Prawda jest taka, że ostatnimi dniami jedyną zmienną w naszym życiu jest kierunek podróży. W sumie to i dobrze, bo przepakowujemy bagaże, klikamy nową ulicę w nawigacji i ruszamy. „Takim to dobrze”- myślicie, prawda? Jednak my ruszamy w celach badawczo- poznawczych.
Przede wszystkim Stolica. Tam bawiliśmy w ramach wizyty u Pani Dr Agnieszki Stępień, która obserwuje Franka w ramach sprawności fizycznej i rehabilitacji. Pani Dr pomaga naszym Ciociom Rehabilitantkom wymyślać nowe kierunki ćwiczeń, sprawdza te stare, kontroluje i rzuca „świeżym okiem”. Także i po tej wizycie do domu przywieźliśmy worek pochwał: Franio potrafi siedzieć sam (!), bez podparcia (!!), oparcia (!!!) i z uroczym taddam na ustach przez całe 10 sekund- co przecież miało być niemożliwe, Franio zaczął ruszać nieruszającymi się stopami, Franio poprawił koordynację ruchową, Franio wzmocnił plecy, Franio wzmocnił ręce, Franio wzmocnił kark, Franio wyciągnął szyję z ramion. Nie sam oczywiście, bo dzięki wielkim umiejętnościom Cioć Moni, Ani i od niedawna Ewy, ale Pani Dr powiedziała, że różnica widoczna jest gołym okiem. Z resztą Wy wiecie to z bloga, ale zawsze miło usłyszeć to z ust Fachowca. Są też jednak minusy. Mianowicie skrzywienie kręgosłupa. I to ogromne. I to postępujące. Dziedzic nabawił się brzydkiej skoliozy połączonej z lordozą i namiastką kifozy. Urocze niechciane 3 w 1. Wróciliśmy zatem z Warszawy z zestawem ćwiczeń, mającym na celu wzmocnić plecy i skierowaniem na gorset. Gorsetowanie jest niezbędne, jeśli chcemy uniknąć lub -mając w zanadrzu SMARD1- jak najdalej odsunąć widmo operowania pokrzywionego kręgosłupa. Tym samym organizujemy dokumentację dotyczącą Frankowego kręgosłupa i uderzamy na konsultację gorestową, coby Jaśnie Panicza wspomóc nieco w walce ze skrzywieniem.
Z Warszawy z walizką pełną wiedzy, wskazań i przeciwskazań oraz po wizycie u Preclowej Familii, przerzuciliśmy kierunek w gps i uderzyliśmy w Łódź. Miasto Łódź.
Z Łodzią tak naprawdę wiążą się nasze skrajne wspomnienia. Cała nasza respiratorowa przygoda zaczęła się przecież właśnie tam, ale także to właśnie „po Łodzi” wróciliśmy odratowani z niebytu z ogromem wiedzy i wiarą, że jakoś to będzie. Nie mogliśmy sobie zatem odpuścić wizyty u łodziowej Cioci Beaty z OIOMu, która jako jedna z nielicznych Cioć Pielęgniarek zawładnęła sercem Dziedzica. Nie wiem, kto był bardziej wzruszony- czy Ciocia, bo wizyta była całkiem zapowiedziana dosłownie na ostatnią chwilę, czy ja, bo to właśnie Ona wprowadzała mnie w tajniki odsysania. Plotkom i opowieściom nie było końca i gdyby nie fakt, że Franio miał jasno określony cel podróży, zostalibyśmy tam dużo dłużej. A co sobie wymyślił Franek? Tramwaje! Ponieważ w Kaliszu nie ma linii tramwajowych, te łódzkie rozkochały w sobie Dziedzica. Wujek Artur i Ciocia Docia, u których gościliśmy, zrobili wszystko, by Franciszek czuł się u nich jak w raju. Były zatem i wycieczki tramwajem i to podobno strasznie niezdrowe jedzenie z McD. Wizyta miała charakter wyjątkowo towarzyski, bo i takich czasem potrzebuje.
Tymczasem tuż z kolejnym poniedziałkiem dopadł nas kompletny niedoczas…
Tych, którzy mają tu cierpliwość jeszcze zaglądać, serdecznie pozdrawiamy. I przepraszamy.