Na początku w ogóle. Nie było o tym mowy, ani opcji. Potem coraz odważniej, na chwilę, pod dozorem. Jeszcze później na dłuższą chwilę, bez dozoru. Zdarzały się i całe dnie. Noc nawet jedna, czy dwie też się przydarzyły.
Franek zostaje z Dziadkami.
Po powrocie do domu z rurą, było tyle znaków zapytania, tyle niewiadomych, tyle historii zasłyszanych, tyle zobaczonych na oiomie, że nawet nie braliśmy pod uwagę faktu, żeby z Frankiem mógł zostać ktoś poza nami. Nawet my wymienialiśmy się przy Dziedzicu nocami i czuwaliśmy. Potem Dziadkowie zaczęli dyżurować w dzień. Na czas prysznica rodziców, na czas wyjścia z praniem do wysuszenia, na czas drzemki krótkiej. Później było wyjście do marketu. A potem jeszcze do kina. I tak nam się godziny dziadkowania wydłużały. Chadzaliśmy na wesela, na bale, na imprezy. Zawsze blisko domu, zawsze w zasięgu, zawsze z samochodem na parkingu- tak na wszelki wypadek. Oczy dziadków z pięciozłotówek zmniejszały się sukcesywnie, ręce przestawały drżeć, głos już nie zasychał w gardle. Dziś cała czwórka Frankowych Dziadków stała się pełnoprawnymi opiekunami Francesca. Babcie uczą wierszyków i rozpieszczają kulinarnie, Dziadkowie fundują emocje traktorowe, kombajnowe i gospodarskie. Franciszek ich uwielbia. Całkiem niedawno pisałam, jak to Franio nie chciał wracać od Babci Domowej, dziś z kolei zostałam brutalnym „papa mamo jedź!” pogoniona od Babci Goshi. Przecież trzeba iść do konia i do baranka Bogdana! Franek prawie cały tydzień na przemian spędza z Babią Domową, Ciocią M., lub jak dziś u Dziadka Ksero. Tata pomaga swojemu Tacie, mama w pracy.
W całym nieszczęściu Frankowej choroby Dziadkowie są naszym wielkim szczęściem. Możemy pozałatwiać sprawy urzędowe, pojechać do marketu, wyjść tylko we dwoje. Franio jest bezpieczny i szczęśliwy. I najedzony. Jestem o tym święcie przekonana.
***
walka z przeciwnościami blogowymi trwa, mam nadzieję, że komentarze będą już dodawały się zgodnie ze starymi zasadami