Podwójna randka.

Fotelikowe poszukiwania trwają nadal. Wszystkim mamom, które na Frankową skrzynkę przysłały sugestie, linki, opisy- baaardzo dziękujemy! Poszukiwania i porównywania trwają i muszę przyznać, że nie miałam pojęcia, że wśród foteli samochodowych może być taki rozstrzał jakościowy, gatunkowy i cenowy. Mamy już kilka modeli na oku, jednak już teraz wiemy, że jakikolwiek zawita do naszego domu i tak będzie musiał być „ulepszony” myślą techniczną Frankowych rodzicieli.

Poza tym u nas w domu odbyła się podwójna randka. Rodzice wychodzili, a  Franklin spędził cudowny poniedziałkowy wieczór w towarzystwie Cioć Ani i Moniki- swoich przekochanych rehabilitantek. Przed wyjściem złośliwiec mały na hasło: „zrób papa” , zrobił papa i zupełnie nie zwrócił uwagi na to, że starzy wychodzą. Co gorsza, był wyraźnie zniecierpliwiony naszym tuptaniem w drzwiach, bo w perspektywie miał swoją randkę. Najwyraźniej więc Dziedzic dorasta, a my jak na nadopiekuńczych starych przystało, nie potrafimy tego ogarnąć. Kiedy Frankowy tata dzielnie próbował utrzymywać równowagę na łyżwach (aż żal, że nie miałam aparatu 🙂 ), Dziedzic był rozpieszczany, zabawiany i tulony. Po powrocie do domu zastaliśmy śpiącego Franklina i uśmiechnięte od ucha do ucha Ciocie. W związku z powyższym Ciociom gratulujemy odwagi i dziękujemy za wieczór. 🙂 Na szczęście poleciły się na przyszłość…

A poniżej odkopane w czeluściach twardego dysku. Franciszek przedrurkowy. Siedmiodniowy. 🙂

p.s. A od Cioć dostawaliśmy regularne smsy o treści: „jest ok”, „jest dobrze” i „jest bardzo dobrze”… 😀

Mężczyźni wolą blondynki.

Franklin i tata mieli dzisiaj misję bojową. Późnym popołudniem byli umówieni na spotkanie z nową Panią Specjalistką. Wiązaliśmy z tą wizytą wielkie nadzieje, ponieważ z poprzednią Panią Franek nie mógł dojść do porozumienia. W związku z tym chłopaki już od rana buszowali po szafie w celu znalezienia odpowiedniej stylizacji na wyjście, a kiedy nadeszła godzina zero, zapakowali sprzęt i pogonili do obiecująco brzmiącego w nazwie Przedszkola „Bajka”. Tam bowiem przyjmowała Pani Specjalistka.

Pani Specjalistka okazała się bardzo sympatyczną i sprytną kobietą, bo spotkanie z Celebrytą rozpoczęła od… komplementów. A jak wiadomo wszystkim Czytaczkom, nic tak nie działa na stuprocentowego mężczyznę, jak trzepotanie rzęsami i czułe słówka. Francesco został kupiony. Tym sposobem Dziedzic postanowił być uczniem tygodnia i pokazał nowej Pani wszystkie umiejętności: było przesyłanie buziaków, mlaskanie, gadanie i wszystko, czego dusza i rozanielony tata zapragnął. Duma rozpierała Frankowego tatę, kiedy Młodzieniec pozwolił na masaż twarzy, dotykanie policzków, ust… Ba! Pozwolił nawet na sprawdzenie jamy ustnej!

W ramach pracy domowej chłopaki dostali za zadanie ćwiczenie akcji-reakcji: „przybij piątkę”, „zrób pa-pa”, „pomachaj”, mają nauczyć się rozpoznawać krówki na ilustracjach i próbować rozróżnić „tak” i „nie”- na zasadzie- czy to jest piłka Franusiu? Poza tym w ramach zajęć nadobowiązkowych Dziedzic ma być oduczany zgrzytania zębami (uwielbia to robić a przednie jedynki już proszą o litość), ma próbować dmuchać w gwizdek, balon, wiatrak, robić „prrrrrrr” i ćwiczyć samogłoski o,u,a,i. Sporo tego, ale od czego ma się rodziców? Nie wiecie? Od tego, żeby gonili do odrabiania lekcji.

Wnioski z wizyty:

Pani Specjalistka uznała, że podejmie się zajęć z Franciszkiem. Powiedziała, że nasz Dziedzic zupełnie nie odbiega w rozwoju od rówieśników. Potwierdziła także, że jedyną przeszkodą w rozwoju Frankowego aparatu mowy jest respirator. Mięśnie buzi są jak najbardziej ok. Dlatego najpierw będzie mobilizować Franklina do mówienia, potem do komunikacji alternatywnej- obrazki, znaki umowne, itp.

Następna wizyta za dwa tygodnie, potem spróbujemy raz w tygodniu.

Wnioski taty i mamy:

Nie zapeszamy, ale Franklin wydaje się, że zaakceptował nową Panią. A co do zajęć: sposobu i formy. Jesteśmy za!

Czy pisałam już, że nowa Pani jest blondynką? Nie pisałam… No, jest. Jak Ciocia Ania Rehabilitantka. I jak mama. Jak się przefarbuje. 😀

 

***

Blog Roku:

Aktualnie: pozycja 13.

SMS:A00346 pod 7122 (1,23zł)

Love story.

Na początku była miłość. Wielka taka, że aż oczu nie można było oderwać. Ona przyjeżdżała, a on już od progu witał ją cały w skowronkach. Spędzali razem długie godziny na zabawach, śmiechach, rozmowach. Poranki i popołudnia, które spędzali razem, były dla każdego z nich czasem najbardziej wyjątkowym z całego dnia. Aż pewnego raz coś pękło. Do dziś nie wiemy, co się wydarzyło. On nagle zaczął jej unikać. Mimo, że przychodziła, nie chciał z nią przebywać. Wpadał w złość, kiedy tylko słyszał jej kroki na schodach. Ona jednak nie traciła nadziei, że jeszcze będzie tak jak kiedyś. Wytrwale pojawiała się codziennie u jego boku i nie zważając na jego protesty, starała się, by uwierzył, że będzie przy nim zawsze. I uwierzył. Jej miłość zwyciężyła. Dziś znów wchodzi witana szerokim uśmiechem. Znów spędzają wesołe godziny razem. Znów z radością w oczach chwali jej się, co od wczoraj wydarzyło się w jego burzliwym życiu. O kim mowa? O Franku! O Franku i jego Cioci Ani Rehabilitantce. Tak bowiem w skrócie można opisać szczegóły ich znajomości. Franklin po grudniowym kryzysie rehabilitacyjnym, kiedy to całe ćwiczenia potrafił przepłakać znów wrócił do pełnej formy. Ciocia Ania zaś mogła odetchnąć z ulgą i już w pełni staje się obiektem buziaków, uśmiechów i min Francesca. Podejrzewam go nawet o pierwsze poważne zauroczenie…

A poniżej: Franklin ćwiczy. Z Ciocią Anią oczywiście.:

*  *  *

Ten blog bierze udział w konkursie na Blog Roku 2011 i dzięki głosom Czytaczy znalazł się w kolejnym etapie. Liczniki wyzerowano i można po raz kolejny wysłać jeden sms o treści A00346 pod numer 7122 (1,23zł), by Frankowe podwórko mogło zawalczyć o tytuł Bloga Blogerów. Za wszystkie głosy dziękujemy!!!

Aktualnie jesteśmy na pozycji 12. Do Finału wchodzi 10 blogów.

Trochę o służbie zdrowia.

Miało być o służbie zdrowie. Łódzkiej służbie. No to będzie. Ponieważ matka to prawie polonistka jest, najpierw zgłębiła literaturę tematu. Na pierwszy ogień poszło „Na dobre i na złe”, później kilka odcinków „Chirurgów” i dla wyrównania poziomu „Szpital na peryferiach”:-) I już tak wyedukowana mogę przystąpić do wystawienia cenzurki ciotkom z Łodzi. Te seriale całe to wielka ściema jest. Wszystkim Wam powiem, jak to wygląda w PRAWDZIWYM szpitalu. Na OIOMie w Łodzi.

Ciocie z Łodzi zasługują na złoty medal w każdej kategorii. Chociaż czasem oddział był pełny,a każda miała huk roboty- zawsze mogliśmy o wszystko zapytać. A wątpliwości mieliśmy miliony i wychodząc z założenia, że nie ma głupich pytań- zadawaliśmy nawet te całkiem dziwne. Frankiem mogliśmy zajmować się zupełnie tak, jakby był w domu. Przychodziliśmy do niego tuż po zakończeniu obchodu, najpierw zmiana obuwia, mycie rąk i dezynfekcja, a potem biegiem do boksu nr 5- do Franka. Dziedzica mogliśmy przebierać, karmić, kąpać i zabawiać na całego. Nasz dzień w Łodzi trwał dopóty, dopóki mieliśmy siły i ochotę- nierzadko wychodziliśmy od Franka grubo po kolacji, czyli po 22. Ciocie cierpliwie uczyły nas odsysać wydzielinę z rurki tracheo, zmieniać opatrunek pod rurką, tasiemkę, zakładać sondę, zakładać sterylne rękawice (co wbrew pozorom nie jest takie proste!). Słowem uczyły nas profesjonalnej opieki nad naszym synkiem. Chwaliły, kiedy zasłużyliśmy i podpowiadały, kiedy coś robiliśmy nie tak. Dostaliśmy w Łodzi naprawdę wiele cennych wskazówek, które odnotowane w głowach i na papierze czekają na powrót Franusia do domu.

Dobra, koniec tych słodkości:-) Teraz konkrety. O ciociach, które szczególnie dały nam się we znaki. Kochane ciocie DZIĘKUJEMY:

cioci Beacie- za złote serce, słabość do Frankowych oczu i to słynne „nieprofesjonalne podejście”:-D

cioci Ani- za całowanie brzucha, walki ze wzdęciami i cierpliwość przy Frankowym karmieniu,

cioci Ewie od tasiemek- za to, że traktowała Franka jak całkiem dorosłego i porządnego faceta,

cioci Mirce- za docenianie Frankowych nowonabytych umiejętności i w dzień i w nocy,

cioci Grażynie- za długie kąpiele i opowieści o synku smakoszu klusek albo mięsa (?) :-),

cioci Eli od Oriflame- za podwyższanie poziomu czytelnictwa w naszej rodzinie,

cioci Eli drugiej- za „fifulka pipulka” i rozpieszczanie Franka do granic przyzwoitości,

Tata jeszcze podpowiada, żeby dopisać ciocię, która chodziła w takiej różowej górze i miała ciemne loki i zawsze zagadywała Franka i zaraz po przyjściu na dyżur do niego przychodziła, żeby się przywitać i choć imienia za nic w świecie sobie nie możemy przypomnieć, to mamy nadzieję, że będzie wiedziała, że  chodzi właśnie o Nią,

i jeszcze:

cioci Izie blondynce- za to, że była pierwszą blondynką, do której śmiał się Franek,

cioci Marcie- śmiech, jakim zarażała i tatę i mamę i Franka,

cioci Kindze przecież też- za to, że była ciocią nawet dla taty i matę 😉 i wytrzymały kręgosłup,

i cioci, która ma córkę Jagnę (imię córki pamiętamy, cioci oczywiście nie) za to, że chwaliła tatę po odsysaniu i goniła mamę do ćwiczeń,

*pamiętam dokładnie połowę cioć, obiecuję dopisać każdą następną naszą cioteczkę, kiedy tylko minie mi choć trochę skleroza.

No i już:

dopisać przecież też trzeba ciocie-babcię Danusię- za to, że dbała o Franka jak szalona i biegała wytrwale po soczki i przynosiła Frankowi najpiękniejszą w szpitalnym świecie pościel na zmianę i cioci Ani salowej za przedstawienia na spółkę z ciocią salową w krótkich rudych włosach:-)

Kochane kobitki bardzo Wam wszystkim razem i każdej oddzielnie z całej 27 osobowej załogi dziękujemy.

O. I jeszcze cioci Oddziałowej za to, że przed wyjazdem chciała nam jeszcze raz dokładnie wszystko powtórzyć i podpowiedzieć:-)

Z innych ważności:

Franek dzielnie się aklimatyzuje- co prawda dziwi go jeszcze widok nowych osób w jego otoczeniu, ale już przynajmniej nie wpada w histerię, jak wczoraj. Rodzice z dostosowaniem się mają większy problem, ale chyba po to są rodzice, żeby się martwić na zapas i pytać, pytać, pytać.

Ku uspokojeniu fanek: tatowe łydki mają się już odrobinę lepiej, schody- bez zmian.