Szósta Robótka

Czytaczu! Jeśli jesteś tu nowy i nie znasz bloga od podszewki, to pewnie nie pamiętasz, ale w zeszłym roku na naszym słupie ogłaszaliśmy, że JEST ROBÓTKA!

2015_blog-banner

W tym roku wszyscy blondyni, bruneci i rudzi oraz niscy i wysocy, panie domu i sekretarki prezesa, handlowcy, matki, ojcowie, duzi i mali robótkują po raz szósty! My też dołączamy. Bo to super sprawa jest. Już wyjaśniam: chodzi o to, żeby Starszakom w domu w Niegowie uśmiechnąć buzie. Jak to zrobić? Wystarczy wykleić, namalować, narysować, wydziergać, czy co tam potraficie kartkę i wysłać ją wybranemu przez siebie Starszakowi. Starszak taką kartkę dostanie, przeczyta lub odsłucha przeczytaną i zostanie uśmiechnięty. Szczegóły przedstawia Komitet Dezorganizacyjny pod TYM LINKIEM. Jest jeden skutek uboczny takiej robótki. Uśmiech wraca jak bumerang i nie pozostaje Ci drogi Czytaczu nic innego, jak być uśmiechniętym!

To co, Robótka numer sześć?

Robotka2015_sztandar_500px

 

Ja pierniczę

A wiecie, że u nas wczoraj spadł pierwszy śnieg? Wracaliśmy właśnie z gumeczek naszym wesołym frankowozem i kiedy Franio zobaczył płatki, od razu zapytał, czy już Święta są blisko. No u nas… są. A jak Święta, to piernik. Przepis mamy sprawdzony w zeszłym roku, kiedy to wespół z Ciocią Ew. i Babcią Goshą popełniliśmy miliony pierniczków- pysznych i pachnących. Jak zwykle naszą książką kucharską był sms do Caramel i tym sposobem od tygodnia w „chłodnym i suchym miejscu” dojrzewa nasze ciasto piernikowe.

A było to tak:

weź 1/2 kilograma cukru 20151118_170525

 

 

 

 

20151118_170638oraz 1/2 kilograma miodu- najlepiej z zaprzyjaźnionej pasieki 😉

 

 

 

 

 

 

a także 1/2 kilograma masła 20151118_170106

 

 

 

 

20151118_172523oraz 1 i 1/2 kilograma mąki

1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia

1 i 1/2 łyżeczki sody

1 łyżkę przyprawy do piernika

 

6 jajek i skórkę startą z 1 pomarańczy 20151118_172820

 

 

 

 

Potem musisz roztopić masło, dodać cukier oraz miód. Masę zdejmij  z ognia, dodaj przyprawy korzennej i skórkę z pomarańczy. W czasie, kiedy Ty zajmujesz się ogarnianiem masy miodowo-cukrowej, w ramy czego wchodzi igranie z ogniem i gorącym garnkiem, a rodzinne przepisy bhp wyraźnie zabraniają na zabawę kuchenką Twojemu niepełnoletniemu pomocnikowi, pomocnik ów… konsumuje.

20151118_170207

i konsumuje…

20151118_170320

 

 

 

 

 

 

20151118_170158…i konsumuje

 

 

 

 

Zatem czym prędzej przesiej mąkę razem z sodą i proszkiem do pieczenia. Dodaj do tego zmiksowane jajka…

20151118_173104


 …i wymieszaj.

Do takiego combo dodaj masę miodową i ponownie wymieszaj.

20151118_173330

W normalnych kuchniach mieszanie pewno wykonują wypasione roboty i inne mechaniczne mieszadła, u nas manufaktura w czystej postaci i tak po dobrych piętnastu minutach machania łopatką mamy ciasto! Takie piękne i gotowe odstaw do leżakowania w chłodnym miejscu na 3-6 tygodni.

20151118_175041

Po tym czasie ciasto piernikowe podziel na kilka części, rozwałkuj, jak na pierogi mocno podsypując mąką. Piecz na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia na złoty kolor przez ok 30 min w temperaturze 180 stopni. Ale to już instrukcja na zupełnie oddzielny wpis…

Smacznego 🙂

 

Unijna wywiadówka

Ponieważ cały czas w pamięci mam, ile czasu, perturbacji i nerwów zajęło nam wprowadzenie Frania do zerówki przy szkole ogólnodostępnej, staram się cały czas mieć rękę na pulsie. Młodziak, co prawda uzyskał zgodę na opiekę osoby zatrudnionej w formie pomocy nauczyciela, ale jest to zgoda na czas zerówki. Mamy taki plan, że od września, niezależnie od postanowień i ustaw, nasz Franio zostanie pierwszoklasistą. Naszym zdaniem jest to dla niego najlepsze rozwiązanie. Nadal niestety nie wiemy, jak będzie wyglądała opieka nad Frankiem. Mimo tego, jak ładnie i gładko wygląda to na zewnątrz i obok, Franio potrzebuje całodobowego dozoru (pewnie nikt tego nie zauważył, ale od września w szkole rurka Franka zatkała się już dwa razy- tylko sprawne oko i ręce Cioci M. sprawiły, że obeszło się bez afery na całą szkołę- dyskretnie dla Frania i bez traumy dla jego kolegów). Między innymi dlatego zależy nam, żeby osoba, która będzie zajmowała się Frankiem oprócz zdolności opiekuńczych oraz pedagogicznych będzie miała to „coś”, co jemu nie da odczuć, że tak bardzo różni się od kolegów, a kolegom nie napędzi stracha do kolegowania. Z resztą o kolegach z zerówki i szkoły mogłabym pisać i pisać- to są bardzo fajne i zaangażowane dzieciaki. Jednak dziś nie o tym.

