Respirator i wirus – raport

Nadal siedzicie w domu? Ostatnio to właśnie rozkładałam na czynniki pierwsze. Z resztą nie pierwszy raz. Franek siedzi w domu zwykle całą zimę. Jego wątłe ciało wychładza się w ekspresowym tempie, respirator nie powinien przebywać w temperaturze poniżej minus pięciu stopni, poza tym zbyt zimne powietrze pompowane bezpośrednio do płuc grozi ich zapaleniem i ryzyko jest po prostu za duże. Latem Franek siedzi w domu, kiedy jest za gorąco. Jego wątłe ciało nagrzewa się w ekspresowym tempie, respirator nie powinien przebywać w zbyt wysokiej temperaturze, bo pompuje Frankowi gorące powietrze prosto do płuc i ryzyko jest po prostu za duże. Tak więc zostaje wiosna i jesień, ale ta wczesna. Zaczęła się wiosna. Franek siedzi w domu. Siedzi w domu, bo jest narodowa kwarantanna. Ryzyko związane z tym, co dzieje się wokół nas jest znów zbyt duże.

Czego nam brakuje najbardziej? Ludzi. Jak wiecie, mimo wszystko jesteśmy zwierzętami mocno towarzyskimi. Dom nas parzy w dłuższej perspektywie, a kiedy w nim jesteśmy, to zwykle przewija się przez niego tabun ludzi. Codziennie. Teraz staramy się (tyle, na ile jest to możliwe) izolować. Ja chodzę do pracy i zgodnie z maksymą, że na zakupy wysyłamy domownika, którego najmniej żal – robię zakupy. W ramach psychicznej rekonwalescencji po prowiant od czasu do czasu wyjeżdża też ojciec rodziny. Chłopcy na tle swoich rówieśników z blokowisk są tymi szczęściarzami, że mamy własne podwórko. Łapiemy więc powietrze i promienie słońca na metrach kwadratowych przed domem. Ale nas nosi! Franek ma zawieszone nauczanie indywidualne i jak wszyscy uczniowie przerabia home office. Leoś dzielnie próbuje dorównać bratu, uczy się hiszpańskiego i matematyki. Nie przyjeżdżają do nas fizjoterapeuci Franka, zawiesiliśmy cotygodniowe wizyty naszego Doktora i Pani Pielęgniarki – opiekują się Franiem zdalnie. Ponieważ my praktykujemy wentylację domową od dziewięciu lat, póki nic się nie dzieje, możemy sobie na to pozwolić.

Jak idzie szkoła? Nauczanie indywidualne oraz w ogóle walka o nauczanie Franka przeczołgała nas w najbardziej ekstremalnych sytuacjach, dlatego w boju jesteśmy zaprawieni. Mogłabym teraz napisać rodzicom dzieciaków sprawnych – ha! widzicie jak to jest, ale wiem, ile nas kosztowało to wysiłku, żeby tak prowadzić życie szkolne, dlatego teraz szczerze Wam współczuję. Szefem nauczania domowego jest u nas Tata. Koordynuje, przepisuje, tłumaczy i podpowiada. Mama odpowiedzialna jest za polski, dlatego różnie to bywa, bo ja jestem tym luźnym rodzicem w tym wypadku. Dzięki tej całej sytuacji Franek jeszcze bardziej pokochał języki, bo uczciwie trzeba przyznać, że lekcje angielskiego Pani Karolina od zawsze prowadziła na wpół zdalnie (zwyczajnie zawsze im było mało) i oboje z Frankiem mają już w tym wprawę. Franciszek fantastycznie zaczął rozumieć matematykę i jest w niej coraz lepszy. Ale tęskni. Tęskni za Panią od muzyki, śmieje się w głos, że Pani Justyna nie widzi, że on prawie wcale nie brudzi rąk malując farbami na plastykę, sam przerabia ćwiczenia z przyrody – ja jestem tylko sekretarką. Leoś tęskni za piłką i karate i Juleczką – swoją najlepszą przyjaciółką. Jego przedszkole ma świetną Panią od hiszpańskiego, dlatego do tych lekcji zdalnych zasiadamy prawie w komplecie.

Jak Franio ogólnie? Tutaj jest źle. Nie chcę pisać, że tragicznie, ale szału nie ma. Już prawie miesiąc (albo miesiąc?), jak Franek nie ma regularnej fizjoterapii. Nadal uważamy, że ryzyko zarażenia jest większe, niż straty spowodowane brakiem rehabilitacji, ale jest to tak naprawdę wybór między złym a gorszym. Franciszek narzeka na plecy, ma problem z wyprostowaniem rąk, bolą go biodra i puchną stopy. Ratować sytuację próbujemy zdalnymi konsultacjami i terapią, którą przeprowadza tata, ale to nie to samo. Wydaje mi się, że pewnych rzeczy (prostowanie rąk) już nie uda się odzyskać w takim zakresie, jak sprzed pandemii i zaczynam się wahać, czy ta izolacja od ćwiczeń to był dobry pomysł.

Co ze sprzętem? Jeszcze zanim wybuchł cały ten szał na zakupy, zrobiłam jakiś zapas potrzebnych środków (instynkt?). W tej chwili wydaje się, że jesteśmy zabezpieczeni na kilka tygodni, jeśli oczywiście nie wydarzy się nic nieprzewidzianego. Co prawda na samiuteńkim początku izolacji zepsuł nam się respirator, ale Franek jest już po wymianie i zdalnej kalibracji. Peg na szczęście wygląda ładnie – tutaj nie mamy zbyt wielkiej praktyki, dlatego baaaardzo liczymy na to, że nic się nie wydarzy. Zawiesiliśmy wizytę na przymiarkę gorsetową, na ortezy. Nie ma też już żadnych planów na przymiarki wózka. Do odwołania.

Tak sobie myślałam, że my powinniśmy być trochę zaprawieni w tej całej izolacji. Życie nas doświadczyło w tej kwestii niejednokrotnie. Ale to już trochę za dużo i tęsknimy za wolnością. Chłopcy tworzą listę, kogo odwiedzą i u kogo będą nocować, jak to już wszystko się skończy. My z uporem maniaka myjemy ręce, dezynfekujemy klamki  i staramy się nie zwariować.

– Strasznie mi smutno, wiesz mamo – powiedział Leoś po przebudzeniu. – Dlaczego kochanie? – Bo tęsknię. – Za czym? – Żeby przytulić dziadka Karola i wycałować Ciocię Michalinę.

I tej myśli się trzymajmy – już niedługo będzie można przytulić się do dziadka i całować ciocię.