Po prostu nic tylko usiąść i płakać. I to płakać tak głośno, coby wszyscy dookoła słyszeli. Nie zgadzam się! Protestuję! To niemożliwe! Nasz mały, malutki, drobniutki Dzielniak postanowił zrobić nam na złość i… dorosnąć. Zapytacie, jak?
Do tej pory było tak: wieczory spędzaliśmy razem. Na kanapie. Na przytulasach, przymilasach, całusach, buziakach, wyznaniach miłości, wierszykach, opowieściach, historiach. I kurczę pamiętam, jak się żaliłam, jak publicznie narzekałam, że spać nie chce, że marudzi, że nosem kręci! Ogłaszam wszem i wobec- aż tak źle nie było!
Bo teraz…
Od kilku dni nasz Franuś… nasz Franciszek wieczorem, kiedy jest już zmęczony, prosi, żeby wziąć go na ręce i zanieść na górę, do łóżeczka. Kiedy już leży w łóżeczku, chce, żeby zapalić ma żyrafową lampkę nocną, bo „ciemno mamo”, posyła buziaka NA ODLEGŁOŚĆ i mówi: „papa, dobanoc mamo!”. I zostaje sam. No z Juniorem i żyrafami, ale bez nas, beze mnie. Sam taki. Leży w tym wielkim łóżeczku, przy lekko tlącej się lampce, zasłoniętych roletach. SAM. Taki dorosły. Taki duży. Taki samodzielny. Dzielniak Franciszek. Coś tam do siebie mówi, coś opowiada, coś cmoka, ale chce być sam.
A rodzice?
Rodzice tymczasem nie wiedzą, co począć z długim i samotnym wieczorem i tęsknym wzrokiem patrzą w stronę schodów i wzdychają i mruczą pod nosem, że ciekawe czy zaśnie, czy się nie boi… Próbujemy sobie tłumaczyć to tym, że ma nas zwyczajnie dość. Nie nas rodziców, ale nas- towarzyszy codzienności. Przecież z nim ZAWSZE ktoś jest: mama, tata, babcia, dziadzia, ciocia. Codziennie. Zawsze pod ręką, zawsze na oku. Gdyby był zdrowy, mógłby sam pójść, zobaczyć, zdobyć, spróbować. Franek chyba potrzebuje intymności. Potrzebuje nieco samotności. Jak każdy.
Ale na dziewczyny jeszcze za wcześnie!