Jakiś czas temu po burzliwej debacie szkolnej z naszymi przyjaciółmi, wybrałam się do kaliskiego Inkubatora Przedsiębiorczości. Poszłam tam, żeby zapytać, czy ja jako mama niepełnosprawnego dziecka, mogłabym zrobić coś, co ułatwi mu życie w świecie sprawnych ludzi. Przecież zgodnie z terminem o edukacji włączającej KAŻDE dziecko niepełnosprawne ma prawo do nauki w szkole ogólnodostępnej, a faktu, że warunki bywają różne, chyba nie muszę Wam tłumaczyć. W naszej szkole jest nieźle- jest podjazd do wózka, jest szeroki korytarz i wejścia do klas (zorientowanym w temacie powiem, że wózek kimba2 wszedłby bez problemu), jest też obrotna i zaradna Pani Dyrektor. Dlatego właśnie pomyślałam, że jeśli można zrobić coś, co pomogłoby szkole być jeszcze bardziej niezłą, to trzeba to po prostu zrobić.

W Inkubatorze wyjaśniono mi, że jako Matka Anka, to ja w tej materii niewiele mogę. No, może poza tym, że podpowiem. Podpowiedziałam więc Pani Dyrektor tego, co się dowiedziałam: że w ramach Wielkopolskiego Regionalnego Programu Operacyjnego jednostka organizacyjna (w naszym przypadku Urząd Miasta, któremu podlega mój „ukochany” Wydział Edukacji, zaś któremu dalej nasza Szkoła) można ubiegać się o dofinansowanie ze środków Unii Europejskiej, które pozwoliłoby zabezpieczyć wszystkie potrzeby nie tylko Frankowi, ale każdemu niepełnosprawnemu dziecku, jakie pojawiłoby się w naszej szkole. Dziś Franio jest w zdecydowanej mniejszości uczniowskiej. I choć bardzo życzyłabym sobie, żeby dzieci nie chorowały i nie były niepełnosprawne, to niestety nie mogę tego wykluczyć. Kto wie, jak to będzie w przyszłości? Stąd uznałam, że już teraz można zabezpieczyć naszą Szkołę we wszystkie niezbędniki dla tego rodzaju uczniów- toalety, sprzęty, kursy dla kadry i nauczycieli. Byłoby fantastycznie, gdyby w przyszłości to nie rodzice, a urząd wybiegali na przeciw potrzebom uczniakom specjalnej troski i, żeby np. zatrudnienie nauczyciela wspomagającego nie było luksusem, a normą. Na stronie funduszeeuropejskie.gov.pl monitoruję więc moment naboru wniosków na „nasze” działanie i na szczęście mam w tym wsparcie Pani Dyrektor, która po przyjrzeniu się całej sprawie, obiecała zrobić wszystko, co w jej mocy. Fajne jest to, że jeśli udałoby się zdobyć takie fundusze, to ich wykorzystanie w żaden sposób nie obciąży budżetu miasta i szkoły, to coś w rodzaju bonusu- nie zabierzemy tego z dróg, ani z dofinansowania dla zdrowych dzieciaków, a skorzystać mogą wszyscy.

Musicie wiedzieć, że sama Pani Dyrektor, nawet z Matką Anką na plecach także nie zdobędzie tych funduszy. Tutaj musi zadziałać jednostka organizacyjna- miasto czyli i mój ulubiony wydział. I tak sobie Matka myśli, że skoro nabrała już tyle odwagi, żeby zacząć i zapytać, to może wybrać się do paszczy law (ulubionego wydziału znaczy) i zmobilizować szacownych Państwa Urzędników do działania? W myśl zasady, że jak nie drzwiami, to wiecie?

To co, będziecie trzymać kciuki?

 

Pod wpływem procentów

Słuchajcie, mamy problem z naszym synem.

