Historia spotkania Frankowych rodziców jest banalna, jak miliony innych. Wiecie- klub, tańce, sobota. Matka Anka (znaczy wtedy, to jeszcze Panna Anna) wybrała się z koleżanką Barbarą na miasto. Poszły do klubu i przyczepiło się do nich dwóch beznadziejnych i niefajnych. I chodzili i nagabywali i nie byli zbyt mili. Dlatego dziewczyny wzięły się na sposób i stosując miliard uników dosiadły się do stolika obok, gdzie siedział on- przyszły Tata Franka. Jakoś tak się fajnie rozmawiało (no oczywiście, że opowiadał o tym, że jest zakochany w swoich siostrzyczkach i pokazywał ich zdjęcia, a annowy instynkt pikał jak szalony) i zabrał ten jeszcze nie tata Pannę Annę na najgorszą zapiekankę w życiu, a potem na herbatę. Serio! Nad ranem, kiedy już świtało piły Panna Anna i jej koleżanka Barbara herbatę jakimś cudem wydębioną od zmęczonej obsługi klubu. A potem pierwsza randka, którą był obiad i potem następna i tak mężem Panny Anny ów młodzian został.
A napisałam to dlatego, że słyszę wczoraj, jak chłopaki deliberują w łóżku: „Tato, a jak Ty i Mama się spotkaliście?” I opowiada Tata, że było spotkanie, że był klub, w którym pił piwko i jadł chipsy, że poszli na zapiekankę, że potem na obiad. I że ona taka ładna była i się tak uśmiechała ciągle i jadła te zapiekankę i ten obiad i że dużo rozmawiali, a potem poszli na spacer i na następny i dali sobie buziaka i została jego żonką. A wszystko to oczywiście okraszone ochami i achami w romantycznej scenerii księżyca w pełni, dusznych wieczorów i spadających gwiazd.
Wzruszyła się Matka Anka okropnie. No bo Tata Szymon tak ładnie to pamiętał, chciał, żeby Franio miał fajny obraz pierwszego spotkania i tak się starał i podkręcał efekty romantyczności i takie tam.
Franio słuchał z uwagą. Przytakiwał, uśmiechał się czule, dziwił i nie przerwał ani na chwilę. Po czym zapytał:
„Tato, a te chipsy, które jadłeś w klubie to były solone, czy paprykowe?”
Mój mały romantyk.