Tak wulgarnie tu jeszcze nie było

Wiele można o Franku powiedzieć, ale nie to, że jest typowym siedmiolatkiem. Nie biega z przysłowiowym „kluczem na szyi” po okolicy, nie włazi na drzewa, nie ma też zbyt wielu podwórkowych przyjaciół. Na szczęście z biegiem czasu coraz bardziej otwiera się społecznie i coraz chętniej nawiązuje kontakty. Głównie z dorosłymi, ale także ze starszymi chłopakami pędzącymi po naszej ulicy na rowerach. Największym minusem nawiązywania przez Franka takich znajomości, poza stałym rodzicielskim nadzorem (no niestety, nie wymyśliliśmy jeszcze sposobu na to, by Franek na dłuższą chwilę mógł pojeździć gdzieś sam, bez poza naszym zasięgiem wzroku) jest fakt, że poza dzieciakami z klasy Franka i naszymi najbliższymi sąsiadami, jego rówieśników dziwi to, jak wygląda i mimo zachęty nie traktują go tak, jak na przykład oswojony od urodzenia z rurami Bolo. I mam wrażenie, że ten wstęp nijak się ma do reszty wpisu, ale pozwólcie, że go zostawię tutaj, bo do czegoś dążyłam, ale wstałam zrobić sobie herbaty i myśl uleciała. Starość nie radość. W każdym razie chciałam coś napisać, że Franc, chyba przez swoje ograniczenia fizyczne, jest bardzo delikatny także w każdym innym obszarze. Wobec wszystkich jest bardzo uprzejmy, pięknie się wypowiada, ma bogate słownictwo. A jeśli o słownictwie mowa…

Ostatnio Francesco przeżywa fascynację „brzydkimi słowami”. Absolutnie nie wprowadza ich do swoich wypowiedzi, ale doskonale wychwytuje, kiedy komuś się wypsnie. Do tego stopnia się zakręcił, że prosił Babcię eM, która zna niemiecki, by powiedziała mu jakieś bardzo brzydkie słowo* i jakieś średnio brzydkie** po niemiecku, szeptem dodając polskie odpowiedniki. To samo z hiszpańskim. A musicie wiedzieć, że Francio do tego stopnia jest wyczulony na wulgaryzmy, że nie jest w stanie ich wypowiedzieć. No, chyba że szeptem. Pierwszą i ostatnią literę. Dlaczego więc chce znać je w każdym lubianym dla siebie języku? Po prostu. Żeby wiedzieć. A ja, ponieważ uważam, że warto wiedzieć i na ten rodzaj wiedzy mu pozwalam, wierząc, że nie zostanie wykorzystana przeciwko komukolwiek. 

Rzecz się działa na rehabilitacji. Franek opowiadał coś z zapałem Ewie i nagle słyszę, że temat schodzi na brzydkie słowa.

-A wiesz- mówi Franek- ja znam dużo brzydkich słów! Ale jedno jest takie naprawdę brzydkie. Na „ch”.

Ojesu. Całe życie śmiga mi przed oczami. Od razu wyrzucam sobie to moje tolerancyjne wychowanie, ten zachwyt, że on taki żądny wiedzy i elokwentny. Ale nic. Pora zostać prawdziwą matką. Pora stawić czoła rzeczywistości, jaka ona by nie była. Pędzę więc w okolice maty do ćwiczeń z interwencją, jak na prawdziwą strażniczkę przyzwoitości przystało.

-Franeeeek synku, a powiedz kochany ty mój, skąd ty takie brzydkie słowo znasz?- pytam, no bo wiadomo, że NIE ODE MNIE, ani przecież „w domu się tak nie mówi”, ani wiecie.

-Słyszałem, jak tata mówi- oznajmia- jak rozmawiał z sąsiadem. Powiedział tak mamo DWA RAZY- nie dość, że właśnie pękła bańka idealnego ojca, którego od lat lansuje na blogu, to jeszcze muszę wychować i ojca i syna. Znowu.

W myślach, biorąc oddech na kazanie dla syna, układam kolejne dla męża. Że też naprawdę nie ma innych słów?! Że niby oczytany, inteligentny! Że przy dziecku się nie potrafi powstrzymać? Że potem sam będzie się denerwował, jak Franek się kiedyś wyrazi. Że oczywiście ma teraz sam naprawić, co popsuł i uświadomić naszemu synowi, że takie brzydkie słowo, to w jego ustach pierwszy i ostatni raz i niechże ja, żona jego, usłyszę to jeszcze kiedy, to jak babcię kocham wymelduję i do mamusi! Koniec. 

