Nudno nie jest na pewno.

Co robimy, kiedy rano wieje i pada? Pakujemy stroje, klapki, ręczniki i całą ekipą udajemy się… na basen! W zeszłym roku trenowaliśmy z respiratorem na trampolinie. W tym roku było już ostrzej i respirator musiał popływać. No, niestety ciężko mają z nami te sprzęty, ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. 🙂

(Bardzo przepraszam REDZIKOWO za nazwanie ich Radzikowem, ale Park Wodny polecamy!)

Za to popołudniu wyszło słońce, więc wybraliśmy się na frytki, które zaraz po chlebku z chmurką są drugim ulubionym posiłkiem Franciszka i tym sposobem o godzinie 19:45 Dziedzic padł jak długi i śpi. Konkretniej regeneruje się przed jutrem. Bo plany mamy zaiste olbrzymiaste. 😉

 

Nadbałtyckie preludium.

Bałtyk zdobyty.

Trochę wieje, trochę pada, trochę świeci słońce. Zajadamy się „chlebkiem z chmurką” i oglądamy „ptaka mewę”. Ciągniemy ciężką jak sto pięćdziesiąt kimbę po plaży i w duchu przeklinamy przednie obrotowe kółka. Godzinami wpatrujemy się w „dużą wodę mamo” i szukamy miejsca, gdzie można zjeść rybę.

Jest bosko.

Jest błogo.

Jest wakacyjnie.

1. Chlebek z chmurką to gofry z bitą śmietaną.

2. Ptak mewa to mewa. Rozróżniamy różne ptaki: ptak gołąb, ptak wróbel, ptak mewa. Tak sobie to Franciszek wymyślił.

3. Duża woda to wiadomo- morze, no bo kto widział taką dużą wannę.

***

Po stanie podgorączkowym nie ma śladu. Jest za to lekki nadmorski gil do pasa.

 

Przedwyjazdowy zawrót głowy.

 

U normalnych ludzi wygląda to tak: pakują japonki, olejek do opalania, kurtkę przeciwdeszczową, okulary przeciwsłoneczne, dobrą energię , tankują auto i ruszają nad morze.

Taki był plan.

Aktualnie na jakieś 24 godziny przed wyjazdem na wytęskniony, wyczekany, wymarzony i w ogóle urlop u nas wszystko leży. Po pierwsze pękła nam rura od respiratora i musieliśmy wymienić ją na zapas- ruszymy zatem z jedną w zapasie. O ile w ogóle ruszymy. Tato wziął i dostał gorączki, kaszlu i innych takich podobnych i na dzień dziecka dostał antybiotyk w wersji supermax i leży i się kuruje. Na 24 godziny przed. Z wrażenia Franio coś nam pokichuje, zaczął kłócić się ogromnie z respiratorem i wkracza w niebezpieczne rejony stanu podgorączkowego. Na 24 godziny przed. Tata odizolowany zajmuje rodzinne łóżko i walczy uparcie, zaś Nianio profilaktycznie podawany ma syrop na wzmocnienie i monitorowany stan zaglutowienia rurki.

Na dodatek trampki tatowe się rozkleiły i na szybciocha trzeba będzie zainwestować w nowe. Do tego wszyscy, ale to absolutnie wszyscy meteorolodzy zapowiadają burze, grady i ulewy. Brakuje nam do szczęścia tylko tego, żeby na liście przydasiów było coś, czego nie będziemy mogli znaleźć w domu i już w ogóle będzie czad.

Na 24 godziny przed wyjazdem:

-ilość spakowanych ubrań: zero

-ilość rur do wymiany: o jedną za mało

-ilość zakatarzonych mężczyzn: dwaj

-ilość niezakatarzonych kobiet: jedna (i zamierza się tego trzymać)

-ilość zjedzonych czekolad przez niezakatarzoną kobietę: jedna, a druga się patrzy i kusi…

-ilość pozytywnej energii dotyczącej wyjazdu: zdecydowanie za mało.

A ponieważ dzień był dziś zaiste ważny i świąteczny wraz z Franciszkiem malowaliśmy twarze, śpiewaliśmy o biedronce, czytaliśmy instrukcję obsługi elektryka, byliśmy na frytkach, próbowaliśmy pokonać strach przed termometrem i oglądaliśmy Zebrę Zou.

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, w poniedziałek nadajemy znad Bałyku! 🙂