Franek ma pięć lat. Od trzeciego miesiąca życia jest podłączony do respiratora. Zdiagnozowany jako jedno z pierwszych dzieci chorujących na przeponową postać rdzeniowego zaniku mięśni. W jednym z wielkich szpitali, na jednym z poważnych oddziałów, bardzo ważny pan doktor powiedział nam, że jeśli się upieramy, możemy go zabrać do domu, ale może lepiej jakiś ośrodek? Po czym dodał, że nie będzie siedział, nie będzie jadł, nie będzie mówił…

A on, kochany pamiętniczku nadaje jak szalony. Po prostu buzia mu się nie zamyka. Nawet przez sen mówi! Pyta, dręczy, krzyczy. Ciągle i wciąż. A kiedy czyta, drogi pamiętniku, to trochę za szybko i respirator nie nadąża. I my mu ciągle powtarzać musimy. Wolniej Franio, głośniej troszkę. Franio wolniej.  I to właśnie ten problem jest. Czy można jakoś ustawić ten respirator, żeby nadążał? 😉

Trochę sobie z Was zażartowałam drodzy Czytacze. Ale tylko po to, żeby wszystko szybciutko wyjaśnić. Widzicie Frania na tym filmie? Dzielnie siedzi (choć kręgosłup prawie do wymiany 🙁 ) , trzyma głowę, panuje nad rękoma. No i czyta! To fakt, że cicho i być może trudno Wam będzie go zrozumieć, ale czyta! A miał nie mówić. I piszę to nie tylko dlatego (choć przede wszystkim), żeby się pochwalić, ale także po to, żebyście wiedzieli, że to także dzięki Wam. Fundacja „Zdążyć z pomocą” zakończyła właśnie księgowanie 1% za rok 2014.  Wasz 1% nie poszedł na marne. Dzięki temu, że w ubiegłym roku w rozliczeniu podatkowym 1% podatku przekazaliście na rehabilitację i leczenie Frania, ten młody dzielny człowiek mógł uczęszczać na swoje ukochane gumeczki, ćwiczyć z Ewą, Anią i Markiem, a także jeździć do Pani Beaty od Literek. A dziś wiemy, że znów zaznaliśmy Waszego wielkiego serca i dobroci. Wystarczy pieniędzy na kolejny rok ćwiczeń i walki z potworzastym. Jesteśmy ogromnie wzruszeni tym, że nasz dzielny syn ma tylu fantastycznych przyjaciół. Dodaliście nam skrzydeł i wiary, że może uda nam się pomóc dobrnąć Franiowi w dobrej kondycji do leku. Bardzo dziękujemy.

p.s. Wiersz, który czyta Franio to „Okno” z „Wierszyków domowych” Michała Rusinka- ostatnio ulubionej lektury.

Coraz bliżej

Nie wiem, jak to jest u Was, ale u nas w tym roku wyjątkowo szybko czuć… Święta. No20151116_092934 nie żartuję. Jakoś tak nas wzięło. Franek od tygodnia zasłuchuje się w świątecznej składance Pana Buble, więc i pod matczynym nosem co jakiś czas brzmi Jingle Bell’s. Tata coś tam śpiewa, że all I want for Christmas to Mama i komplet kluczy, czy inne czary mary do garażu, a Leon jakby zupełnie świadom, do jakiej niepoważnej rodziny trafił, bierze wszystko na klatę. Dzisiejszy wpis będzie więc zapowiedzią naszych przygotowań świątecznych (matko święta w listopadzie!!!), bo dziś choinka, za chwilę ciasto na pierniki, list do Mikołaja, a potem cuda panie i wianki 🙂 Wchodzicie w to?

20151116_124845

Z tą choinką to naprawdę nie żartowałam. Co roku bowiem prawie na ostatnią chwilę pędzimy tuż obok do szkółki i wybieramy najpiękniejsze drzewko na świecie. Przemiły Dziadek Wiktora hoduje na naszym osiedlu drzewka do wyboru i koloru: duże, małe i średnie. Bardzo mocno zielone i szare.20151116_124819 Zwykle ubieraliśmy choinkę tuż przed Świętami i potem było jej tak jakoś… mało, krótko. Dlatego w tym roku wyjmiemy ozdoby świąteczne pewnie zaraz na początku grudnia, a dziś odwiedziliśmy las- jak to mówił Franio- i zaklepaliśmy najpiękniejszą, najwspanialszą i w ogóle naj… Naszą choinkę!

 

Tak sobie jednak pomyślałam, że tuż przy choince będą prezenty. I jak na prawdziwą prawie zorganizowaną Matkę Ankę popełniłam listę. Nie, że swoich, znaczy dla mnie. Tylko listę takich, które trzeba nabyć. I już, już nurkowałam w odmętach sklepów internetowych, kiedy napisała do mnie Ula i zaprosiła mnie do świątecznej edycji Handmade for Hope. Akcję organizuje Fundacja SMA- ta sama, która ma pieczę nad wszystkimi nowinkami ze świata leków i walk z potworami. Ula pisze, że między innymi dzięki Wam z poprzednich edycji udało się uzbierać dwadzieścia siedem tysięcy złotych. Mnóstwo pieniędzy na badania, leki i działanie. Fajne w tej akcji jest to, że kupując jakiś przedmiot (a można zdobyć 20151116_124830naprawdę perełki) masz prezent na Święta, a całość wpłaconej przez Ciebie gotówki jest przeznaczona na działania Fundacji. Jeśli macie ochotę, dołączcie do tego wydarzenia KLIK KLIK KLIK .

