Strachy na lachy.

Pamiętacie, jak jakieś 140 lat temu pisałam Wam, że Franek od momentu powrotu do domu musi pokonywać pewne strachy, których zdrowi ludzie na co dzień nie posiadają. Mimo tego, że OIOM w Łodzi, to najlepsze miejsce z możliwych, jakie mogło nam się przytrafić na początku walki o Franka, to jednak zawsze szpital. A w szpitalu wiadomo- ani wiatru, ani deszczu, ani dźwięków ostrych, krzyków brak także. Nie warkoczą pralka i odkurzacz, nie szczekają psy. Ponieważ Franciszek jest dzieckiem ogromnie ciekawym świata, już dawno pokonał strach przed wiatrem i teraz do woli może szaleć na rowerze. Nie boi się także odkurzacza, ani traktora, ani nawet wielkiej ciężarówki. Wszystko to małymi kroczkami osiągnął w niemal dwa lata po powrocie do domu.

Mamy jeszcze kilka strachów, które zupełnie niepotrzebnie siedzą za Franciszkową skórą i mimo usilnych starań naszych i Pań Specjalistek maści wszelkich, owe strachy wyglądają na zupełnie zadomowione. Jednym z takich lęków Frania jest strach przed krzykiem dzieci. Dzieci z rurką tracheo teoretycznie nie mówią. Wiecie dobrze, że Dziedzic włożył to między bajki i gada, jak najęty. I świetnie. Gada, ale nie krzyczy. Kiedy go poprosić: „Franio krzyknij głośniej, to tato przyjdzie”, wówczas „krzyk” Frania brzmi jak nieco bardziej podniesiony głos zdrowego chłopca. Nianio nie pamięta swojego płaczu, z resztą nigdy nie płakał zbyt wiele, dlatego tak bardzo dziwi i nieco przeraża go płacz jego rówieśników. Dzieci z tracheo mimo, że mówią, to płaczą i śmieją się bezgłośnie. Tym samym krzyk, głośne gaworzenie Bola, płacz dziecka w przychodni to dla Franka dźwięk niezrozumiały, dźwięk nieosiągalny, dźwięk, którego on sam nie wydaje. Daleki od jego norm. Przerażający, bo nie mieszczący się we Frankowym rozumieniu świata. Tłumaczymy Franiowi, że Bolo jest malutki i nie potrafi mówić, więc tak krzyczy, ale nie dzieje się mu krzywda i nie zrobi tym krzywdy Frankowi. Staramy się zapewnić mu maksimum komfortu psychicznego, nie ograniczając tym samym kontaktu z rówieśnikami, ale niestety łzy jak grochy pojawiają się jeszcze za każdym razem, kiedy jakieś dziecko podniesie ton głosu o kilka decybeli. Na szczęście pamiętam całkiem dobrze, jak z niepokojem przyglądaliśmy się lekkiemu zefirkowi, który w mniemaniu Franka jeszcze półtora roku temu był tornadem i uziemiał nas na kanapie, a teraz znaczy tyle, co nic. Pamiętam i wiem, że powolutku pogonimy i strach przed krzykami, bo przecież zaraz wkroczymy w wiek przedszkolny. A tam- wiadomo- nie ma przelewek. 🙂

***

Z pamiętnika mamy:

kiedy podpisywaliśmy zgodę na założenie tracheostomii, Pani Doktor w Łodzi bardzo dokładnie wytłumaczyła nam, dlaczego jest wykonywany ten zabieg,  na czym będzie polegał, jakie są zagrożenia, które mogą wystąpić, a także, jak to ułatwi pracę z Frankiem. Nie wspomniała o jednym: dzieci po założeniu rurki tracheo są nieme. Nie wydają dźwięków. Niby to oczywiste, bo przecież powietrze nie przechodzi już przez struny głosowe, ale wywołało u nas ogromną traumę i żal do losu, kiedy Franek nie gaworzył po zabiegu, kiedy płakał niemo. Nie mamy o to absolutnie żadnego żalu, bo uratowało to Frankowi życie, pozwoliło wrócić do domu. Oswoiliśmy temat. Jednak było to jedno z gorszych doświadczeń szpitalnych, kiedy do płaczącego, nie wydającego przy tym żadnego dźwięku synka mówiliśmy: „cichutko synku, nie płacz”. Może warto uprzedzać o tym rodziców?