Mamy nie ma- dzień pierwszy.

Halo?!

Tu tata. Tu tata. Czy ktoś nas czyta? Zostaliśmy sami. Mama wyjechała, więc na znak tęsknoty postanowiliśmy rozchorować się jeszcze bardziej. Franek spędził wieczór na płaczu. Rurka cała zalana wydzieliną. Odsysany był- jak nie on- kilkanaście razy. Miał problem, żeby pogodzić się z respiratorem, zasnął dopiero wentylowany ambu. Kolacji oczywiście nie zjadł.

Mam nadzieję, że jakoś przetrwamy. Byle do soboty.

Z pola bitwy

tata Franka

Coś- kontratak.

Żyjemy żyjemy! Coś Frankowi odpuszcza. Żeby było śmieszniej, przeniósł się w wersji hard oczywiście na tatę. I tym sposobem obaj panowie powędrowali dzisiaj na wizytę do Pani Doktor. Franek- kontrolnie. Tato- badawczo. Żeby było jeszcze śmieszniej, jak prawdziwa wyrodna mama, spakowałam manatki i gonię właśnie pracować na wyjeździe. Do soboty. Tym samym na placu bitwy przeciwko cosiowi pozostał osłabiony tato i wzmocniony Franklin. Wezwane posiłki w postaci Babci Goshi przyjadą jutro. Dziś nadciągnie także Dziadek Greg. Dlatego choć z wyrzutami sumienia, to jadę z nieco spokojniejszą głową, a berło nad domem i blogiem uroczyście przekazałam chłopakom.

Jakby co to lodówka pełna, ubrania poprasowane i podłogi umyte. 🙂

Bez odbioru.

Mama Franka.