Jak na prawdziwego dorosłego mężczyznę przystało, także i Franek powinien mieć jakiś dowód tożsamości. Z książeczką zdrowia to nam nie zawsze wychodziło, żeby pamiętać. Wymyśliliśmy sobie zatem, że Franio musi stać się posiadaczem dowodu osobistego- wiecie, żeby móc wchodzić do klubów bez rodziców i kupować używki.
Wujek Foto pstryknął foto, na którym wzdychało pół fejsbuka…
(ostatecznie do dowodu wybraliśmy „uśmiechnięte” zdjęcie Frania)
I poszliśmy do urzędu. Wszyscy. We troje. Mama, Tata i Franio. Do U-RZĘ-DU.
Kto ma ciarki na plecach? Kto nam współczuje? Kto obroni? Mniemam, że większość. I wiecie co? Nie ma takiej potrzeby! Serio. Bo było to tak:
parking, urząd, numerek, i czekamy… Całe trzy minuty i wyskoczyła nasza nomen omen szczęśliwa siódemeczka. Podchodzimy do okienka, dzień dobry, my po dowód, tu wniosek, tu zdjęcia, tu podpisy i nagle zza szybki słychać: „cześć Franek! Co Ty tutaj robisz?” Na co Franio: „Z mamom i tatom psysłem”. Okazało się, że Pani J. zza okienka zna Franciszka, że czyta i że z wielką przyjemnością obsłuży naszego Dziedzica. I poszło jak po maśle. Wniosek, podpis, uzasadnienie i pozostało nam czekać. Czekaliśmy cierpliwie i dzisiaj nastał dzień odbioru! I wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że okazało się, że w wielkim roztrzepaniu swym zgubiliśmy odcinek B- czyli potwierdzenie, że byliśmy złożyć wniosek i że my, to my. Powiem tak: wersje są sprzeczne. Tato twierdzi, że to Mama, a Mama wręcz odwrotnie. W każdym razie odcinka B nie ma. Na szczęście i tym razem okazało się, że nie taki urząd straszny, jak go malują i po podpisaniu przysięgi, że jak tylko odcinek B znajdę, to doniosę i że nigdy, ale o przenigdy złego słowa na urzędy nie powiem, miły Pan wydał nam dowód. Nam. Phi! Franciszkowi wydał dowód. Pomachaliśmy jeszcze Pani J. na pożegnanie i Franio z dowodem w kieszeni wrócił do domu. Ale miła i fajna przygoda!
Franio stwierdził, że „Tato pać tu jest Flanio przystojniak, kaltećka jest niebieska i biała i zielona i się świeci i jest Flanio. I ziobać jest Flanio. O Flanio!”