Franek to chłopiec, którego ciało musi codziennie bardzo wiele znosić. Krzywe plecy, niewładne nogi i słabe ręce to nie wszystko. Franek ma także dwa nieznane zdrowemu człowiekowi otwory i dwie rurki, które utrzymują jego ciało przy życiu – to peg w brzuchu i tracheotomia w szyi. Peg służy do karmienia Franciszka, którego na przestrzeni lat wyniszczył postęp choroby. Tracheotomia to dziurka w szyi, w którą włożono rurkę i podłączono do respiratora – bez tego Franek zwyczajnie by się udusił. Wiem, że moi wierni Czytelnicy wszystko to wiedzą. Po co więc to piszę? Bo koronawirus.
Oczywiście, że zdaję sobie sprawę, że to chwytliwe słowo, dlatego pewnie nie użyję go tytule, który zwykłam wymyślać na końcu wpisu. Ale to właśnie koronawirus zmusił mnie niejako do jego stworzenia. Jak wielu z Was wie z doświadczenia, a większość jednak z tego bloga, nigdy nie byliśmy wybitnie sterylni. Nie stworzyliśmy w naszym domu szpitalnego pokoju, nie nakazujemy dezynfekcji od stóp do głów praktycznie żadnemu z naszych gości, ku zgrozie Ciotki Beaty z oiomu z Łodzi nie korzystamy nawet z rękawic przy odsysaniu. Strzykawek do karmienia też używamy kilkukrotnie, tych do wymiany soli fizjologicznej w baloniku pega także. Mamy kilka sztywnych zasad, których przestrzegamy. Cewniki do odsysania stosowane są u nas jednorazowo. Nie jest to praktyka w każdym domu z respiratorem, z resztą zasadna. Z tym że Franek jest odsysany na tyle rzadko, że pilnowanie jako takiej jałowości przy otwartym cewniku jest w naszym domu nie do osiągnięcia. Codziennie zmieniamy opatrunek przy pegu i przy tracheo. Regularnie zmieniamy filtry do respiratora (głównie ze względu na kurz i smog – zapraszam Was do tego wpisu <klik>, który w tej materii sporo Wam wyjaśni). Na jałowo wymieniana jest także co cztery tygodnie rurka tracheo. Robi to nasz Doktor i Pani Pielęgniarka używając jałowych rękawic chirurgicznych i środków ku temu przeznaczonych. Poza tym żyjemy normalnie, czyli korzystamy z mydła i myjemy ręce.
Niby śmiesznie, niby nie i można sobie heheszkować z nagłego zrywu Polaków do higieny, ale to co obserwujemy od mniej więcej tygodnia zakrawa o tragikomedię. W naszym domu na stałe korzysta się z kilku antyseptycznych środków. Do mycia oraz pielęgnacji otworu w szyi Franka używamy octaniseptu – środka do dezynfekcji błon śluzowych. Do pielęgnacji pega prontosanu w aerozolu oraz w żelu. Nigdy nie zmieniam opatrunku przy pegu rękoma od tracheo i na odwrót – zawsze korzystam w żelu antybakteryjnego lub najzwyczajniej w świecie myje ręce pomiędzy. Obydwa otwory to zupełnie inne środowisko bakteryjne, dlatego staram się ich nie przenosić z jednego na drugi. Oprócz tego do mycia materaca, ssaka i innych medycznych przydasi używamy zamiennie incidinu, veloxa, chusteczek antybakteryjnych – tutaj wszystko zależy od mojej fantazji na zakupach.
No właśnie skoro o zakupach mowa. Od kilku dni półki w drogeriach świecą pustkami. Ludzie zaczęli litrami kupować żele i mydła antybakteryjne. W aptekach i hurtowniach można zobaczyć tylko wywrócone zdziwieniem oczęta farmaceutów, kiedy pyta się o luksus środków do dezynfekcji. Zaczyna się szaleństwo z rękawicami, a jeśli znajdzie się już coś konkretnego, to za równowartość można kupić mieszkanie w dobrej dzielnicy Warszawy. Rzutem na taśmę i szczęściem głupiego przed wybuchem tej całej paranoi zrobiłam zakupy dla Franka i mamy zapas. Niewielki, ale zawsze jakiś.
I teraz tak. Już pomijam fakt, że musieliśmy my naród być do tej pory wyjątkowymi brudasami, skoro dopiero koronawirus zmusił nas do mycia rąk po wyjściu z toalety i używania żelu antybakteryjnego przy okazji. Po drugie szaleństwo zakupowe zwykłych ludzi uderza nie tylko w szpitale, przychodnie, salony kosmetyczne, laboratoria, wszystkie publiczne przybytki, ale także w ludzi, dla których dezynfekcja jest czymś naturalnym – chorych z pegiem, tracheo, cewnikiem Broviaca, trudno gojącymi się ranami. Dla tych wszystkich także tego brakuje, bo zaopatrywane są teraz głównie ośrodki medyczne. Na logikę to właśnie tam nie można sobie przecież pozwolić na bakterie, wirusy i grzyby. Dla przykładu żel do dezynfekcji, który zwykle kupowaliśmy po 28 zł za 500 ml, na allegro kosztuje teraz nawet 299 zł w okazyjnej cenie.
A rada na to jest prosta. Myj się. Wyjdziesz z toalety – umyj ręce. Wrócisz z pracy do domu – umyj ręce. Bawisz się puzzlami, klockami i autami a potem idziesz po kanapkę – umyj ręce. Nie kichaj w świat, ani w ręce tylko w zgięcie łokcia. To samo z kasłaniem – zgięcie łokcia, ale i tak myj ręce. Nie spluwaj (dżizasss mam ciary) na ulicę do licha i nie narzekaj, że ci od tego koronawirusa, bo sam rozsiewasz milion bakterii. Myj owoce i warzywa, nie obgryzaj paznokci. W ogóle się myj. Nie noś maseczki, jeśli nie jesteś chory ani przeziębiony. Czy wiesz, że maseczka z włókniny taka chirurgiczna powinna być zmieniana (jeśli jesteś chory lub przeziębiony) minimum co dwie godziny, a nie prana i zakładana na całe dnie? No właśnie. Umyj swój telefon od czasu do czasu, przetrzyj pilota od telewizora, klamki w łazience. Naprawdę nie musisz kupić litrów antyseptyka. Po prostu się myj.
I kaszy i makaronu też raczej nie powinno zabraknąć. Przynajmniej taką mam nadzieję, bo od tygodnia chodzi za mną krupniczek, a pojemnik z kaszą pusty.
Edit. godz.22.45 bo mnie jeszcze oświeciło!
Mycie rąk polega na ich zmoczeniu, dokładnym wtarciu mydła i spłukaniu. Mycie rąk to nie jest zanurzenie dwóch palców na szesnaście sekund pod strumyczkiem wody. Nie jest to także ochlapanie się na odwal się po wyjściu z toalety. Do mycia rąk nie zaliczamy także mycia bez mydła. no generalnie, myjcie ręce ludzie jak ludzie!