Nie ma takiej opcji, żebym próbowała wyciągnąć jakiekolwiek dobre strony sytuacji, w której wszyscy się znaleźliśmy. Jednak w związku z tym, że nie mamy niemal żadnych grubszych kontaktów z ludźmi z zewnątrz, a przez nasz dom nie przewija się praktycznie nikt (i to teraz, kiedy w końcu mamy dosprzątane!), to coś sobie powolutku dłubiemy.
Nauczyłam się na ten przykład piec chleb. Nie że na zakwasie, żeby zacząć imponować na blogach kulinarnych, ale zostaliśmy hurtowymi kupcami mąki oraz drożdży. Mojego chleba wystarcza nam na trzy dni, zapach jest taki, że ojacie i smakuje tak samo pysznie z dżemem, jaki i ze smalcem z fasoli. Przepis na chleb dostałam od Kasi, a Kasia wyszukała go tutaj -> KLIK KLIK. Ja jednak nie przepadam za przepisami filmowymi, dlatego nauczyłam się go na pamięć. W ogóle ostatnio zamieszkałam na blogach kulinarnych a Kwestia Smaku, wchodzi jak ta lala. Wspomniany smalec z fasoli okazał się strzałem w dziesiątkę i był właśnie z kwestii, a mój mąż wielbiciel mięsa tylko dlatego zorientował się, że coś jest nie tak, że ja nigdy przenigdy nie zrobię smalcu, bo nie znoszę tego zapachu w wersji tradycyjnej. Stałam się też przy okazji mistrzynią pomysłowości, bo z braku keksówki zrobiłam tak:
i upiekłam najlepszy na świecie warkocz zero waste z dodatkiem pesto z liści rzodkiewki, który z oliwą z oliwek smakuje tak, że mam aż ciarki i idzie w biodra aż miło. Przepis na warkocz znajdziecie u Zosi tutaj – > KLIK KLIK. Generalnie więc po tym, jak przebrałam już wszystkie nasze ubrania, oddałam łóżeczko turystyczne po Leosiu małemu Michasiowi, wyprałam spacerówkę Leona i postanowiłam ją wystawić na sprzedaż, to gotuję, piekę, lepię, pichcę i prychcę.
Leoś stał się mistrzem DYI i buduje. Budowle i pułapki na złoczyńców, którzy nie wiedzieć czemu w dużej mierze zwykle chowają się w kuchni pod stołem, a potem domagają się okupu za opuszczenie w postaci jabłka, banana albo pięciu złotych. Zbudowaliśmy już wymarzony dom z kartonu, w którym od kilku dni zamieszkują papierowi lokatorzy, obstawiani przez superwings i psi patrol. Poza tym Milson poznał już dzięki bratu wszystkie literki i zaczyna przygodę z dodawaniem.
W związku z powyższym Franciszek stał się mistrzem zen, cierpliwości oraz nauczania przedszkolnego w każdej formie. Czytając zadania ze swojej matmy, jednocześnie opiekuję się psem, rybką, lampartem albo dzidziusiem, którego oczywiście odgrywa Leon. Francyś nie spoczął na laurach i po ostatnim sprawdzianie z historii był zawiedziony, że poszło tak łatwo (sprawdzian był zdalny). Pomijając matmę, angielski i hiszpański Frank postanowił nauczyć brata życia. Było więc szkolenie z karmienia do pega oraz wymiany rurki tracheo przeprowadzone na misiu, który ma problemy z oddychaniem. Franc zaprawiony w bojach, praktyk nie teoretyk poszedł na całość i miś miał wymienioną rurkę pod znieczuleniem ogólnym, prawie sterylnie, z żelem znieczulającym i przy dźwiękach ścieżki dźwiękowej z Pana Kleksa, żeby „było mu przyjemniej”.
Tymczasem ojciec rodziny przekopał już ogródek ze dwa razy chyba. Naprawił dwudziestoletnią glebogryzarkę, przyciął milion drzewek, zamontował linę do wspinaczki dla Leona oraz ciągle coś klepie, dłubie, przykręca i kopie. Niestety z tych wyczynów nie zachowało się żadne foto dla potomności, ponieważ Tata mocno wzbrania się przed roboczymi fotografiami, a prawo do prywatności w ostatnim czasie jest mocno na propsie. Jak tak dalej pójdzie, to nam się skończy dom do naprawiania i już naprawdę nie będzie się czego czepiać.
Także nie wiem, jak Wy ale my już strasznie tęsknimy za rosołem u Babci, za grillem z Bolusiem, za rehabilitacją, nauczycielkami w realu, doktorem ze stetoskopem (kto by pomyślał!) i ludźmi. A wszystko to robiliśmy już kiedyś, tylko z Babcią, Ciocią i Przyjaciółmi.
Szukam przepisu idealnego na steki, bo robimy wielkie rozmrażanie zapasów od Dziadków. Ktoś, coś?