Nie porwało nas ufo, nie zasypał śnieg, nie zerwało łączy z siecią. Cytując naszą przyjaciółkę po prostu „czasu tak bardzo brak”. A może po prostu tak nam wszystko spowszedniało? Nie wiem. Franciszek oczywiście tradycyjnie szaleje i zaskakuje. Jego kondycja oddechowa musi się mieć znakomicie, ponieważ od jakiegoś czasu w końcu słychać, jak nasze dziecko płacze. Dziwne to uczucie, bo płaczu Dziedzica już nie pamiętałam, a i ten nie jest taki „dziecięcy” tylko nieco zniekształcony przez rurę. Ale jest. I w sumie głupie to uczucie uśmiechać się czasem, kiedy dziecko płacze…
Żeby nie było Franciszek płacze wyjątkowo rzadko. Częściej grymasi, narzeka i wymusza- jak to jedynak. Dziś jednak w ogóle nie miał powodu do zmartwień. Całą niedzielę spędziliśmy bowiem u Babci Goshi na gospodarstwie. Wiadomo, że cała czwórka dziadków szaleje na punkcie Franklina. Piosenki, wierszyki, smakołyki, zabawy, historyjki- Franklin zarządzi, Franklin ma. Dziś jednak Babcia poszła na całość i na kanapę, co nie zdarzyło się chyba nigdy, przyniosła wnusiowi… Z resztą sami zobaczcie co/kogo (?) Babcia przyniosła:
Franklin wędrował dziś między chlewikami, gdzie buszowały małe świnki, stajnią gdzie mieszkają konie Wujka-Dziadka, a altaną, gdzie ze smakiem pałaszował kiełbasę z grilla. Rośnie nam farmer jak nie wiem co. 🙂
Dzisiejszy post z wielkim buziakiem dedykujemy Dyni, Kaczce i Norweskiemu. Za stylizację.