Czkawka

Wczoraj wieczorem Franek dostał czkawki. Minę miał tak bardzo zaskoczoną i był tak zdziwiony i chyba nieco wystraszony, że myśleliśmy, że ma jakiś problem z oddychaniem. Franiowa czkawka mocno różni się od tej, którą obserwujecie u swoich dzieci. Przede wszystkim jest niema i nie ciska całym ciałem, powodując szok i niedowierzanie. W całości trwała może cztery minuty i każda jej chwila wywoływała u nas salwy śmiechu, oklaski i fanfary. Nie pamiętam ostatniej czkawki Francysia. A dlaczego poświęciłam jej osobną notkę?

Pierwszą rzeczą, jaką stwierdzono u Franciszka w czasie żmudnej diagnostyki cztery lata temu było porażenie mięśnia przepony. Z resztą jest to chyba najczęściej używane sformułowanie we wszystkich frankowych szpitalnych epikryzach. Najprościej rzecz ujmując 31 grudnia 2010 roku potworzasty zaczął wyłączać przeponę Frania. No i dobrze wiecie, że miała być pochyła w dół i źle i wiecie też, że się wymykamy ciągle statystykom, choć trzeba przyznać, że z każdym rokiem jest coraz trudniej. Leku nadal nie ma, dlatego wszystkie siły i środki skierowaliśmy na spowolnienie, zatrzymanie potworzastego. Wobec tego każdy, nawet najmniejszy przepony, że jeszcze jest, że jeszcze działa, to dla nas wielka radość. Potrafimy wychwycić każdy sygnał, jaki daje nam przepona. Samodzielne oddychanie niestety nie jest już tak spektakularne jak kiedyś i choć respirator nadal pracuje na minimum ustawień, to odłączeń już prawie nie notujemy. Dlatego nie tylko każdy samodzielny wdech i wydech, każde głośniej wypowiedziane słowo, ale i czkawka to znak, że nasz Franio się nie daje.

Tymczasem po drugiej stronie barykady Leon „na drugie mi czkawka” uaktywnia swoją przeponę od rana do wieczora… Kawy! Kawy! Królestwo za kawę 😉