Tym samym z listy przedświątecznych przemiłych obowiązków mamy już choinkę. Jutro działamy w kierunku ciasta na pierniki, bo to już naprawdę ostatni dzwonek! Potem napiszemy list, choć Franio jakoś podejrzanie głośno w tym roku wypowiada swoje marzenia, a potem będzie już z górki. To co? Namówiłam Was do przedświątecznego szaleństwa w listopadzie? Przecież to w ogóle nie koliduje z andrzejkami. Wosk też będziemy lać 😉

Chlebek bananowy

Byliście już kilkukrotnie gośćmi w kuchni Franka i musicie wiedzieć, że z każdym razem przede wszystkim jemu sprawia to coraz więcej frajdy. Z precyzją aptekarza odmierza składniki na wadze, czyta przepis i sprawdza dostępność składników, pyta po co i dlaczego, podjada i smakuje. Ponieważ dziś jesień mocno rozhulała się na naszym podwórku, to na rozgrzewkę popełniliśmy chlebek bananowy z cynamonem i imbirem z tego (klik) przepisu.

Potrzebne będą:

300 g mąki

400 g bananów (my mieliśmy dokładnie 374 po obraniu 😉 )

150 g cukru pudru (Franek mówi, że jest słodszy niż ten nie w pudrze)

125 g masła (odmierzone niemal z linijką)

2 łyżeczki cynamonu

łyżeczka proszku do pieczenia

2 łyżeczki startego świeżego imbiru (mieliśmy więcej, bo lubimy, choć Franio stwierdził, że jest ostrrro)

2 jajka (najlepsze znoszą kurki Babci Goshi)

sok z cytryny

20151111_182505Nie od dziś wiadomo, że w gotowaniu najfajniejsze jest próbowanie! kiedy zatem odmierzyliśmy już wszystkie składniki, Franek próbował…

20151111_183234…cukier

 

 

 

20151111_184237

…i mąkę

 

 

 

20151111_184248i jeszcze raz cukier…

 

 

 

 

20151111_183551…i przede wszystkim masło! Musicie wiedzieć, że Franek mógłby masło jeść łyżkami. Samo. Kanapka śniadaniowa, to nie bułka z masłem, a masło z bułką!

Spróbowane masło należy rozpuścić i gorącego już lepiej nie próbować. 😉

Za to banany trzeba rozgnieść za pomocą widelca. Wspólnie z Frankiem uznaliśmy, że to okrutnie męczące zajęcie jest, dlatego skorzystaliśmy z opcji „uruchom Tatę” i poprosiliśmy go o pomoc. Rozgniecione banany trzeba skropić sokiem z cytryny, aczkolwiek po czasie na profilu Frania na facebooku (bo wrzuciliśmy tam zapowiedź tego posta) przeczytałam, że najlepiej by było, gdyby banany nieco sczerniały. Sok z cytryny chyba im to trochę utrudnił.

20151111_184513

Pozostałe składniki umieszczamy w oddzielnej misce (wszak zmywania nigdy zbyt wiele!) i dokładnie mieszamy. Mieszanie też jest dość ciężką pracą, jednak tym razem nie mogliśmy wykorzystać tężyzny Taty, bo mały Leon dość ostentacyjnie postanowił włączyć się w przygotowanie chleba i w samym środku gotowania zaśpiewał jedną ze swych ulubionych serenad, znaną wiernym słuchaczom pod tytułem: „To już naprawdę 20151111_184823najgłośniej, jak potrafię”. Kiedy tata uspokajał Leona, my mieszaliśmy mąkę, cukier (spróbowany po raz czwarty), cynamon, jajka i całą resztę. Wiecie, że roztopione wystudzone masło nie jest już tak dobre, jak to w kostce? Franio twierdzi, że bez porównania.

Do masy dokładamy banany, które niezbyt sczerniały i całość wykładamy do keksówki.

20151111_185334 20151111_190522Tak przygotowany chlebek władamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni. Jeśli chcecie zgodnie z przepisem, to na 55-60 minut. Zdaniem naszego piekarnika wystarczyło 40 i ciasto było gotowe!

20151111_193743Wyszło pysznie! W całym domu pachnie imbirem, a dzięki ilości, jakiej go dodaliśmy (znacznie więcej niż 2 łyżeczki), jest naprawdę mocno rozgrzewający. Dlatego wieczorem, kiedy Franio zjadł kolację, wykąpał się,a potem kolacji i kąpieli zażył także Leon, rodzice zasiedli do konsumpcji. Siedzieli tak i konsumowali, konsumowali i siedzieli i tak oto z chlebka zostało… o to:

20151111_225722Smacznego!

Jeszcze tylko to zmywanie 🙁

20151111_190833

Tydzień po tygodniu, czyli skąd się wziął Leon

Tydzień 6:

No i jestem w ciąży. Heh. Będziemy mieli drugie dziecko. Szaleństwo, szok, hormony. Gdzie my zmieścimy dwa wózki? Moi chłopcy przeszczęśliwi. Franek mówi: „Będę karmił dzidziusia butelką z mleczkiem, a potem pójdziemy na górkę spać w moim małym łóżku.” Reklama espumisanu dla dzieci, F. na widok płaczącego maluszka: „Nie płacz już mój bracie!”