-Mamo- wyrywa mnie z przemyśleń na temat rozwodu mój wulgarny syn- a chcesz, żebym ci je powiedział?

No i co teraz? Drogi pamiętniczku? Co teraz? Pozwolić mu? Zabronić kategorycznie? Ale do tej pory nie pozwalał sobie na takie wyskoki, więc to „słowo na ch” musiało na nim zrobić kolosalne wrażenie i pewno chłopak musi. No musi komuś powiedzieć, bo eksploduje kiedyś przy kimś innym i dopiero będziemy w szoku.

-No, dajesz- zezwalam i czuję, że ten antyperspirant z reklamy to o kant kuli. Nie dość, że pozwalam dziecku kląć, to jeszcze przy terapeucie. Słuchamy więc z Ewą w napięciu, a ten zbiera się, na totalną bombę.

-Nie mogę mamo! Nie mogę tego powiedzieć- wstydzi się, więc w zasadzie mój mąż już nie żyje- Maaaamo. Jak ja mam to powiedzieć.

-Nie mów, jeśli nie dasz- uprzejmie podpowiadam.

-Ale muszę! Na dobra. Powiem. Po cichu. O, albo wiem. Po cichu przeliteruję, dobra? Ch.o.l.e.r.a. Tata powiedział to DWA RAZY. Naprawdę słyszałem.

Zwariuję kiedyś, oszaleję. W sumie, jasne- jest to słowo powszechnie uważane za wulgarne, ale come on! Spodziewałam się naprawdę TEGO DRUGIEGO SŁOWA NA CH. I w zasadzie tak sobie myślę, że bardzo delikatny ten mój syn jest. I w sumie to uważam, że dobrze.


*bardzo brzydkie słowo- to w słowniku Franka słowo, które zamyka totalnie dyskusję, skazuje go na rodzinną banicję i jest nie do wypowiadania i w zasadzie to nawet nie wypada o nim myśleć. Podaję przykłady bardzo brzydkich słów: cholera, fuck (tylko w tym wydaniu, znane Frankowi z #fucksma).

*średnio brzydkie słowo- to słowo, które się czasem wypsnie, choć nie powinno. Używane przez Franka wyłącznie szeptem i to wyłącznie, żeby się pochwalić, że je zna. Podaję przykłady: dupa, joder (hiszp. też tylko w tym wydaniu).

Nie brak słów

Kojarzycie takiego małego chłopca z rurką? Franka takiego, co to nigdy miał nie mówić? Oj, chciałabym zobaczyć miny tych, którzy nas wtedy mordowali tymi słowami. Bowiem Franio ledwo otworzy rano oczy, już mówi. I tak przez cały dzień. Nawija, opowiada, śpiewa, recytuje, mruczy, szepcze, pokrzykuje. Mówi, mówi i mówi. Co ja Wam będę z resztą opowiadać. Zobaczcie. To tylko dziesięć minut naszego życia. Film zawiera lokowanie produktów. Przez Franka. 😉

Miałam Wam coś jeszcze dopisać, ale muszę lecieć. Franek próbuje rzucić talerzem. Serio mówię.

 

Pogadanki

Z cyklu: Tata, a Franek powiedział:

1.
M: Franio! Była u Ciebie Ewa?*
F: Była!
M: I co robiła?
F: Ćwiczyła i śmiejała się.

2.
M: Franio! Wstawaj, pora na śniadanie!
F: Jeszcze nie…
M: Franio, zaraz będzie rehabilitacja
F (zaspany): Ciężki jestem…

3.
T: Franio, będziesz oglądał ze mną mecz?
F: Taaaaaaaaaak!
M: A to nie zbyt późno? Pora spać.
F: O matko noooooo!

4. (na basenie)
M: Franio chcesz pływać w dużej wodzie?
F: O tak!
M: A pójdziemy do fali?
F: Do fali? Szybko szybko, bo ucieka!

5.
M: Franio, co robiłeś dzisiaj z Babcią?
F: Do lkpeu** byliśmy.
M: Tak? I co kupiłeś?
F: Dzień dobly, popolcie danio, dziękuję, do widzenia.

6. (po powrocie z trzydniowego pobytu u Dziadka Ksero)
T: Franio, a gdzie Ty byłeś, jak tato pomagał Dziadkowi?
F:  W Czechach. Tańczyć.

——-
* Ewa- nasza Ciocia Rehabilitantka- wyjątkowa śmieszka-radoszka
**lkep to po frankowemu sklep

Poniżej na dobry wtorek Franio tramwajowy:

tramwajarz

Orzechowy Gaweł.

