Wraz z nadejściem lutego, powzięła Matka Anka decyzję o wypełznięciu spod koca, opuszczeniu bezpiecznego kąta kanapy i licząc na wyrozumiałość Czytaczy, powraca na blogowe łono. A jest o czym pisać moi mili! Przez ostatni miesiąc mego bycia/niebycia tutaj, Franciszek jak to miewa w zwyczaju rozkładał nas na łopatki z regularnością szwajcarskiego zegarka. Zapewne trudno będzie mi tutaj nadgonić styczniowy czas, ale nie chce Wam podawać skondensowanego Francesca, zatem postaram się jakoś wpleść w naszą historię te cuda i dziwy.
Zaczniemy może od wysokiego kulturalnego C. W ramach unijnego, wymyślonego na potrzeby chwili przez Matkę Ankę programu o pokazywaniu dziecku świata, spakowała Matka mężczyzn swych i w pewną wietrzną i deszczową sobotę zabrała ich do teatru. Kaliski Teatr to nie byle co, bo trzeba Wam wiedzieć, że jest to jeden najstarszych teatrów w Polsce. Francyś odpowiednio uprzedzony o tym, że to nie będzie, jak w kinie, że trzeba być cichutko i słuchać aktorów, którzy występują na scenie, czekał na występ z wypiekami na twarzy. I muszę Wam powiedzieć, że „Pszczółka Majka” nie zawodzi. Ani dorosłych, ani dzieci. Spektakl jest do tego stopnia dedykowany dzieciom, że biorą one w nim czynny udział, podpowiadając bohaterom bajki najlepsze ich zdaniem wyjście z sytuacji. Chwilę grozy przeżyliśmy przy pojawieniu się postaci szczura, kiedy to Franek kategorycznie oznajmił, że mu się nie podoba to zwierzątko, ale za to postać pasikonika stała się jego ulubioną od momentu pojawienia się na scenie. Naszym skromnym zdaniem Majka dedykowana jest przedszkolakom, które zaśmiewały się do łez i niemal zmiotły nas z pierwszego rzędu, kiedy to można było przywitać się z bohaterami występu. A kaliski teatr? Hm. Występ miał miejsce na małej scenie, niemal od wejścia chłopcy zostali wychwyceni z tłumu, zaprowadzeni do windy. Tuż przed spektaklem kilkukrotnie zapytano nas, czy z miejsca, w którym siedzimy, Franek będzie wszystko widział, a zaraz po zakończeniu panowie bezpiecznie zostali oddelegowani do wyjścia. Winda dość spora. Zmieściły się dwie dorosłe osoby i wcale niemała kimba Frania. Zatem i teatr i przedstawienie na wielką piątkę z plusem.
A potem?
Potem chłopaki zabrali mnie do kawiarni. Było ciepłe kakao i lody. Franio do dziś przechwala się dziadkom: „Babcio, a ja kupiłem kakao w tej kwiaciarni”. Tym samym wywołuj konsternację na licu Babci. No bo znacie jakąś kwiaciarnię, w której serwują kakao?