Tydzień 7:

Franio mówi do mojego brzucha: „Chodź Dzidziusiu, pouczymy się literek z szarego zeszytu, a potem pójdziesz spać.” Będzie starszym bratem. Najlepszym na świecie.

Tydzień 8:

Dziadkowie zaskoczeni, ale szczęśliwi. Babcie solidarnie zamówiły wnuczkę- nie wiem, czy się orientują, że to nie można wybierać. Franek mówi, że będzie miał siostrę. Doktor Prowadzący nie wypowiada się w temacie płci. Wszystko w porządku. Spać, śledzi, ogórków kiszonych, kebabu, wolnej toalety. Bycie w ciąży jest super.

Tydzień 9:

Byliśmy z Frankiem na zakupach. W galerii mnóstwo niemowlaków. Na widok tych odzianych na różowo, Franio z rumieńcem: „Jak moja siostra!” Zjem go, taki jest słodki.

Tydzień 10:

Śledzie są super. I żurek z kiełbasą! I bigos! Żeby tylko tak nie mdliło. Jedzenie jest super. Rosnę. Słodycze? Mogą nie istnieć. Ogórka dajcie!

Tydzień 11:

Grypa. Antybiotyk z serii lekkie. Syrop z cebuli, rosół, maliny, łóżko, gorączka, sto myśli na minutę, L4, strach.

Tydzień 12:

USG. Dwie ręce, dwie nogi, głowa, pęcherz, żołądek, cały kręgosłup, przezierność ładna, kość nosowa w sam raz, płeć nadal nieznana. Ojciec dziecka, zwany w pewnych kręgach Tatą Franka (trzeba mu będzie zmienić ksywkę!) twierdzi, że Doktor Prowadzący znacząco uśmiechał się na chłopca. Franek nadal chce siostrę.

Tydzień 13:

Któryś wieczór z rzędu Franek goni do snu Dzidziusia. Dziś zaśpiewał mu kołysankę: „pooora na dobranoc, bo już księżyc świeci, Maluszki lubią Franki, Franki lubią Maluszki”

Tydzień 14.

„Mamo, a czy Dzidziuś może jeść hot-dogi?” Teraz może. Teraz kocha hot-dogi, kebaby, pizze i inne takie i tylko resztka silnej woli Matki Jego powstrzymuje go przed taką dietą. A piwo! Piwa też by się napił Dzidziuś jeden. Łatwo nie będzie 😉

Tydzień 15.

Szukamy imienia. To nic, że Dzidziuś nie ma jeszcze płci. Trzeba się przygotować na każdą ewentualność. Franek dla siostry obstawia Lidę- imię jego jednej z największych miłości, rodzice gonią raczej w kierunku Heleny. Ewentualny Braciszek jest po prostu Braciszkiem. Bezimiennym.

Tydzień 16.

Znamy płeć! Ha! Będzie… chłopiec. Brat, braciszek. Tata zwariował ze szczęścia, Franek 12210740_963567583728938_1811608028_oupewnił się, że „ten brat” też ma siusiaka i doszedł do wniosku, że „ten Dzidziuś mamo robi wszystko tak, jak ja. Nawet został bratem.” U Matki burza hormonalna płacz i euforia na przemian. Z trzema facetami w domu, to na pewno zwariuje.

Tydzień 17

Dzidziuś stał się wybitnym smakoszem wszystkiego. Co ewidentnie widać po skurczonych ubraniach i zadyszce na schodach w pracy. Franek codziennie pyta, czy on też kiedyś mieszkał w mamowym brzuszku.

Tydzień 18.

„Bracie zjedz sobie lizaka! Bracie, a lubisz chrupiące udka z kurczaczka? Bracie, czy ty umiesz już mówić?” – Franyś codziennie zwraca się do mamowego brzucha per Bracie. Z dumą oświadcza wszystkim dookoła, że latem zostanie starszym bratem i pójdzie do zerówki. Wszyscy mamy nadzieję, że tak właśnie będzie.

Tydzień 19.

Po męsku: „Puściłeś bączka Franio?” -pytam naiwnie, choć atmosfera jest dość wyrazista w tym temacie.”To nie ja! To dzidziuś!”- odpowiada. Aha. Młodszy, to ma przerąbane.

Tydzień 20.

I w końcu się poznali! Francesco obejrzał Brata na komputerze u Pana Doktora, uznał, że całkiem miły z niego szkrab i zapytał, czy w nagrodę za to, że był grzeczny, może dostać frytki. Tymczasem Dzidziuś sfiksował lekko i zafundował mamusi dodatkowe badania, w kierunku zupełnie nie takim, jakby chcieli rodzice. Badania sprawiły kilka bezsennych nocy i przeczytane całe internety.

Tydzień 21.

12204476_963568727062157_279752517_oMądrzy doktorzy wykluczają po kolei wszystkie podejrzenia. Noce stają się łatwiejsze. Młodszy z braci ma smaki na kebaby i lody truskawkowe, Starszy zaś najchętniej jadłby chipsy potworkowe i frytki- no nie jesteśmy my rodziną marzeń dla dietetyków.

Tydzień 22.

„Mamo, a czy wiesz, że jak się dzidziuś urodzi, to mu będę czytał <Reksio. Wielka księga przygód>? ”

Tydzień 23:

Zaczynam etap bardzo poważnych rozmów:

-Dziadku, a jak się urodzi mój brat, to Ty i Babcia będziecie go kochać?-Franio pyta Dziadka Ksero i Babcię Goshę.

-Oczywiście, tak jak Ciebie, najbardziej na świecie- odpowiadają niemal chórem.

-A on też będzie Waszym wnuniuniuniem tak, jak ja?

-No jasne-odpowiada Babcia- będziemy mieli dwa słoneczka, Ciebie i Twojego brata.

-To ja się baaaardzo cieszę- odpowiada uspokojony, mądry starszy brat.

Tydzień 24:

-Mamo, jeśli mój brat będzie chciał, to będę mu pożyczał mój respirator.

Tydzień 25:

Wychodzimy z przedszkola: -Mamo! Tylko nie zapomnij o moim braciszku!

Tydzień 26.

Jesteśmy na etapie rozważań imieninowych… Jakoś z dziewczyną szło nam łatwiej. Jednak Franio od czasu do czasu wpada na coś genialnego. – Mamo? A może mój brat mógłby mieć na imię Białoruś? Byłoby śmiesznie, prawda? -Dla niego na pewno-pomyślała Matka Anka

Tydzień 27.

Matka wije gniazdo. Trochę chyba za szybko, ale niesiona gwarnym „ale masz wielki brzuch” uznaje, że może Doktor Prowadzący się pomylił i wielki dzień nastąpi nieco szybciej?

Tydzień 28.

Nasze pierwsze wakacje we czwórkę. Brat nieco zaocznie, ale wielce ucieszony. Ryba w naszej ulubionej smażalni u Juliusza smakuje, jak nigdy dotąd. Rodzice planują przyszłoroczny urlop z dwoma wózkami. Piasek jest super. Franek codziennie zabiera Brata na zapiekankę. Brat (i Mama też) są przeszczęśliwi.

12207562_963569017062128_1255951932_o

Tydzień 29.

„Mamo zrobiłem sobie siedzonko z Brata!” oznajmia Franek, kiedy niosę go do samochodu. Taaak. Ten brzuch musi być naprawdę wielki.

Tydzień 30.

Nadal Brat. Imienny. Leon. Przyklepane. We wrześniu urodzi się Leon Trzęsowski.

Tydzień 31.

12208944_963568580395505_199079166_oWalka o zerówkę Franka i nauczyciela wspomagającego nie jest ulubionym zajęciem Leona. Buntuje się, w związku z czym Matka zalega na kanapie. Blog leży odłogiem, maile nieodpisane, Franek w nadmiarze korzysta z komputera, teściowa ratuje obiadami. Wolna amerykanka.

Tydzień 32.

Od kilku dni Franio interesuje się, jak Leon zjawi się w naszym domu. Jak z tego brzucha wyjdzie. Ponieważ Doktor planuje wyjście cesarskie, tłumaczenie jest mocno ułatwione. Mama pojedzie do szpitala, doktor rozetnie jej brzuszek i wyjmie Leona. Nie wiedzieć czemu Franka najbardziej interesuje etap rozcinania.

Tydzień 33.

Jest ciężko. W sensie wielkości Matki. Brzuch przesłania cały świat. Kolejne pisma w sprawie zerówki Franka nie wpływają na niego kojąco. Telefony okraszone łzami, ale dopiero w zaciszu łazienki. Bezsenność w nocy. Senność w dzień. Franek łazikuje z Ciocią M. całymi dniami. Matka posypia w czasie rehabilitacji. Leon ma się świetnie. Rośnie, co naprawdę widać po brzuchu.

Tydzień 34.

Lojalni Czytacze zaczynają rozgryzać nieobecności blogowe Matki. Pojawiają się pierwsze zapytania mailowe i dyskretne sugestie komentarzowe. Matka idzie w zaparte. Plan jest taki, że wszystko musi pójść dobrze i jakoś publicznie Matka nie chce zapeszać. Liczy na wyrozumiałość.

Tydzień 35.

Leonku- woła Franek od rana- wyjdź już z tego brzucha, to Cię nauczę jak się je frytki.

Tydzień 36.

Różnice między ciążami widoczne są coraz bardziej. Czuje je Matka dokładnie- Franio leniwie przeciągał się w brzuchu, co jakiś czas, zmieniając wolniutko pozycję. Leon urządza wieczną macarenę. Kopie wszędzie. Tam gdzie nie kopie wysuwa pupę. Jest zdecydowanie skocznym dzieckiem. Doktory się konsultują. Leon wydaje się być chłopakiem na medal. Brzuch coraz większy.

Tydzień 37.