Absolutnie nie zamierzam ukrywać, że te wszystkie ochy i achy, które mam przyjemność czytać pod notkami na blogu mają olbrzymi wpływ na moją próżność. Dobrze czytacie- na moją próżność, nie na próżność Franciszka. On jest przecież cudowny. A ja rosnę i puchnę z dumy, że taka mnie przyjemność w życiu spotkała, jak wyjątkowo uroczy syn.

Ponieważ już się wydało, że zaraz po „Na straganie”, Franek przepięknie deklamuje „Pawła i Gawła”- dzisiaj premiera, na którą serdecznie zapraszam! Ku wyjaśnieniu pospiesznie tylko dodam, że z tego co mi wiadomo od Frankowego Taty- Bolo nie był dzisiaj naszym gościem, a tajemnicza „dziewczynka”, to córka Doktora Opiekuna, której anielska uroda, zaprawiła naszego Dziedzica w szkoleniu kontaktów damsko-męskich.  Ach, no i to „kocham Cię”, takie piękne. Z resztą zobaczcie sami:

p.s. Sponsorem dzisiejszego odcinka są orzeszki nerkowca- jedyne, które pogryzie Franciszek i które mógłby jeść o każdej porze dnia i nocy. 🙂

Zagadka maturalna- rozwiązanie.

Miało być spektakularnie i efektownie. Że w plenerze. Że w kapeluszu. Że z opalenizną. A wyszło- jak zwykle, czyli Franciszek za nic w świecie nie chciał wyrecytować tego, o co mama prosiła. No, ale co się Młodzieńcowi dziwić? Dookoła tyle ciekawostek, tyle bodźców. Trudno skupić się na wyzwaniu aktorskim. Jednak preludium do wiersza jest. No i oczywiście w większości mieliście rację: Franek pokochał wiersz „Na straganie” Jana Brzechwy:

Voila:

Zagadka maturalna.

Żeby nie było, że tylko nasza biedna Ciocia M. musi się głowić i trudzić na maturze, to my też zafundujemy Wam zagadkę. Ponieważ dziś szacowni maturzyści głowili się nad egzaminem z języka polskiego, od Franciszka zagadka literacka.

Kto jest autorem i jaki tytuł nosi wiersz, który w kolejnym wpisie będzie recytował Franio?

Trzymamy kciuki!

Czytadło.

Ledwo zdążyłam się pochwalić Franciszkiem recytującym, a już w zanadrzu czekał Franciszek liczący. Tuż za liczącym szybko pojawił się Franciszek literkowy. No, to teraz ciężko będzie mu to przebić- pomyślałam i powolutku zaczęłam tworzyć wpis na blogu o tematyce zupełnie niefranciszkowej. Tymczasem okazało się, że mój syn próżni nie lubi i kiedy tylko poznał wszystkie literki (nawet V nie jest mu obce), postanowił zaskoczyć czymś więcej, czymś bardziej, czymś…

O takim:

Naprawdę nie wiem, kiedy i jak to się dzieje. Nie ćwiczymy z nim czytania, w rozkładzie dnia nie ma 4 godzin poznawania liter. To przychodzi samo. Franio sam dopytuje, otrzymuje odpowiedź, przetwarza w tej swojej blondwłosej główce i potem strzela wiedzą jak mały karabinek. A że przy tym mama co i rusz pęka z dumy i rośnie jej serducho jak sto pięćdziesiąt to już zupełnie inna historia…

 

Bardzo prosta zagadka- rozwiązanie.

Najoryginalniej napisała Hkathi- że ordynator. Pomysł z angielskim pączkiem też mi się podobał. O! Albo „ostry tata”! Tylko nasz tata wcale nie jest ostry… Wiedziałam, że zagadka będzie za prosta. Dziedzic z każdym dniem mówi coraz ładniej, coraz wyraźniej i chyba coraz trudniej będzie Was zaskoczyć. Co wcale nie znaczy, że nie będziemy próbować. 🙂 Cieszę się, że lubicie się z nami bawić.

Poniżej zatem rozwiązanie tej bardzo prostej zagadki:

 

Literki.

Czasem coś umie, tak po prostu. Nawet nie wiemy, kiedy się tego zdążył nauczyć. Przychodzi dzień i Franciszek uznaje za stosowne oznajmienie rodzicom swojego najnowszego osiągnięcia. Zupełnie od niechcenia z miną zblazowanego miliardera robi coś, co powala nas na kolana i sunie dalej. Zobaczcie: