, jest kłopot. Nie traktujcie nas zatem, jak intruzów. Nie udawajcie, że nie widzicie, kiedy godzinami wystajemy pod drzwiami oddziału, żebyście wpuścili nas do naszego chorego dziecka. Nie traktujcie lekceważąco, kiedy wiecie, że chwilę temu powiedziano nam, że nasze dziecko umrze. Nie bądźcie alfą i omegą- lepiej raz nie wiedzieć, niż raz się pomylić. To Wy jesteście szansą dla nas i naszych dzieci. Nie psujcie tego. Nasza wdzięczność nie zna wówczas miar.

***

To jest nasza subiektywna opinia, ale po raz kolejny powtórzę: Pielęgniarki (przede wszystkim) i Doktorzy pracujący na Oddziale Intensywnej Terapii Pediatrycznej w Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi, to kadra medyczna, od której powinni się uczyć wcześniej. Nie znam ośrodka  o tak fachowym i empatycznym podejściu do pacjenta. Wielki ukłon i nasza dozgonna wdzięczność za to, co robiliście dla nas przez niemal pół roku. Będziemy Was odwiedzać wyłącznie towarzysko. 🙂

19 myśli w temacie “Przychodzi baba do lekarza…

  1. To fakt w dzisiejszych czasach trafić na dobrego lekaża który rzeczywiście chce pomóc i interesuje się graniczy z cudem :/ Fachowcy od siedmiu boleści, większość oby odwalić swój „obowiązek”, albo wziąść szybką kasę za prywatną wizytę ;(

  2. Mysle, ze mozesz podac publicznie nazwiska tych „dobrych” lekarzy. Dla tych ludzi najwieksza satysfakcja z wykonywanej pracy jest wdziecznosc pacjenta i jego rodziny. Mozemy w ramach „podziekowan” zasypac skrzynki emailowe tych lekarzy emailami o tresci „dziekuje”, ale mysle ze to by im tylko przeszkodzilo, zamiast ich ucieszyc. Tak wiec tu i teraz: dziekuje Wam, Lekarze i Pielegniarki z powolania, w imieniu Frania i innych pacjentow.
    PS. Czy przyznajesz sie tym zaufanym lekarzom, ze Franio ma bloga?
    pozdrawiam i sciskam Franciszka-Brudaska,
    Gosia

    • gosia- rzadko kiedy mówię o blogu. No, chyba, że w pracy. Tu prawie ciągle. 🙂
      Ale czasem Doktorzy mnie zaskakują, bo wiedzą i czytają. Z ukrycia i w ukryciu.

  3. Mamo Aniu, poplakalam sie na dzien dobry….wzruszajace!!! Tez mam syna z respiratorem, mieszkam poza granicami Polski. Noz w kieszeni mi sie otwiera kiedy slysze o takim okropnym traktowaniu pacientow w kraju – niektorzy ludzie serca nie maja.
    Pozdrawiam!!!

  4. Tak, jak napisala ulla30, sa lekarze i lekarze…
    O swoich osobistych doświadczeniach z nimi mogłabym książkę napisać, ale skupię się na jednym przypadku: Mnie taki jeden specjalista ginekolog powiedział, że jestem bezpłodna (bez jakichkolwiek badań, tonem jakby mówił, że jutro będzie padał deszcz, jakby to nic takiego nie było) i zaraz zaproponował wizytę w prywatnym gabinecie w Poznaniu, mówiąc, że „wyleczymy”. A kilka miesięcy później zaszłam w ciąże… bez żadnego problemu 🙂
    A Franiowi życzę żeby na swojej drodze spotykał już tylko tych dobrych lekarzy, a najlepiej żeby ich wcale nie potrzebował…

    • KreatywnaMamaKreatywneDziecko- ginekologia- temat rzeka! Nie mniej jednak gratulujemy pokonania „diagnozy”! 🙂

    • mamo_pietruszki czasem jest łatwiej, tylu Doktorów i „Doktorów” już przerobiliśmy, że jesteśmy uodpornieni.

      Buziaki dla świetnej trójcy!

  5. Polecam film: Patch Adams. Jest między innymi i o tym o czym piszesz Aniu.
    Gra w nim Robin Williams. Franio byłby zachwycony takim doktorem z czerwonym noskiem 🙂

  6. Nie wiem czy czytaliście na leoblogu post „Rozrachunki” też opisują jak Ty matko Anko swoje spostrzeżenia związane ze służbą zdrowia.Trzymam kciuki za Frania.Pozdrawiam

  7. Aniu podobne doświadczenia z naszym Leosiem, również potwierdzam opinie o Łodzi gdzie Leoś spędził pierwsze tygodnie życia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *