Jak majówka, to majówka! Dlatego właśnie zanim zrobiło się 726 stopni w cieniu, wybraliśmy się z Franklinem na rower. A ponieważ Franciszek jest urodzonym podróżnikiem, zahaczyliśmy jeszcze o huśtawki, obiad u Babci Domowej i ploteczki z Ciocią M. Wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że przy tej temperaturze nasz Dziedzic się rozpływa. Pot leje się z niego strumieniami i niestety gorzej się oddycha. Dlatego na podwórko wychodzimy albo wcześnie rano, albo prawie pod wieczór, kiedy powietrze już nieco zelżeje. W domu zaś ratuje nas zbawienny, świeżo przejrzany przez Panów w Błękicie z Klimasystem- klimatyzator. A dziś pod wieczór mieliśmy nawet pierwszą wiosenną burzę!
W ogóle w ramach upałów chyba nasz synek stał się Śpiącym Królewiczem. Wczoraj zasnął tuż po popołudniowej rehabilitacji i żadna siła nie mogła go dobudzić. Nie pomagał włączony telewizor, odkurzanie. Franciszek spał i już. Udało mi się go rozbudzić na kilka minut i kiedy tylko oddaliłam się do kuchni, żeby przynieść Młodzieńcowi jakiś obiad, ten spokojnie zasnął. I tak spał od 15.30 do 1:45 w nocy. Bez przerwy. Bez temperatury. Bez żadnych oznak choroby innej, niż właściwa. Po prostu spał. O 1:45 uznał, że zgłodniał, więc obudził mnie donośnym tata, zjadł obiadową pomidorową, puścił dwa buziaczki i poszedł spać. I tak do 6 rano. Rano zatem obejrzałam synowskie lico i doszłam do druzgocącego wniosku, że kiedy ja prasowałam, robiłam spryciarzowi obiad i strzegłam domowego ogniska- ten zwyczajnie odsypiał… Jakie to typowo męskie!
Jutro idę do pracy. Z Dziedzicem zostaje Ciocia M. Zatem kciuki i ciepłe myśli mile widziane!
A poniżej: Majówkowy poranny wypad rowerowy: