Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że panowie zaprzeczą. Ba! Jestem niemal pewna, że stwierdzą, że zupełnie niepotrzebny ten wpis. A jednak zaryzykuję…
Wiadomo jak choruje mężczyzna: katar może zabić, zadrapanie nogi grozi amputacją, a pilot do telewizora leży tradycyjnie zbyt daleko. Wobec tego wyobraźcie sobie, że mam aktualnie w domu, na kanapie niespełna trzyletniego mężczyznę. Mężczyznę, który ma zaledwie szmerki w płucach i któremu Doktor powiedział, że jeśli przyłoży się do inhalacji, antybiotyk będzie zbędny. Reasumując: póki co nie ma tragedii, dlatego mama może sobie pozwolić na niewielkie złośliwości. Tenże właśnie chorujący mały mężczyzna:
po pierwsze:
umiera, kiedy w zasięgu wzroku nie ma mamy (dzięki Ci losie za urlop na żądanie!)
po drugie:
umiera, kiedy kanał w telewizji jest inny, niż ten z bajkami
po trzecie:
umiera, kiedy trzeba jeść/ ćwiczyć/ przebrać spodnie
po czwarte:
umiera, kiedy pojawia się współczujący obserwator (Babcia/Dziadek/Ciocia)
Ten sam mężczyzna nagle zdrowieje, kiedy:
zamiast drugiego śniadania dostaje chipsy (organiczne chipsy od FifiMamy), w telewizji poruszamy się w obrębie Kubusia Puchatka, Zebry Zou i Bzyczka. Zdrowieje, kiedy tata proponuje mu przejażdżkę najprawdziwszą w świecie cię-ża-ró-wą (!!!), kiedy Ciocia Ania w czasie rehabilitacji śpiewa, tańczy i recytuje, zdrowieje także wtedy, kiedy mamusia odkłada inhalator i leki na półkę.
100% mężczyzny w mężczyźnie. Mój syn- Franek.
Będzie dobrze! 😀