Coraz bliżej wielkiego dnia. Nauczyciela dla Franka nadal brak. Nerwy nie sprzyjają Leonowi. Regularnie kładzie Matkę na kanapę. Doktor Prowadzący nie jest zadowolony z trybu życia, jaki na mecie fundują Matce instytucje. Nakazuje racjonalność. Ha. Ha. Ha.

Tydzień 38.

Różnica w zachowaniach ciążowych także mocno widoczna. Z Frankiem „o tej porze” już wszystko było gotowe. Teraz po pierwszych próbach dawno temu, Matka wznowiła przygotowania. I spakowała torbę do szpitala- w końcu. Leon jest mocno pobratowy: wózek po bracie, łóżeczko po bracie, ubrania po bracie i po Bolusiu. Dzięki Ci o losie za pojemną piwnicę i poddasze.

Tydzień 39.

No to jedziemy. Franio do zerówki. Mama do szpitala. Leon jest tuż tuż.

12211062_963683050384058_1734680789_op.s. Większość „ciążowych” zdjęć zrobionych jest w czasie ćwiczeń Franka w gabinecie rehabilitacji. Czasem widać piętę, palce albo całego rehabilitanta Marka 😉 ups!

Waniliowa Ciocia Aga

Franciszek uwielbia czytać książki kucharskie. Wieczorami, kiedy leżymy już wszyscy w łóżku, a Leon wylogowuje się z życia rodzinnego, bawimy się wymyślanie przepisów. Rzecz ma jednak miejsce chwilę przed obiadem. Tata nakrywa do stołu, Mama kończy doprawiać zupę, a Franio czyta:

-Składniki: 125 gramów masła, pół szklanki cukru, laska wanilii… O laska!- wtrąca nagle- Tata tak mówi na Ciocię.

Tata wyraźnie pobladł, a gdyby był podłączony do pulsoksymetru, na pewno zamknąłby skalę swoim tętnem.

-Na którą Ciocię tak mówi Tatuś?- dopytuje Mama, lustrując mężowe lico, a w głowie układając treść pozwu rozwodowego. Już ja go z torbami… -myśli sobie.

-No… Na Ciocię Agę- prostuje syn- Jak Ciocia dzwoni, to Tata mówi: „cześć laska, wpadniecie do nas na kawę?” Jak laska wanilii!

Także ten… no… Rozwodu nie będzie. A Ciocia Aga i Tatuś mogą spać spokojnie. 😉

Czkawka

Wczoraj wieczorem Franek dostał czkawki. Minę miał tak bardzo zaskoczoną i był tak zdziwiony i chyba nieco wystraszony, że myśleliśmy, że ma jakiś problem z oddychaniem. Franiowa czkawka mocno różni się od tej, którą obserwujecie u swoich dzieci. Przede wszystkim jest niema i nie ciska całym ciałem, powodując szok i niedowierzanie. W całości trwała może cztery minuty i każda jej chwila wywoływała u nas salwy śmiechu, oklaski i fanfary. Nie pamiętam ostatniej czkawki Francysia. A dlaczego poświęciłam jej osobną notkę?

Pierwszą rzeczą, jaką stwierdzono u Franciszka w czasie żmudnej diagnostyki cztery lata temu było porażenie mięśnia przepony. Z resztą jest to chyba najczęściej używane sformułowanie we wszystkich frankowych szpitalnych epikryzach. Najprościej rzecz ujmując 31 grudnia 2010 roku potworzasty zaczął wyłączać przeponę Frania. No i dobrze wiecie, że miała być pochyła w dół i źle i wiecie też, że się wymykamy ciągle statystykom, choć trzeba przyznać, że z każdym rokiem jest coraz trudniej. Leku nadal nie ma, dlatego wszystkie siły i środki skierowaliśmy na spowolnienie, zatrzymanie potworzastego. Wobec tego każdy, nawet najmniejszy przepony, że jeszcze jest, że jeszcze działa, to dla nas wielka radość. Potrafimy wychwycić każdy sygnał, jaki daje nam przepona. Samodzielne oddychanie niestety nie jest już tak spektakularne jak kiedyś i choć respirator nadal pracuje na minimum ustawień, to odłączeń już prawie nie notujemy. Dlatego nie tylko każdy samodzielny wdech i wydech, każde głośniej wypowiedziane słowo, ale i czkawka to znak, że nasz Franio się nie daje.

Tymczasem po drugiej stronie barykady Leon „na drugie mi czkawka” uaktywnia swoją przeponę od rana do wieczora… Kawy! Kawy! Królestwo za kawę 😉

 

Niebezpieczne miejsca w życiu każdej matki

Pochłonęło matkowanie Matkę Ankę bez reszty. Musicie jednak wiedzieć, że pod pojęciem matkowania ukryła Matka także odkurzanie (mieszkamy chyba w epicentrum kurzu, bo można ciągle i bez przerwy latać ze ścierką), mycie podłóg (młodszy ulewa, gdzie popadnie, starszy rozlewa, gdzie popadnie) oraz tak ulubione sprzątanie podłóg (to, że po synach to jeszcze Matka ogarnia, ale są tacy w naszym domu, co nadal wierzą w teleportację ubrań na trasie suszarka-żelazko-szafa). Zatem poza karmieniem (na żądanie i po zerówce) i sprzątaniem (jak wyżej) została Matka pełnoetatową Matką. I na bazie swoich doświadczeń odkryła Matka trzy niebezpieczne miejsca w życiu każdej kobiety-matki. Miejsca, które chłoną jak Vegas- niby wiesz jak, po co i dlaczego tam weszłaś, ale po wyjściu orientujesz się, że wyjęłaś sobie kilka 😉 minut z życia zupełnie nie pamiętając, kiedy.

