Niemoc brzuszka, niemoc mamy…

Zdecydowanie zapadłam na niemoc twórczą. Przez duże tfu! Dziwne myśli zaczęły się po głowie plątać, że może porzucić fach matki blogerki i zająć się czymś zgoła innym? Może haft krzyżykowy? W sumie, to nie wiem, czy kupki, kaszki, wagi i przypadłości naszej rodziny są warte poczytania… A może jak się matka blogerka wyżali, to i niemoc sobie pójdzie w diabły? Zobaczymy…

Czy ktoś chciałby wiedzieć, co u Franka?

Odkleić się od niego od soboty nie mogę. Bardzo tęskniłam. A on? Rozgadał się jak szalony i teraz pokrzykuje z kanapy: „tato daj!” „mamo jajo!” „Amnia (frankowe Amelia) akuku” i tak sobie biegamy i spełniamy rozkazy Jaśnie Panicza. Żeby jednak nie było za słodko, na dwór Dziedzica znów zawitały problemy brzuszkowe. Debridat pomógł na krótko. W czasie mojego wyjazdu tata walczył z zaparciem dwukrotnie, dziś nastąpiła powtórka z rozrywki. Frankowy brzuch nadyma się jak balon, a Młody cierpi bardzo.

Nie lubię, kiedy płacze z bólu.

Wolę, kiedy płacze, bo chce poudawać terrorystę. Jak dziś w łazience. Wystarczyło puścić wodę pod prysznicem i płacz mijał. Żeby zaparcia też to leczyło…

Na koniec: retrospekcja:

Mama i syn oddaleni od siebie 250 km rozmawiają przez telefon:

-Halo? Franek?

-mamaaaaa alo!

-cześć synku! co robisz?

-mniam, mniam.

-z kim?

-tata, Amnia, baba, dada, koko…

-kłamiesz!

-taaat.

Kocham ten jego spryt, wdzięk i wrodzoną inteligencję…