Franek ma prawie trzy lata. Do godziny „zero” jeszcze kilkanaście dni, więc liczymy go jeszcze jako dwulatka. I tak sobie czasem myślę, że jak na dwulatka nasz Franio ma całkiem sporo zajęć. Czasem dziwię się rodzicom zdrowych kilkulatków, że ich dzieci jeżdzą na karate, na angielski, na tańce i w ogóle przez cały tydzień gonią na coś. A nasz synek wcale nie ma łatwiej. Każdej niedzieli wieczorem ustalamy ramowy plan działań. Plan ów wisi na tablicy w kuchni. Żeby było łatwiej bieżące notatki dopisujemy codziennie rano, ale już wczoraj tablica wyglądała tak:
Już wyjaśniam: od poniedziałku do piątku dwie godziny rehabilitacji dziennie, we wtorki dodatkowo dogoterapia, w czwartki logopeda, w soboty rehabilitacja na basenie. Co drugi tydzień zamiast logopedy jest terapia integracji sensorycznej. W tak zwanym międzyczasie mamy jeszcze rutynowe, bądź nie, badania, wizyty Doktora Opiekuna i Cioci Pielęgniarki i ćwiczenia z tatą. Franio wstaje najpóźniej o 7.30, żeby zjeść śniadanie jeszcze przed porannym treningiem. Zdarza się, że obiad je z tatą na mieście, bywa, że cały dzień jest w trasie. W ciągu dnia urządza sobie krótką drzemkę, ku pokrzepieniu sił, a wieczorem spać idzie około 21. Dużo to, czy mało? Sama nie wiem. Wiem jednak, że Franek uwielbia wszystkie wyjścia, wyjazdy, terapie, ćwiczenia, rehabilitacje. Sam dopomina się wyjścia „do pieska” i tylko czasem mu się nie chce. Dużo częściej to my byśmy odpuścili, gdyby nie jego zapał do zajęć maści wszelkiej. Wbrew pozorom mamy czas na zabawy, malowanie farbami, wyścigi samochodowe, zakupy i sprzątanie. Nie ma za to czasu na nudę.
Nie ma więc co się dziwić, że każdy dzień Dziedzic wita tak:
A czasem żegna tak. Jak prawdziwy mężczyzna po pracy: