Jak można było wywnioskować z poprzedniego wpisu, nieco zazgrzytało ostatnio na linii mama-Franek. Na szczęście wszystko można wytłumaczyć buntem, okresem dojrzewania czy na przykład niskimi ciśnieniem. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.
Jednakowoż zgrzyta. I to dosłownie. Od jakiegoś czasu, głównie w czasie snu, Franio zgrzyta zębami. I to zgrzyta tak, że aż w uszach piszczy. Najpierw pomagała zmiana pozycji, potem dyskretne zwracanie uwagi. Polega to chyba na tym, że jest lekko rozbudzany i zwyczajnie rezygnuje ze zgrzytania. Ostatnio jest to jednak nie do zniesienia. Nie pomaga chyba już nic. Nawet przywrócony na tę okoliczność smoczek nie daje rady. Nianio nie chce smoka. Nianio chce zgrzytać.
I pal licho nasze niewyspanie. Pal licho ten okrutny pisk w uchu. Martwię się zębami Dziedzica. Jedynki ma i tak już skutecznie zniszczone, co jest w sporej mierze naszą winą i nad czym teraz uparcie pracujemy.
Czy zgrzytanie przechodzi samo?
Czy może można temu jakoś zapobiec?
Czy może nieodwracalnie zniszczyć zęby Jaśnie Pana?
Czy kiedyś się wyśpimy?