1. Łazienka

Wchodzisz tylko umyć zęby. I tak zupełnie przy okazji spryskujesz lustro, bo ktoś umazał pastą, a tego nie znosisz. Przecierając lustro, szukasz winnego: najmłodszy bezzębny, więc nie korzysta, więc ma alibi. Średniemu osobiście myjesz zęby najczęściej w kuchni, więc jakby nie ma opcji. Nie chcesz pokazywać palcem, kto jeszcze mógłby, więc przecierasz lustro. Potem tylko domestos do wc, potem złożysz ręcznik, przetrzesz umywalkę, wstawisz pranie (bo ha! odkrycie pralka sama tego nie robi, trzeba ją poprosić- to dygresja do sugestii panów, że „kochanie, jak zrobiłaś pranie? przecież mamy pralkę!”). Po 20 minutach bierzesz szczotkę, pastę i… zęby myjesz, rozpakowując zmywarkę. Życie matki nie znosi próżni.

2. Sklep

Oj naiwne! Pomyślałyście, że z ubraniami? Albo chociaż drogeria? Dream on! TE zakupy robi się (ha ha) w wolnej chwili lub (ha ha ha) w internecie w wolnej chwili ;). Zatem mam na myśli normalny sklep spożywczy, dla zmotoryzowanych i bogatych może być nawet wielkopowierzchniowy- jest wtedy szansa, że zahaczysz o dział „szampony” lub „skarpetki” i jakby potrzeba pobycia w wielkim świecie zostaje zaspokojona. I pokażcie mi moje miłe panie kobietę, która kupuje tylko to, co na liście. Oczywiście, jeśli listę w ogóle posiada. Nie jeden raz obiecała sobie Matka, że zasiądzie w niedzielny wolny (ha ha) wieczór i zrobi listę na cały tydzień obiadów, a w konsekwencji listę zakupów i życie Matki będzie łatwiejsze i jak z bajki. No, ale w sumie to bez sensu. Tak sobie darować element zaskoczenia. Chodzisz więc po sklepie, bez listy, wrzucasz do koszyka- pod wózkiem, w którym wozisz Juniora, bo przecież jesteś „prawdziwą kwoką” i dziecięcia nie odstępujesz na krok- rzucasz więc pod wózek i w myślach ustalasz menu. Zupełnie przypadkiem po powrocie do domu okazuje się, że kupiłaś siódme opakowanie gąbek do zmywania i szesnasty odświeżacz do łazienki, a na obiad kombinujesz sadzone i ziemniaki. A zupa na dwa dni. Tym samym sklep wyjmuje Ci z życia ze dwie godziny z dojazdem, a po potrzebne produkty na obiad i tak posyłasz męża do osiedlowego.

3. Łóżko

Normalnym ludziom łóżko kojarzy się całkiem przyjemnie. Ale nie matkom… Kiedy już obmyślasz w głowie chytry plan, że posyłasz starszego do zerówki, młodszego słowiczym śpiewem usypiasz na długie dwanaście minut, a sama pędzisz na górę i śpisz… no to się nie udaje. Bo niby pędzisz na górę, niby się rzucasz cała do spania, kiedy nagle przypomina Ci się, że w nocy młodszy ulał. Siedemnaście razy. Na Twoją poduszkę, a potem na poduszkę mężową, który w ramach solidarności małżeńskiej przyjął na siebie część nocy z młodszym. Potem odkrywasz, że starszy rozlał picie- oczywiście, że na Waszym łóżku, bo rano nie ma nic fajniejszego niż poczwórne wylegiwanie się w rodzicielskiej pościeli. No to zmieniasz pościel, ścielisz, już już już prawie leżysz i młodszy się budzi. No i pospane.

Generalnie to Matka tak sobie myśli, że kocha być Matką. To lustro, te ubrania, podłogi, pościele, to w sumie tylko dodatek, takie skutki uboczne. Bo potem nagle obaj synowie wpadają w śmiechawkę- głupawkę. Mąż zrobi herbaty malinowej. I jak już wszyscy trzej idą w końcu spać i zapada błoga cisza, to można się napawać swoim szczęściem. I tak sumując matczyne przemyślenia, można je określić jedyną trafną internetową mądrością: „Dlaczego kobiety zostają matkami? Bo lubią sprzątać bałagan, którego nie zrobiły! ” 😉

p.s. Wiecie, że naklikaliście nam 5 000 000 odsłon bloga? PIĘĆ MILIONÓW raz kliknęliście w mojsynfranek.pl.